Nowa koncepcja strategiczna NATO przynosi rewolucję. Zachód wreszcie w oficjalnym dokumencie przyznał, że jesteśmy obecnie w stanie zimnej wojny – podkreśla prof. Tomasz Aleksandrowicz, specjalista ds. bezpieczeństwa międzynarodowego, i dodaje, że 24 lutego stary porządek świata bezpowrotnie przestał istnieć. Dziś ostatni dzień madryckiego szczytu NATO.
Przywódcy NATO zgodnie mówią, że jesteśmy świadkami rewolucji. Podobnego zdania jest większość komentatorów. Pan też ma takie poczucie?
Prof. Tomasz Aleksandrowicz: Tak. Rewolucja polega przede wszystkim na tym, że Zachód wreszcie w pełni zrozumiał realne zagrożenie, które narastało od 2007 roku i Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium. Wówczas to Władimir Putin sformułował tezę, że otaczający nas świat stał się gorszy, ponieważ Stany Zjednoczone jako globalny hegemon kształtują go na swoją modłę, kompletnie nie licząc się z Rosją. Już wówczas można było przypuszczać, że Kreml w miarę możliwości będzie się starał ten porządek zmienić, ale zachodni przywódcy zignorowali tę sugestię. Zareagowali dopiero w 2014 roku, po aneksji Krymu, ale i tak jeśli się spojrzy z perspektywy czasu, to ich odpowiedź była niewystarczająca. Putin odczytał to jako słabość Zachodu i przyzwolenie na dalsze działania, które miały doprowadzić do odbudowy imperium. Dziś pobłażanie wobec Moskwy wreszcie dobiegło końca. Przywódcy NATO w oficjalnym dokumencie, a takim jest przecież koncepcja strategiczna Sojuszu, przyznali de facto, że znaleźliśmy się w stanie zimnej wojny. Oczywiście sytuacja jest bardziej złożona niż kilkadziesiąt lat temu. Tam naprzeciw siebie stanęły dwa bloki. Tutaj z jednej strony mamy Zachód, nieco podzielony, co trzeba przyznać, z drugiej Rosję. Do tej układanki należy dodać jeszcze Chiny. Z tym, że o ile Rosja została uznana za przeciwnika, o tyle w Chinach zachodni liderzy widzą raczej wyzwanie. To taka zimna wojna w wersji 2.0. Niemniej mocne zaakcentowanie takiego stanu jest zmianą rewolucyjną. Oczywiście niejedyną...
Idźmy zatem dalej. W Madrycie stało się jasne, że niebawem do NATO dołączą Szwecja i Finlandia. Co to oznacza dla Sojuszu? Obydwa państwa i tak od lat ściśle z nim współpracowały w ramach „Partnerstwa dla pokoju”. Szwedzcy i fińscy żołnierze brali udział w niemal każdych organizowanych w Europie sojuszniczych manewrach...
To prawda, ale już niebawem Szwecja i Finlandia znajdą się pod ochroną artykułu 5. Każdy ruch wojsk rosyjskich przeciwko nim będzie stanowił podstawę do wspólnej interwencji NATO. Z drugiej strony dzięki nowym członkom Sojusz wzmocni swój militarny potencjał.
A co z przeniesieniem do Polski dowództwa V Korpusu, które zapowiedzieli Amerykanie? Już po ogłoszeniu decyzji widziałem komentarze: „OK, ale lepsza od sztabowców byłaby pancerna dywizja...”.
…a od jednej pancernej dywizji lepsze byłyby cztery. Kto myśli w taki sposób, nie dostrzega istoty rzeczy. Amerykanie od dziesięcioleci hołdują twardej doktrynie, że żołnierze walczący pod gwiaździstym sztandarem powinni być chronieni zawsze i wszędzie. W przypadku uderzenia Rosji na nasze terytorium możemy mieć pewność, że Amerykanie będą interweniować. I zrobią to szybciej niż NATO, bo uruchomienie artykułu 4, a potem 5 to jednak procedura, która wymaga czasu.
Ale przecież amerykańscy żołnierze już teraz stacjonują w Polsce...
I to prawda. Ale w przypadku dowództwa korpusu mamy jednak do czynienia z ośrodkiem militarnym wyższej rangi.
