Masowa migracja tysięcy ludzi przez Morze Śródziemne, a szczególnie ich struktura narodowościowa pokazuje, że zbrojne konflikty trwają nie tylko w Syrii czy Afganistanie. Na szczególną uwagę w tym przypadku zasługuje zapomniana Erytrea. Obywatele tego małego kraju z Rogu Afryki stanowią drugą co do wielkości grupę (12 proc.), która, w jakże rozpaczliwy sposób, pragnie się dostać do Europy.
Z uwagi na panującą w kraju sytuację polityczną Erytrejczycy, którzy starają się o azyl w Unii Europejskiej, w zdecydowanej większości go dostają (89 proc.). Z kraju uciekają przez Sudan i Libię, a na Stary Kontynent przedostają się głównie szlakiem włoskim. Lądowa przeprawa jest najeżona wieloma przeszkodami i trudnościami. Już samo opuszczenie Erytrei nie jest łatwe. Pogranicznicy strzelają do uciekinierów, choć coraz częściej i chętniej przyjmują od nich łapówki. Tych, którym uda się przejść przez granicę, czeka kilkudniowy marsz przez pustynie, ewentualny postój w obozie dla uchodźców w Sudanie i dalsza wędrówka, ku pogrążonej w konflikcie Libii. Jeśli uda się im szczęśliwie ominąć zagrożenia ze strony tamtejszych grup zbrojnych (są wśród nich bojownicy z odłamów Państwa Islamskiego), docierają do wybrzeża libijskiego. Na tym się kończy droga lądowa, a zaczyna – równie niebezpieczna – morska. I tutaj trzeba zapłacić przemytnikom za miejsce w zatłoczonej do granic możliwości łódce. Na wybrańców czeka ziemia obiecana – włoska Lampedusa.
Nie powinien zatem dziwić fakt, że w gronie migrantów znaczącą większość stanowią samotni mężczyźni. Oni z większym prawdopodobieństwem poradzą sobie z trudami wędrówki. Jeśli dostaną się do Europy, szybciej też znajdą zatrudnienie. Samotne kobiety są w takiej podróży dodatkowo narażone. Nie każda rodzina, szczególnie z tak biednego państwa, może sobie pozwolić, by wszyscy jej członkowie uciekli. Droga do Europy nie jest darmowa.
Erytrea to jedno z najmłodszych państw świata. Po 30 latach walk o niezależność, ostatecznie w 1993 roku, oddzieliła się od Etiopii. Był to ewenement w najnowszej historii kontynentu. Po czasie dekolonizacji w latach 60. organizacja Jedności Afryki (obecnie Unia Afrykańska) przyjęła zasadę nienaruszalności granic. Miały one pozostać takie, jakie wyznaczyli dawni kolonizatorzy. W 1993 roku Erytrea stała się wyłomem w tej regule, a należy zaznaczyć, że takich separatystycznych regionów w Afryce jest kilkanaście. 18 lat później powstało kolejne afrykańskie państwo – Sudan Południowy.
Jednak uzyskanie niepodległości nie gwarantuje sukcesu dla separatystycznego regionu. Wydzielona Erytrea jest może w nieco większym stopniu jednorodna etnicznie (największa grupa stanowi 50 proc., a następna 30 proc.) i religijnie (jest muzułmańska, w przeciwieństwie do bardziej chrześcijańskiej Etiopii). Niemniej Erytrea to przede wszystkim owoc chorej ambicji Isaiasa Afawerkiego. To pierwszy i do tej pory jedyny prezydent Erytrei. Pozostaje skłócony nie tylko z Etiopią, lecz także z pozostałymi państwami regionu. Po przegranej w 2000 roku wojnie o granicę z Etiopią wprowadził rządy autorytarne i jednopartyjne. Nie odbyły się od tego czasu żadne wybory. Ostatnie, prezydenckie, miały miejsce w 1993 roku, a parlamentarne w 1997 roku.
Od 2000 roku ludność doświadcza permanentnej i powszechnej inwigilacji, zamknięto prywatne media, wprowadzoną przymusową służbę wojskową często... bezterminową. Dotyczy to także kobiet. Według szacunkowych danych ten 6,5-mln kraj ma 100-, a może i 250-tysieczną armię. Co więcej, obywatele nie mogą wyjechać z kraju bez zezwolenia rządowego. Za krytykę rządu grozi więzienie. Kraj zmaga się z deficytem żywności, często nawiedzają go susze.Jednak gros wydatków rządowych idzie na zbrojenia. Ostatnie dane ONZ dla Erytrei z 2003 roku podają, że było to 21 proc. (w 1998 roku podczas wojny z Etiopią nawet… 40 proc.). Erytrea zasłużenie nosi miano Korei Północnej kontynentu afrykańskiego.
Nie dziwią zatem ucieczki Erytrejczyków. Pierwsza ich fala migracyjna miała miejsce w 2003 roku. Według szacunków ONZ pod koniec 2014 roku uchodźcami było aż 360 tysięcy Erytrejczyków. Znajdują oni schronienie w sąsiednich państwach lub też migrują dalej. Najnowszy duży napływ miał miejsce w tym roku. Do końca września tylko do Włoch przybyło około 36 tys. Erytrejczyków. Wielu nie przeszło trudów drogi, wielu jest w drodze.
Chociaż są świadomi niebezpieczeństw czyhających po drodze, decydują się na ten dramatyczny krok, jakim jest ucieczka z własnej ojczyzny. Tak jak każdy człowiek, chcą normalnego i godnego życia, i przede wszystkim wolności. Trudno się dziwić.
komentarze