Niedzielne wybory parlamentarne w Mołdawii były określane jako „najważniejsze w historii kraju”. Utrata większości przez rządzącą proeuropejską Partię Działania i Solidarności (PAS) otworzyłaby bowiem drogę do władzy ugrupowaniom prorosyjskim. Szczęśliwie PAS zdobyła ponad 50 proc. głosów i ma większość niezbędną do samodzielnego rządzenia.
„Moskwa znowu przegrała!”, „Na Kremlu wielkie rozczarowanie!”, „Hybrydowy atak Putina na Mołdawię nie przyniósł odpowiedniego skutku” – oto niektóre tytuły z polskiej i zagranicznej prasy, komentujące wybory na krańcach Europy Wschodniej. Triumfalny ton jest jak najbardziej zasadny, bo Rosja rzeczywiście zainwestowała ogromne pieniądze w operację zmiany władzy w Mołdawii. W tamtejszej infosferze zaroiło się od propagujących prorosyjskie i antyzachodnie treści botów, Moskwa aktywowała lokalnych agentów wpływu, korumpowała i szantażowała członków komisji wyborczych i jednocześnie alarmowała świat, że podejmowane przez Kiszyniów próby obrony przed tą presją, to antydemokratyczne praktyki, mające na celu wyrugowanie opozycji. Krew w piach. Większość Mołdawian wybrała kierunek proeuropejski, a ponieważ były to kolejne wybory, można już mówić o utrwalającym się trendzie.
Eksport „ruskiego miru”
Tylko czy Moskwa na tę woltę pozwoli? – zastanawia się część komentatorów i zwraca uwagę na istnienie Naddniestrza. To zbuntowana, prorosyjska część Mołdawii, od 1992 roku stanowiąca quasi-państwowy twór, nieuznawany przez cywilizowany świat. Jego mieszkańcy chcieliby integracji z Rosją, tak przynajmniej twierdzą tamtejsze „władze”, no i rzecz jasna Kreml. Oczywiście scenariusz powrotu do „poradzieckiej macierzy” miałby obejmować nie tylko Naddniestrze, lecz całą byłą sowiecką republikę. Ale chcieć to nie zawsze znaczy móc, Naddniestrze bowiem, jak i całą Mołdawię, oddziela od Rosji Ukraina.
Pozycji Moskwy w Naddniestrzu chroni rosyjski „kontyngent pokojowy”. Liczy on mniej więcej 2 tys. żołnierzy, właściwie pozbawionych ciężkiego sprzętu. „Armia” Naddniestrza jest niewiele większa, a możliwości mobilizacyjne ograniczają się do kilkunastu tysięcy rezerwistów. Zatem oba komponenty są symboliczne, odcięte od zaplecza, ale to wystarczy do szachowania Kiszyniowa, bo po przeciwnej stronie stoi ledwie trzytysięczne mołdawskie wojsko, kiepsko wyszkolone i uzbrojone.
Słabość obu stron nie jest jedynym czynnikiem chroniącym region przed gorącą wojną. Za plecami naddniestrzańskich separatystów i wspierających ich Rosjan stoi ukraińska armia, a Kijów wyraźnie dał do zrozumienia, że nie pozwoli na ekspansję prorosyjskiej rebelii u swych zachodnich granic. Nie należy wątpić, że pomógłby prozachodnim i proukraińskim władzom Mołdawii zdusić w zarodku próby eksportu „ruskiego miru” poza obszar Naddniestrza. Ukraińską armię – mimo zaangażowania w konflikt z Rosją – nadal stać na takie operacje. To dlatego Moskwa nie ryzykuje bardziej zaczepnych działań i skupia się na próbach miękkiego odzyskania Mołdawii i jej „pokojowego” zjednoczenia z Naddniestrzem.
Ani lądem, ani morzem, ani z powietrza
Czy scenariusz twardej konfrontacji, w której zbuntowana prowincja odgrywa rolę przyczółku, jest możliwy? Naddniestrze wraz z Mołdawią są otoczone przez Ukrainę i Rumunię, od najbliższej rosyjskiej granicy dzielą je setki kilometrów. Próba wybicia korytarza lądowego do Naddniestrza wzdłuż brzegu Morza Czarnego była jednym z początkowych celów Rosjan, gdy w lutym 2022 roku zaatakowali Ukrainę. Operacja, jak wiemy, nie powiodła się i dziś nie ma żadnych szans na rosyjskie powodzenie na tym kierunku.
