To był pierwszy masowy mord, którego bojówki UPA dokonały na polskich mieszkańcach Wołynia. 9 lutego 1943 roku sotnia dowodzona przez Hryhoryija Perehijniaka, który w II Rzeczpospolitej odsiadywał wyrok dożywocia za zabójstwo, wybiła niemal wszystkich mieszkańców wsi Parośla, miejscowość zaś puściła z dymem.
O trzeciej nad ranem rozległo się walenie do drzwi. Wyrwany ze snu Stanisław Kołodyński wyjrzał na podwórko. Przez głęboki śnieg przedzierali się nieznajomi ludzie uzbrojeni w karabiny, siekiery i noże. – Jesteśmy sowieckimi partyzantami. Chcemy się ogrzać, najeść i odpocząć – krzyknął jeden z nich. Kołodyński właściwie nie miał wyjścia. Chwilę później za stołem w jadalni rozsiadał się mężczyzna w zielonej wojskowej kurtce, jak się wkrótce okazało – dowódca oddziału, oraz kilku jego towarzyszy. Pod ścianą kucali jeńcy – Kozacy ze służącej Niemcom policji pomocniczej. Rozpoczęła się biesiada, której domownicy przyglądali się z obawą, ale jeszcze nie panicznym strachem. Ten miał się pojawić dopiero kilka godzin później.
Fałszywi partyzanci
We wrześniu 1939 roku Niemcy wespół z Sowietami uderzają na Polskę i w kilka tygodni rozbijają jej armię. W upadku Rzeczpospolitej swojej szansy upatrują ukraińscy nacjonaliści skupieni w organizacji OUN-B. Liczą, że Hitler pomoże im stworzyć niepodległą Ukrainę. Ale Hitler wcale się do tego nie kwapi. Co więcej, jesienią 1941 roku, kiedy zabiegi nacjonalistów przybierają na sile, nakazuje wysłać do obozu koncentracyjnego przywódcę OUN-B, Stepana Banderę. Ukraińcy nie składają jednak broni. Według ich założeń starcie Niemców z Sowietami doprowadzi do międzynarodowego klinczu, na którym oni skorzystają tak, jak Polacy w 1918 roku. Zanim to jednak nastąpi, należy oczyścić ziemie przyszłego ukraińskiego państwa z ludzi „obcych etnicznie”, czyli głównie Polaków.
Jesienią 1942 roku zostaje powołana Ukraińska Powstańcza Armia, zbrojne ramię OUN-B. Stojący na jej czele Dmytro Klaczkiwski, ps. „Kłym Sławur” wydaje dyrektywę, w której mowa o „likwidacji polskiego elementu” w postaci „ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat”. Jednak, jak się miało okazać już wkrótce, przywódcy UPA posuną się dalej. Prowadząc eksterminację, nie będą zważali ani na wiek, ani na płeć.
Tymczasem zimą 1943 roku UPA jest już na tyle silna, by spróbować akcji zaczepnej. W nocy z 7 na 8 lutego pierwszy w pełni sformowany oddział – sotnia pod dowództwem Hryhoryija Perehijniaka, ps. „Dowbeszka-Korobka” uderza na niemiecki posterunek w miasteczku Włodzimierzec. Upowcy zabijają kilku żandarmów, biorą do niewoli sześciu ukraińskich policjantów, a następnie wycofują się w okoliczne lasy. Kilkanaście godzin później są już w oddalonej o niespełna 10 km Parośli. – Była to polska wieś zamieszkana przez 26 rodzin. Kiedy 9 lutego nad ranem pojawił się tam oddział UPA, w obejściach przebywali też goście z sąsiednich miejscowości, którzy odwiedzali krewnych. Dokładnej liczby osób w Parośli nie sposób jednak określić – tłumaczy dr Leon Popek, historyk z lubelskiego IPN-u.
Ukraińcy rozlokowali się w poszczególnych domach, na krańcach wsi wystawili zaś straże. Mieszkańcom zabronili opuszczania swoich obejść. Wkrótce w zagrodzie Kołodyńskich zginęli przyprowadzeni z Włodzimierca jeńcy. Jak relacjonował po latach syn gospodarza Witold, każdy z nich otrzymał cios siekierą w głowę. Już wówczas ludzie z Parośli zaczęli coś podejrzewać. Bo co to za partyzanci z siekierami za pasem? W dodatku rozmawiający pomiędzy sobą po ukraińsku?