Od czasu do czasu eksperci podnoszą, że NATO pozostaje krok za Putinem. Odpowiada twardo, ale zwykle to jedynie reakcja na działania Rosjan, podczas gdy w obecnej sytuacji należałoby przejąć inicjatywę. Czy szczyt w Madrycie to krok w taką właśnie stronę?
Zacznijmy od tego, że przywołane przez pana opinie są w mojej ocenie słuszne. Weźmy choćby odstraszanie nuklearne. Przez niemal pięć dekad zimnej wojny ZSRS, planując swoje posunięcia, musiał liczyć się z konsekwencjami jądrowej odpowiedzi ze strony USA i NATO. Dziś to Zachód kalkuluje, co zrobi albo może zrobić Putin, a ten regularnie przypomina, że Rosja jest mocarstwem atomowym. Myślę jednak, że szczyt w Madrycie zmieni tutaj sporo. W koncepcji strategicznej mowa na przykład o tym, że poszczególne państwa NATO mogą użyć broni jądrowej. Nie Sojusz, lecz właśnie konkretne państwa. To znacznie upraszcza czas reakcji, bo w skrajnych przypadkach umykamy od stosunkowo skomplikowanych procedur w Grupie Planowania Nuklearnego. Przywódcy Sojuszu uznali też, że atak cybernetyczny może zostać potraktowany jako zagrożenie dla pokoju oraz bezpieczeństwa i jako taki stanowić podstawę do uruchomienia artykułu 5. To zapis wzięty wprost z doktryny Stanów Zjednoczonych. Co ciekawe, Amerykanie zastrzegają, że cyberatak zasługuje na odpowiedź militarną w sytuacjach, kiedy... leży to w interesie USA. W przypadku NATO mamy do czynienia z analogiczną sytuacją. Dla potencjalnych przeciwników to duże utrudnienie. Nigdy bowiem nie będą wiedzieli, czy inicjując cybernetyczny atak, przekraczają krytyczną granicę, czy jeszcze nie.
A jak na nową koncepcję strategiczną może zareagować Rosja?
Tutaj, niestety, trudno spekulować. Rosja stała się absolutnie nieprzewidywalna. Dziś nie jestem już w stanie wykluczyć, że Putin nie zdecyduje się na przykład na użycie przeciwko Ukrainie niewielkich ładunków jądrowych. Wojna przybrała postać przewlekłego konfliktu, walki na wyniszczenie. Można założyć, że postawa rosyjskiej armii nie spełnia oczekiwań politycznych. Przecież w myśl pierwotnych założeń w ciągu kilku dni miała ona zająć Kijów i doprowadzić do zmiany władzy. A jak wspominałem, sam Putin, ale też inni przedstawiciele władz Federacji, co jakiś czas napomykają o broni atomowej.
Z drugiej strony bardzo mało wiemy o tym, co tak naprawdę dzieje się na Kremlu – jakie nastroje panują wśród tamtejszych elit, dlaczego Putin jest izolowany, jaki jest stan jego zdrowia. Nie jesteśmy do końca pewni, czy Rosja naprawdę chce kontynuować wojnę, czy może szuka sposobu, by wyjść z niej z twarzą. Jedyne, co nam pozostaje, to tworzyć scenariusze. Pewne jest jedno: żyjemy w czasach przełomu. Moim zdaniem dotychczasowy ład międzynarodowy umarł 24 lutego, czyli z chwilą gdy rosyjskie czołgi wjechały na Ukrainę, i już się nie odrodzi. W tym momencie tworzy się nowy porządek w znacznie większym niż dotąd stopniu oparty na sile i politycznym realizmie. My jako Polska możemy się cieszyć, że tym razem w konflikcie tym jesteśmy po stronie Zachodu. A sam Zachód musi dokładać wszelkich starań, by ów nowy porządek miał postać jak najbardziej dla niego korzystną. W krótszej perspektywie na pewno trzeba wymuszać na Putinie podejmowanie jak najbardziej niewygodnych dla niego decyzji i pamiętać, że odstraszanie polega nie tylko na tym, że mamy nowoczesne czołgi i samoloty. Ważne, by przeciwnik wiedział, że je mamy, i miał pewność, że jeśli zajdzie taka potrzeba, po prostu ich użyjemy.
Prof. Tomasz Aleksandrowicz to prawnik, ekspert ds. bezpieczeństwa, wykładowca Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie i Collegium Civitas.
autor zdjęć: arch. prywatne
komentarze