Batalion „Miotła” to obok batalionów „Zośka” i „Parasol” jeden z filarów najsilniejszego i elitarnego Zgrupowania AK „Radosław”. Większość podkomendnych ppłk. Jana Mazurkiewicza „Radosława” miała za sobą służbę w Kedywie, co zapewniało im znacznie lepsze wyszkolenie i doświadczenie bojowe od reszty akowców, którzy 1 sierpnia 1944 przystąpili do powstania w Warszawie. Jednocześnie zgrupowanie pełniło rolę „straży pożarnej”: rzucane na najcięższe odcinki, szybko wykrwawiło się w walce. Batalion „Miotła” w pierwszych dniach powstania liczył około 370 żołnierzy, pod koniec walk – już tylko 46. Kapitulacja 2 października 1944 nie kończyła jednak historii „Miotlarzy”.
Podpułkownik „Radosław” wraz z kilkoma oficerami swojego sztabu uniknął niewoli i w tłumie cywili 5 października 1944 roku opuścił Warszawę. Od razu przystąpił do odtwarzania oddziałów zgrupowania – „Zośki”, „Parasola”, „Pięści”, „Miotły” i „Czaty 49”, między innymi przez wydobywanie rannych powstańców z podwarszawskich szpitali w Pruszkowie i Grodzisku. Jednocześnie starał się przywrócić łączność pomiędzy oddziałami i nawiązać kontakt z nowym dowódcą AK, gen. Leopoldem Okulickim „Niedźwiadkiem”. Po skontaktowaniu się z gen. Okulickim, okazało się, że Komendę Główną AK umieścił on w rejonie Częstochowy i tam też ppłk Mazurkiewicz przeniósł swoje agendy. W listopadzie 1944 roku „Radosław” awansował do stopnia pułkownika i został zastępcą gen. Okulickiego. Postępowały również prace nad odtworzeniem batalionów zgrupowania, między innymi dowódcą nowej „Miotły” został kpt. Tadeusz Janicki „Czarny”, który objął oddział po ciężko rannym kpt. Michale Panasiku „Szczęsnym”.
Zbieranie „Miotlarzy”
Kapitan „Czarny” już kilka dni po kapitulacji powstania zaangażował się w zbieranie ocalałych z powstania żołnierzy batalionu „Miotła”. Akcję tę prowadził z Pruszkowa, gdzie na początku listopada otrzymał rozkaz od „Radosława”, by wraz z oddziałem przeniósł się do Częstochowy. Zgodnie z poleceniem większość oddziału wysłał w drogę, ale jednocześnie przekonał pułkownika, by pozwolił mu zostać z grupą ludzi w Piastowie. Argumentował, że na przedpolach Warszawy powinien działać oddział, który w miarę możliwości będzie kontrolował poczynania Niemców, a w niedalekiej przyszłości także „spóźnionych wyzwolicieli stolicy” – Sowietów.
O tym, że kedywiacy wrócili „do miasta” przekonali się najpierw pensjonariusze szpitala zorganizowanego w pruszkowskiej fabryce Tudor. Tutaj Niemcy zwozili rannych z całej Warszawy. Niestety okazało się, że siostra przełożona szpitala jest na usługach gestapo i po upewnieniu się, że któryś z pacjentów był powstańcem, wydawała go mocodawcom. 24 grudnia 1944 roku por. „Czarny” obstawił swymi ludźmi szpital i wkroczywszy na główną salę, rozkazał, aby konfidentka została wychłostana i zgolono jej głowę. Natomiast chorym złożył w imieniu Armii Krajowej życzenia świąteczne, obdarowując ich paczkami ze słodyczami. Ukaranej siostry nikt więcej w szpitalu nie zobaczył.
Na święta Bożego Narodzenia ludzi por. „Czarnego” wzmocnił pluton por. Kazimierza Jackowskiego „Torpedy”, który wrócił z Częstochowy pod Warszawę. To właśnie ten oddział 14 i 15 stycznia 1945 roku rozminował i ocalił od całkowitego zniszczenia Państwowe Zakłady Inżynierii w Ursusie. Warto przypomnieć przebieg tej brawurowej akcji. Na początku stycznia por. „Torpeda” otrzymał informację, że niemieccy saperzy kończą prace minerskie w Ursusie, przygotowując do wysadzenia tamtejszą fabrykę. Polecił więc przeprowadzić rozpoznanie. 10 stycznia ustalono, że Niemcy zaminowali wszystkie hale produkcyjne fabryki oraz obydwa wiadukty kolejowe na trasie Włochy – Gołąbki. Liczbę saperów oszacowano na około 30. Wszyscy stacjonowali w biurowcu fabryki. „Torpeda” do wykonania zadania wyznaczył trzy grupy: dwie do rozminowania – po czterech ludzi każda – dowodzone przez Czesława Józiaka „Żelaznego” i Bonifacego Dłużniewskiego „Żmudzkiego”; trzecia, również czteroosobowa, Antoniego Olszewskiego „Wilka” ubezpieczała całą akcję. Wykonanie planu ułatwiało to, iż wszystkie grupy składały się z żołnierzy mających za sobą wiele lat pracy w ursuskiej fabryce i znających doskonale jej teren.
