Atak Rosji na Ukrainę sprawił, że dla wielu z nas niepodległość przestała być pojęciem kojarzonym jedynie z okolicznościowymi akademiami. Niemal połowa Polaków boi się utraty suwerenności kraju. Jednocześnie zaufanie do armii niezmiennie utrzymuje się na wysokim poziomie, a poparcie dla członkostwa w NATO bije rekordy.
Izabela Siekierska do niedawna pracowała w biurze międzynarodowej firmy zajmującej się recyklingiem. Dziś jest w trakcie kursu, który zrobi z niej kierowcę ciężarówki w 34 Brygadzie Kawalerii Pancernej. Do armii wstąpiła 1 września, korzystając z możliwości, jaką dają przepisy o dobrowolnej zasadniczej służbie wojskowej. – To było moje ciche marzenie. Pochodzę z wojskowej rodziny. Służba w mundurze zawsze traktowana była w moim domu w kategoriach prestiżu– podkreśla. Do tego dochodzi jeszcze poczucie zawodowej i finansowej stabilności, choć początki nowej drogi zawodowej na pewno przypadły na niełatwy czas. Agresja Rosji na Ukrainę sprawiła, że ryzyko globalnego konfliktu nagle stało się całkiem realną perspektywą. – Czy obawiam się wojny? Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie – przyznaje szer. Siekierska. – Ale dziś trudno chyba znaleźć w Polsce człowieka, który myślałby inaczej… – dodaje.
Ufamy NATO
Wiele w tym racji. Jak wynika z marcowego badania przeprowadzonego przez Centrum Badania Opinii Społecznej, w ocenie aż 85% Polaków wydarzenia w Ukrainie są niebezpieczne dla naszego kraju. 75% uważa, że wywołana przez Rosję wojna może przerodzić się w konflikt globalny. Jednocześnie – to już wyniki badania przeprowadzonego w maju – 42% respondentów twierdzi, że utrata niepodległości to realne zagrożenie. Przeciwnego zdania jest 43%. – Konflikt zbrojny u naszych granic zawsze jest czynnikiem zwiększającym lęk. Wystarczy spojrzeć, co działo się po rosyjskiej aneksji Krymu. Wówczas odsetek badanych, którzy wyrażali niepokój o bezpieczeństwo Polski, skoczył z 30 do 72%, a liczba respondentów obawiających się utraty niepodległości sięgnęła 47% – przypomina prof. dr hab. Piotr T. Kwiatkowski, socjolog z Uniwersytetu SWPS. Po mocniejsze określenie sięga prof. Cezary Trosiak, socjolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Wynik badania wskazuje na to, że 24 lutego polskie społeczeństwo doznało szoku – podkreśla. – W 1991 roku Polska jako pierwsze państwo na świecie uznała niepodległość Ukrainy. Potem przez lata sekundowała ukraińskim aspiracjom do członkostwa w Unii Europejskiej. Tymczasem Rosja pokazała, że aby je wyhamować, jest gotowa posunąć się do otwartej inwazji, co w powojennej Europie stanowi rzecz bez precedensu – dodaje specjalista.
Jakby tego było mało, przedstawiciele rosyjskich władz na każdym kroku podkreślają, że wrogiem jest nie tylko Ukraina, lecz także – a może przede wszystkim – Zachód. Groźby formułowane przez Putina i jego zwolenników nierzadko dotyczą bezpośrednio Polski. – To operacja psychologiczna, która ma osłabić społeczeństwo – nie ma wątpliwości prof. Trosiak.
Wszystko to sprawia, że słowo „niepodległość” przestało być jedynie pojęciem z podręczników do historii, nabrało realnych kształtów. – Teraz niemal fizycznie doświadczamy tego, czym owa niepodległość jest, i dostrzegamy potencjalne konsekwencje jej utraty. To doświadczenie wymykające się politycznym i społecznym podziałom – uważa prof. Trosiak.
W tym trudnym czasie większość Polaków zdaje się myśleć zdroworozsądkowo. Dowód? Rekordowo wysokie zaufanie dla obecności Polski w strukturach NATO. Wiosną za takim rozwiązaniem opowiedziało się 94% pytanych przez CBOS. Dla porównania jeszcze dwa lata wcześniej liczba zwolenników członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim oscylowała wokół 85%. Na tym jednak nie koniec. Nigdy wcześniej bowiem tak znacząca liczba pytanych nie była pewna, że na terenie Polski powinny stacjonować zagraniczne wojska i że w razie potrzeby NATO pospieszy nam z pomocą. Wiosną 2022 roku takie przekonanie wyraziło odpowiednio 85% i 81% badanych.
