Najpierw śmigłowiec namierza okręt podwodny, potem staje w zawisie 30 m nad taflą wody, a z otwartego luku bombowego zrzucana jest ważąca około 300 kg torpeda – tak na jednym z bałtyckich poligonów ćwiczyła w środę załoga Mi-14PŁ. Zamiast bojowego pocisku MU-90 Impact lotnicy używali jego wersji szkolno-treningowej.
– Sam zrzut torpedy to wisienka na torcie. Zanim do tego dojdzie, musimy wykonać szereg czynności – przyznaje kpt. mar. Krystian Gutkowski, oficer taktyczny w załodze śmigłowca Mi-14PŁ. Jeszcze na lotnisku maszyna jest uzbrajana w pocisk MU-90 Impact. Z podobnego korzystają polskie fregaty typu Oliver Hazard Perry czy śmigłowce SH-2G. Torpeda składa się z czterech modułów. W części dziobowej znajdują się m.in. czujniki akustyczne oraz układ samonaprowadzający. Zastosowane rozwiązania pozwalają MU-90 na śledzenie 12 celów jednocześnie. Pocisk zawiera 50 kilogramów materiału wybuchowego. Służy do zwalczania okrętów podwodnych i nawodnych, które przemieszczają się w odległości sięgającej niemal 30 kilometrów. „Czternastki” z racji swojego przeznaczenia polują na pierwsze z nich.
Okrętów podwodnych zwykle poszukują parami. W tym celu mogą używać stacji hydroakustycznych, wyrzucanych do morza pław hydroakustycznych albo detektora anomalii magnetycznych. Podczas operacji dowodzenie załogą przejmuje od pilota nawigator – oficer taktyczny, który obsługuje wspomniane urządzenia. Kiedy okręt zostaje namierzony, następuje atak. – Oczywiście nie musimy przeprowadzać go my. Informacje o położeniu nieprzyjacielskiej jednostki możemy przekazać innemu śmigłowcowi, fregacie czy korwecie, które znajdują się w rejonie naszego działania. I odwrotnie: sami też możemy przyjąć dane z zewnątrz, po czym odpalić torpedę – wyjaśnia kpt. Gutkowski. Zrzut może nastąpić podczas lotu albo kiedy śmigłowiec stanie w zawisie. – Najlepiej przeprowadzić go kilometr, dwa od celu. Torpeda ma do pokonania stosunkowo krótki dystans i nie będzie zbyt wiele manewrować. Minimalizujemy w ten sposób ryzyko, że omyłkowo dosięgnie niewłaściwej jednostki – podkreśla kpt. Gutkowski. Przed samym atakiem oficer musi uwzględnić przeszło 20 zmiennych, m.in. głębokość, stan morza czy siłę i kierunek wiatru.
Na potrzeby wczorajszych ćwiczeń Mi-14PŁ został wyposażony w szkolno-treningową wersję torpedy. Wystartował z lotniska w Darłowie i skierował się na poligon położony na północ od Półwyspu Helskiego. Tam czekał już na niego kuter ratowniczy ORP „Maćko”. – Założyliśmy, że wcześniej prowadziliśmy poszukiwania okrętu podwodnego z użyciem stacji hydrolokacyjnej. Kiedy go namierzyliśmy, stacja została wciągnięta, a my rozpoczęliśmy przygotowania do zrzutu torpedy – mówi kpt. Gutkowski. Aby go wykonać, śmigłowiec stanął w zawisie, dziobem do kierunku wiatru, mniej więcej 30 metrów nad powierzchnią morza. – Jak podczas wszystkich ćwiczeń, duży nacisk położyliśmy na kwestie bezpieczeństwa – zapewnia oficer. – Torpeda waży 300 kilogramów. Zrzut obiektu o tak dużych gabarytach jest na pokładzie wyraźnie odczuwalny. Musimy brać pod uwagę wszystkie scenariusze. Gdyby na przykład śmigłowiec zaczął tracić wysokość, to lepiej, żeby na jego trasie nie było towarzyszącego nam okrętu. Dlatego pilnujemy, by stał od zawietrznej – tłumaczy. Torpeda wypada z bomboluku wewnątrz maszyny. Pod wodą znika tylko na chwilę. Przytwierdzony do niej balon wypełnia się powietrzem i wypycha ją na zewnątrz. Po chwili do akcji wkracza załoga okrętu, który zabezpiecza trening. Marynarze wydobywają pocisk z morza i transportują go na pokład.
W środę, już po zakończonych ćwiczeniach, Mi-14PŁ wylądował w Gdyni. Niedługo potem wrócił do macierzystej bazy w Darłowie. – W tym roku zrzut torpedy ćwiczyliśmy po raz pierwszy. Staramy się to robić regularnie. Podtrzymanie nawyków jest ważne, tym bardziej że w przypadku śmigłowców AW101, które niebawem mają trafić do wyposażenia naszej brygady, procedury ataku torpedowego są podobne – zaznacza kpt. Gutkowski.
Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej ma osiem śmigłowców Mi-14PŁ, przeznaczonych do poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych. To maszyny sowieckie. – Do służby weszły jeszcze w początkach lat osiemdziesiątych. Wówczas było ich 12. Dwie z nich uległy jednak wypadkom, dwie kolejne zostały przerobione na śmigłowce ratownicze – informuje kmdr ppor. Marcin Braszak, rzecznik BLMW. Wszystkie śmigłowce przeszły w ostatnim czasie remonty, które mają przedłużyć żywotność maszyn. W służbie pozostaną one jeszcze maksymalnie przez pięć lat.
autor zdjęć: mł. chor. mar. Mieszko Błaszczyk, st. mat Łukasz Chojnacki
komentarze