Mołdawia. Wybory parlamentarne w Kiszyniowie, 28 września 2025 roku.
Jeśli nie lądem, to może morzem? Naddniestrze (i cała Mołdawia) nie ma dostępu do czarnomorskiego akwenu. Ewentualny desant morski musiałby nastąpić w Jedysanie lub dalej na południowym zachodzie, w Budziaku, tym kawałku Ukrainy, który leży „pod” Mołdawią. Co faktycznie oznaczałoby otwarcie kolejnego frontu w wojnie Moskwy z Kijowem. Możliwe? Po tym, jak Ukraina przegoniła rosyjską flotę z zachodnich rejonów Morza Czarnego – nie. Zresztą Jedysan i Budziak niespecjalnie nadają się do desantu, a ukraińska Odessa – technicznie zdolna do przyjęcia floty inwazyjnej – to dziś twierdza; nawet gdyby Rosjanie panowali na morzu, jej zdobycie oznaczałoby gigantyczne wyzwanie, na tym etapie wojny poza możliwościami armii Federacji.
Istnieje jeszcze droga lotnicza jako sposób na zasilenie „armii” Naddniestrza. Tyle że przerzut spadochroniarzy z Krymu to ryzykowana operacja, ukraińska obrona przeciwlotnicza w rejonie Odessy jest silna i wiele wyładowanych spadochroniarzami maszyn Ił-76 nie dotarłoby do celu. A co dopiero mówić o utrzymaniu mostu powietrznego. Teoretycznie Rosjanie mogliby najpierw zdusić ukraińską OPL w regionie, ale to wymagałoby czasu. I ujawnienia intencji, Ukraińcy bowiem łatwo domyśliliby się, jakie są powody rosyjskiej koncentracji działań. Wobec braku elementu zaskoczenia taki scenariusz należy uznać za mało prawdopodobny.
Pokojowa reintegracja
Konkludując, bez uprzedniego wyeliminowania z gry Ukrainy, nawet posiadając Naddniestrze, Rosja nie zagrozi Mołdawii. Ale to nie oznacza, że „można się rozejść”. Znacząca część mołdawskich elit politycznych i społeczeństwa zorientowała się na Zachód, ku integracji z Europą, ale nadal mówimy o „tradycyjnej” rosyjskiej strefie wpływów. A to znajduje swoje odbicie nie tylko w działaniach i deklaracjach Moskwy. U wielu Mołdawian żywe są sowieckie sentymenty i prorosyjskie sympatie – to jakieś 30 proc. populacji, co zresztą widać w wynikach ostatnich wyborów. Ci ludzie (a mowa o mieszkańcach kraju spoza Naddniestrza) to dla Rosji baza do dalszych działań. A naiwnością byłoby sądzić, że Moskwa uzna wynik wyborów, wolę mołdawskiej większości, i odpuści sobie dalsze mieszanie. Jest więcej niż pewne, że nadal będzie dążyć do wywołania ostrego kryzysu politycznego w tym najbiedniejszym kraju Europy i wciąż będzie chciała sprawić, by cały stał się Naddniestrzem, a z czasem częścią Federacji.
Czy można temu jakoś zaradzić? Zwycięstwo partii założonej przez prezydent Maię Sandu oznacza, że kraj nadal będzie się reformował, aby w 2028 roku zakończyć negocjacje akcesyjne do Unii Europejskiej. Przyszła integracja – a wraz z nią rosnący poziom życia – wygasi znaczną część prorosyjskich ciągot. Wiara w to, oparta na doświadczeniach środkowoeuropejskich demoludów, stoi za działaniami obecnych władz w Kiszyniowie. Towarzyszy jej przekonanie, że sukces zwesternizowanej Mołdawii ułatwi w przyszłości reintegrację ze zbuntowanym Naddniestrzem, którego mieszkańcy przekonają się o nieatrakcyjności „ruskiego miru”. Ale czy takie pokojowe podejście przetrwa próbę czasu?
autor zdjęć: DANIEL MIHAILESCU/AFP/East News

komentarze