Do tego można dodać kwestię zaufania do polskiej armii, które od lat utrzymuje się mniej więcej na stałym poziomie, a w marcowym badaniu CBOS-u wyniosło 76%. W kolejnym badaniu, przeprowadzonym w kwietniu tego roku przez Instytut Badań Rynkowych i Społecznych na zlecenie „Rzeczpospolitej”, ankieterzy zapytali Polaków, czy zaakceptowaliby obowiązek 16-dniowego szkolenia wojskowego dla wszystkich obywateli pomiędzy 18. a 55. rokiem życia. 39% badanych odpowiedziało, że to dobry pomysł, zaś 31,3% określiło go mianem „raczej dobrego”.
Wyniki tych badań wyraźnie wskazują, że nastały niespokojne czasy. A wraz z nimi przyszła zmiana sposobu myślenia. Znacząca, choć oczywiście trudno nazwać ją rewolucyjną. – Patriotyzm pokoju, oparty na społeczeństwie obywatelskimi dobrze funkcjonującej gospodarce, wcale nie musi stać w sprzeczności z inwestowaniem w sojusze czy silną armię. Jedna postawa wyrasta z drugiej. Niemniej po 1989 roku, kiedy weszliśmy w epokę względnego spokoju i stabilności, zarzuciliśmy budowanie czegoś, co można by określić mianem kultury obronności. Przed nami więc długa droga – uważa prof. Kwiatkowski.
Więcej ochotników
– Niepodległość do tej pory wydawała się terminem abstrakcyjnym. Rzeczą oczywistą, a przez to trochę niedostrzegalną. Wojna w Ukrainie zmieniła bardzo wiele w tej kwestii – uważa Marcin Medeński, uczeń III klasy Oddziału Przygotowania Wojskowego w Zespole Szkół w Rzepinie. Kiedy rozmawiamy, jest akurat na poligonie w Wędrzynie, gdzie wraz z koleżankami i kolegami przechodzi jedno ze szkoleń objętych programem. – Podczas takich wyjazdów uczymy się taktyki wojskowej, topografii, znajomości map. Większość z nas potrafi się posługiwać bronią – tłumaczy. W przyszłości chciałby wstąpić do wojsk zmechanizowanych. – Dla mnie patriotyzm to nie tylko śpiewanie hymnu, ale też szkolenie wojskowe. Choć mam nadzieję, że nabytych umiejętności nigdy nie będę musiał wykorzystywać na polu walki. Wierzę, że NATO jest dostatecznie mocne, by odstraszyć potencjalnych agresorów – zaznacza Medeński.
Takich jak on przybywa. – Tegoroczne plany początkowo zakładały zorganizowanie 40 klas oddziałów przygotowania wojskowego. Zainteresowanie przerosło jednak nasze oczekiwania. Zwiększyliśmy pulę i w roku szkolnym 2022/2023 powstało 115 oddziałów. Każdy z nich liczy od 25 do 35 uczniów – informuje ppłk Justyna Balik, rzecznik Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji. Klasy mundurowe mają stanowić kuźnię kadr dla szkół wojskowych, a co za tym idzie dla armii. Ale to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Według uchwalonej w marcu ustawy o obronie ojczyzny liczebność wojska powinna się systematycznie zwiększać, aż osiągnie poziom 300 tys. Ustawa wprowadziła też wiele mechanizmów, które mają przyspieszyć ten proces. Nowością jest wspomniana już dobrowolna zasadnicza służba wojskowa. Ochotnicy, którzy postanowili skorzystać z tej furtki, przechodzą 28-dniowe szkolenie podstawowe, a potem 11-miesięczne specjalistyczne. Po jego ukończeniu mogą starać się o przeniesienie do zawodowej służby wojskowej, wojsk obrony terytorialnej albo rezerwy. Do 12 października liczba wniosków o przystąpienie do dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej sięgnęła niemal 20 tys. Ze statystyk wynika, że w ostatnich miesiącach ośrodki rekrutacyjne zanotowały w tym względzie znaczący skok. Jeszcze w sierpniu ogólna liczba wniosków nie przekraczała 11 tys.
Nawet ci, którzy nie włożą potem munduru na stałe, powinni mieć istotny wkład w odbudowę przywołanej już kultury obronności albo – inaczej mówiąc – odporności społeczeństwa. Takie działania w założeniu powinny wpisywać się w projekt obrony totalnej wzorowanej na rozwiązaniach znanych z państw skandynawskich. W Finlandii czy Szwecji w walkę z agresorem włączeni mają zostać wszyscy obywatele oraz instytucje cywilne. Chodzi nie tylko o opór z bronią w ręku, ale też wiedzę, jak zachować się w sytuacjach kryzysowych – gromadzić zapasy, pomagać w ewakuacji, dać odpór propagandzie i defetyzmowi.