Około godziny 16.00 ludzie Perehijniaka skończyli biesiadę. Mieszkańcom obwieścili, że wkrótce odejdą, ale oni mogą mieć poważne problemy. Do wioski zbliża się bowiem niemiecki oddział, który przykładnie ich ukarze za pomoc partyzantce. Chyba że uciekną się do podstępu: położą się na ziemi, a „partyzanci” ich zwiążą, tak by wszystko wyglądało na napad. Niektórzy Polacy biorą to za dobrą monetę i kładą się bez oporów. Inni się opierają, ale na ziemi lądują pod przymusem. I wtedy zaczyna się rzeź. „Ukraińcy łapali poszczególne osoby i mordowali w okrutny sposób. Kobietom obcinano piersi, nosy, uszy, zrywano paznokcie, obcinano dłonie, nogi, rozpruwano brzuchy. Mężczyznom odrąbywano narządy płciowe, obcinano po kawałku dłonie, ręce, stopy, rozpruwano brzuchy, rozpalonymi drutami wypalano oczy, obcinano języki, nosy, uszy, na to sypali sól. Rozrąbywali głowy plastrami po kawałku. W okropnych męczarniach ci ludzie konali” – opisywał po latach, opierając się na relacjach nielicznych ocalałych świadków, Antoni Przybysz, autor książki „Wspomnienia z umęczonego Wołynia”. Inne opisy mówią o dzieciach przybijanych do stołów kuchennymi nożami.
Po wymordowaniu mieszkańców, Ukraińcy wynieśli z domów wszystkie wartościowe rzeczy, a zabudowania puścili z dymem. 9 lutego wieczorem Parośla przestała istnieć.
Wołyń w ogniu
Szacunki dotyczące liczby ofiar są niejednoznaczne. Według historyków w Parośli sotnia „Dowbeszki-Korobki” zamordowała od 149 do 173 osób. – Różnice wynikają z tego, że badacze opierają się na relacjach jedynych ocalałych świadków. A ci w chwili masakry byli dziećmi – zaznacza dr Popek. Z życiem zdołało ujść zaledwie ośmiu mieszkańców wsi. Ukraińcy zostawili ich, bo byli przekonani, że nie żyją.
Masakra wyszła na jaw następnego dnia, kiedy do sąsiedniej wsi zdołała dotrzeć ciężko ranna dziewczynka. Tamtejsi mieszkańcy pod osłoną niewielkiego niemieckiego oddziału pochowali rannych w zbiorowej mogile.
Zbrodnia w Parośli dała początek wydarzeniom, które do historii przeszły pod nazwą rzezi wołyńskiej. – Napady na polskie wsie powtarzały się jeszcze sporadycznie. Z całą mocą wybuchły natomiast wiosną i latem. UPA urosła w siłę, bo jej szeregi zasilili Ukraińcy, którzy zdezerterowali z kontrolowanej przez Niemców policji pomocniczej. Mieli broń i doświadczenie z eksterminacji Żydów – tłumaczy dr Popek.
Wołyń płonął. – W ciągu kilku miesięcy zniszczonych zostało 2 tys. miejscowości. Zginęło 60 tys. osób. Polacy byli mordowani w bestialski sposób. UPA chciała w ten sposób siać nie tylko zniszczenie, ale i strach. Przyznam jednak szczerze, że do dziś nie jestem w stanie w pełni zrozumieć skali tych okrucieństw, mordowania kobiet, dzieci, starców... – mówi dr Popek. Pod koniec 1943 roku wołyńskich Polaków można było spotkać już tylko w miastach. – Kto mógł, uciekał za Bug. Ci, którzy pozostali na Wołyniu, byli przez Niemców wywożeni w głąb okupowanej Polski do obozów koncentracyjnych bądź na roboty do Austrii i Niemiec – podkreśla historyk.
Perehijniak, który kierował masakrą w Parośli, już tego nie doczekał. Zginął kilka dni po tamtych wydarzeniach, zastrzelony w potyczce z Niemcami. – Ukraińcy przez lata negowali zbrodnię. Na różnego rodzaju spotkaniach historyków słyszeliśmy, że zniszczenie wioski i eksterminacja mieszkańców były dziełem NKWD. O tym, że masakry dokonał oddział UPA, ponad wszelką wątpliwość udowodnił dopiero osiem lat temu prof. Grzegorz Motyka [na podstawie ukraińskich dokumentów odtworzył przebieg wydarzeń z lutego 1943 – przyp. red] – podsumowuje dr Popek.
Dziś w miejscu, gdzie doszło do zbrodni, rośnie las. Stoi w nim symboliczny nagrobek z nazwiskami ofiar.
Przygotowując tekst korzystałem z książki Władysława i Ewy Siemaszków, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, Warszawa 2000 oraz książki Antoniego Przybysza, „Wspomnienia z umęczonego Wołynia”, Wrocław 2000
autor zdjęć: Roman Szołdra
komentarze