Nad ranem 14 stycznia wszystkie trzy grupy z por. „Torpedą” na czele bez większych problemów przeniknęły na teren fabryki i przystąpiły do realizacji zadania. Żołnierze szybko zniszczyli sieć powiązań przewodów pomiędzy poszczególnymi gniazdami ładunków wybuchowych oraz kable do odpalania tych ładunków z zapalarki elektrycznej. Okazało się, że Niemcy użyli do zaminowania fabryki całej gamy ładunków, poczynając od bomb lotniczych, granatów moździerzowych, a kończąc na materiale typowo minerskim – kostkach trotylu. W głównych halach – mechanicznej, montażu, kuźni i hartowni – ładunki wybuchowe były przymocowane do słupów konstrukcji nośnej w szachownicę. Instalacje do odpalenia ładunków biegły po estakadach, po których dawniej szły kable elektryczne do napędu maszyn i urządzeń. Jak wspomina Antoni Olszewski: „Noc była jasna, leżał śnieg, a mróz dochodził do 8 stopni. Nikt z torpedziarzy nie czuł mrozu, bo każdego ogrzewała emocja i, co tu mówić – pewien lęk – choć wiadomo było, że czuwało ubezpieczenie”. Do rana rozbrojono wszystkie ładunki i grupy wycofały się z powrotem przez fabryczny parkan.
Niemcy nie mieli już możliwości zaminowania fabryki od nowa, gdyż od południowego wschodu słychać było coraz intensywniejszy ostrzał sowieckiej artylerii, ale żołnierzom por. „Torpedy” została do wykonania jeszcze druga część zadania – rozminowanie wiaduktów nad drogą Włochy – Pruszków. Do akcji wyznaczono dwie czteroosobowe sekcje – pierwszą minerską i drugą do ubezpieczenia. Po dotarciu do pierwszego wiaduktu akowcy wdrapali się po nasypie, a stąd na belki nośne wiaduktu i na półki, na których leżały przymocowane ładunki wybuchowe. Po czterdziestu minutach ładunki zostały rozbrojone i sekcja ruszyła na drugi wiadukt – nad torami do Pruszkowa. Niestety, po przejściu około dwustu metrów, żołnierze zobaczyli idący w ich stronę niemiecki patrol. Por. „Torpeda” zmuszony był dać rozkaz odwrotu, a następnego dnia Niemcy wysadzili ten wiadukt.
Dwa dni później, 17 stycznia wieczorem, ku zdumieniu torpedziarzy, na terenie fabryki doszło do potężnego wybuchu. Okazało się, że to Sprengkomando wysadziło pozostałe po dziale kolejowym pociski. Złożone były naprzeciw odlewni żeliwa, pomiędzy ambulatorium a zasiekami na masy formierskie. Eksplozja uszkodziła odlewnię żeliwa, budynek stołówki i magazyn materiałowy, a w całej fabryce i okolicznych domach wyleciały szyby w oknach. Jednak dzięki akcji ludzi „Torpedy” ocalały główne hale fabryki.
Następnego dnia żołnierze „Miotły” dowiedzieli się, że czeka ich jeszcze jedno zadanie bojowe. Kpt. „Czarny” otrzymał meldunek, że w okolicy pojawił się znany agent gestapo, Jakubowski, na którego Kedyw polował bezskutecznie już od roku. „Czarny” polecił natychmiast obstawić jego dom i w imieniu Komendy Głównej AK wykonać wyrok. Tym samym batalion „Miotła” zakończył swój szlak bojowy akcją, do której na początku przeznaczeni byli jego żołnierze – „wymiatania” zdrajców i gestapowskich agentów.