Armia na zakupach
Tymczasem armia ma być mocna nie tylko liczbą żołnierzy. W myśl nowej ustawy już od 2023 roku Polska powinna przeznaczać na obronność 3% PKB, podczas gdy poziom wymagany przez NATO od swoich członków to „zaledwie” 2%. Taki wzrost przekłada się na setki miliardów złotych, które w perspektywie kilkunastu lat zostaną wydane na nowoczesny sprzęt. Lista planowanych zakupów jest długa – od Abramsów, przez koreańskie czołgi K-2 i samoloty FA-50, po maszyny piątej generacji F-35.
Przygotowania do przejęcia sprzętu w wielu przypadkach idą pełną parą. W połowie października na poligonie w Toruniu rozpoczęły się testy elementów baterii Patriot. Od niedawna również w Biedrusku, gdzie mieszczą się obiekty należące do Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych, pod okiem instruktorów z USA szkolą się przyszłe załogi Abramsów. W zajęciach tych uczestniczy m.in. st. szer. Paweł Sydorowicz z CSWL-u. – Od 12 lat jestem kierowcą czołgu PT-91 Twardy. Znam tę maszynę na wylot. Dlatego z tym większą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że przesiadka z Twardego na Abramsa to prawdziwy technologiczny skok – podkreśla żołnierz. – Siła rażenia nowego czołgu to jedno. Równie ważne są rozwiązania zapewniające załodze bezpieczeństwo. Abrams z pewnością nie został stworzony po to, by w nim bohatersko zginąć. Ma on w maksymalnym stopniu ułatwić żołnierzom przeżycie i umożliwić osiągnięcie bojowych celów. Takie poczucie wydaje się szczególnie krzepiące w obliczu tego, co dzieje się w Ukrainie. Kiedy w telewizyjnych i internetowych relacjach zobaczyłem fruwające wieże czołgów, pamiętających jeszcze czasy ZSRS, pomyślałem sobie: dobrze, że będziemy te Abramsy mieli – podsumowuje st. szer. Sydorowicz.
Gotowość do obrony
Do pilotowania F-35 krok po kroku sposobią się także żołnierze z 2 Skrzydła Lotnictwa Taktycznego. – Kiedy usłyszałem, jakie maszyny chcemy kupić, byłem sceptyczny. Lepszym rozwiązaniem wydawało mi się kupienie kolejnych F-16 – przyznaje Maciek, który od lat zasiada za sterami jastrzębi (jako przyszły pilot F-35 nie może ujawniać nazwiska). Potem jednak pojechał do USA i zmienił zdanie. – Miałem okazję ćwiczyć na symulatorze F-35. Pod okiem instruktorów przeprowadziłem kilka misji: od zapoznawczych po COMAO [Composite Air Operation, czyli operacje połączone, w których biorą udział różne typy samolotów] i na własne oczy zobaczyłem, jak wielkie możliwości daje samolot tego typu. Różnice między F-35 a F-16 są spore. Chodzi przede wszystkim o liczbę danych, które podczas misji spływają do pilota. Z drugiej strony, kto wcześniej pilotował jastrzębia, z nową maszyną poradzi sobie bez trudu. F-35 jest bardzo intuicyjny. W powietrzu spokojnie może współpracować z F-16, a jednak zakup tych samolotów oznacza skok na wyższy poziom – podkreśla Maciek.
W najbliższych latach nowy sprzęt zacznie pojawiać się na poligonach, gdzie polska armia intensywnie ćwiczy z sojusznikami. W Polsce, jako kraju wschodniej flanki NATO, ruch ten widać szczególnie mocno. Na co dzień stacjonuje tutaj około 10 tys. żołnierzy – przede wszystkim z USA, ale też innych krajów NATO. Kilka miesięcy temu w Poznaniu ulokowane zostało dowództwo V Korpusu US Army. Wszystko to ma pokazać gotowość Sojuszu do obrony terytoriów państw członkowskich, a także odstraszyć potencjalnych agresorów. Maciek, pilot F-16, przyznaje: Zawsze hołdowałem maksymie: „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Służyłem z poczuciem, że należy być gotowym na wszystko. Wojna w Ukrainie wiele w mojej służbie nie zmieniła, a jednak w pewnym sensie okazała się „eye-openerem”. Wojna stała się bliższa niż kiedykolwiek wcześniej. Czasem przychodzi mi do głowy myśl: a co jeśli za chwilę naprawdę będziesz musiał walczyć w obronie kraju, rodziny, przyjaciół?. Czasy się zmieniają. Może więc tym bardziej należy doceniać to, że możemy cieszyć się niepodległością, że panuje u nas spokój.
autor zdjęć: Wip-Studio / Shutterstock
komentarze