Doświadczenie z Kedywu niektórym żołnierzom przydało się również już po rozwiązaniu AK i wyzwoleniu ruin Warszawy przez Armię Czerwoną. To wyzwolenie często przypominało najazd, a rabunki i gwałty w podwarszawskich miejscowościach były na porządku dziennym. Byli żołnierze Zgrupowania „Radosław”, choć sami zagrożeni aresztowaniem przez NKWD i więzienie, w miarę swoich możliwości starali się temu przeciwdziałać. Taką udaną akcję przeprowadził między innymi kpr. pchor. Lucjan Wiśniewski „Sęp”, jeden z wyróżniających się żołnierzy oddziału kontrwywiadu Komendy Głównej AK – słynnego 993/W, a w powstaniu batalionu „Pięść”. W styczniu 1945 roku Wiśniewskiemu udało się wrócić do rodzinnej Chomiczówki, wówczas peryferyjnej dzielnicy północno-zachodniej Warszawy. Po przesunięciu się linii frontu na zachód, w nieodległym Boernerowie zaczęło dochodzić do bandyckich napadów z bronią w ręku na pojedyncze domy. Napastnicy nie mordowali mieszkańców, jednak rabunkom towarzyszyły często gwałty na kobietach. Szybko ustalono, że sprawcami są trzej sowieccy żołnierze, kwaterujący gdzieś w okolicy, przy czym jeden z nich biegle mówił po polsku.
Mieszkańcy już na tyle zdążyli poznać „nowe porządki”, iż uznali, że bezsensowne jest składanie oficjalnej skargi do najbliższej sowieckiej komendantury. Ale w okolicy rozkręciła się prawdziwa spirala strachu – ludzie, by wyjść na drogę, łączyli się w kilkuosobowe grupy i tak przemieszczali się do innych miejscowości. Któregoś dnia do takiej grupy dołączył Lucjan Wiśniewski ze swym znajomym, kierownikiem miejscowego urzędu pocztowego. Traf chciał, że w pewnym momencie grupę minęło trzech czerwonoarmistów z pepeszami na piersiach. Przerażony pocztowiec rozpoznał w nich bandytów, którzy niedawno napadli na jego dom. Nie mniej poruszony był „Sęp”, gdyż w jednym z żołnierzy zdemaskował swego krajana z Chomiczówki – dwudziestoparoletniego Mariana P., który w czasie okupacji zajmował się szmuglem i podejrzewano go także o współpracę z gestapo. Do dziś nie udało się ustalić, czy w styczniu 1945 roku wstąpił do Armii Czerwonej, czy był jedynie przebierańcem, który dobrał sobie do bandyckiego procederu dwóch czerwonoarmistów. Jakkolwiek było, niewątpliwie P. z racji znajomości języka i okolicy pełnił rolę herszta bandy.
Wiśniewski postanowił uwolnić Boernerowo od bandyckiego tercetu. Wykorzystał przy tym fakt, że w tych dniach mianowano komendantem miejscowej milicji jego znajomego, Marcelego Jędrzejewskiego, przedwojennego komunistę, który w okolicy miał jednak opinię uczciwego i autentycznie zaangażowanego w sprawy mieszkańców człowieka. „Sęp” ustalił z nim, że akcja będzie „bezstrzałowa”. On ze swymi ludźmi miał schwytać bandytów i dostarczy ich Jędrzejewskiemu, który zadeklarował, że zajmie się „oficjalnym” przekazaniem ich władzom sowieckim. Po tych ustaleniach kpr. pchor. Wiśniewski zebrał kilku towarzyszy z AK i przystąpili do działania. Akcja była modelowa, w stylu tych, które przeprowadzali w Kedywie podczas okupacji niemieckiej. Najpierw rozpoznanie ustaliło, że bandyci zatrzymali się w domu matki Mariana P. Rolę wywiadowczyni spełniła matka Wiśniewskiego, która znała panią P. Pod nieobecność „lokatorów” odwiedziła P. i w czasie rozmowy z nią, zapamiętała rozmieszczenie okien, rozstawienie łóżek i ich odległość od drzwi. W nocy „Sęp” razem z pięcioma ludźmi obstawili dom i po wybiciu szyb w oknach wtargnęli do środka. Zaskoczeni, wyrwani ze snu bandyci nie zdążyli nawet sięgnąć po pepesze. Okazało się, że brakowało jednego z Rosjan, który nocował w innym miejscu. Mariana P. i jego towarzysza odstawiono do Jędrzejewskiego, a ten przekazał ich sowieckiej komendanturze wojskowej. Od tej chwili w okolicy zrobiło się spokojniej, a o Marianie P. i jego kompanach słuch zaginął.
Wszystkie te akcje z przełomu 1944 i 1945 roku były tylko „echem” działalności Kedywu w okupowanej Warszawie i innych częściach kraju, ale i one, jak widać, niosły ulgę ludziom umęczonym represjami najeźdźców.
Bibliografia
J. Kulesza, Z wyroku Polski Podziemnej… Dzieje oddziału 993/W Kontrwywiadu Komendy Głównej Armii Krajowej, Warszawa 2015
R. Bielecki, J. Kulesza, Przeciw konfidentom i czołgom, Warszawa 1996
L.K. Niżyński, Batalion „Miotła”, Warszawa 2014
komentarze