W roku 1939 obsada polskiego Urzędu Pocztowego Gdańsk 1 nie była przypadkowa. Wśród urzędników skierowanych tam do pracy wielu było oficerami rezerwy lub miało wojskowe przeszkolenie. Obie strony – polska i niemiecka – były uzbrojone, wiedziały bowiem, że to właśnie przy placu Heweliusza odbędzie się starcie o prawo do ziemi.
Gdańsk. Oto miasto od wieków rozbijały się niemieckie ambicje i polskie marzenia. Gdy po I wojnie świat jeszcze leczył rany, niemiecko-polski spór o Gdańsk już kipiał jak gejzer. Kiedy prezydent USA Woodrow Wilson zapowiedział w orędziu odbudowę polskiego państwa z dostępem do morza, Polacy starali się przekonać mocarstwa do swoich historycznych związków z Gdańskiem. Niemcy powoływali się jednak na silny argument – zdecydowana większość mieszkańców Gdańska była narodowości niemieckiej (liczba Polaków w tym mieście wynosiła wówczas nieco ponad 4%). Konflikt ten rozwiązano podczas konferencji pokojowej w Paryżu. To właśnie pomysł prezydenta Stanów Zjednoczonych – o utworzeniu Wolnego Miasta Gdańska pod kuratelą Ligi Narodów i z szerokimi uprawnieniami Polski – zyskał aprobatę mocarstw i przeszedł do historii jako ważne postanowienie traktatu wersalskiego z 1919 roku (Wolne Miasto Gdańsk formalnie powstało 15 listopada 1920 roku).
O ile statystyczni Niemcy przyjęli ten traktat na ogół niechętnie, choć powściągliwie, licząc między innymi na korzyści z handlu z Polską, o tyle niemieccy politycy – a szczególnie ci związani z partią Adolfa Hitlera – nigdy nie pogodzili się z decyzją mocarstw Zachodu. Od tej pory starali się wykorzystywać każdą okazję, aby podsycać antypolskie nastroje.
Ten polski orzeł
Wśród licznych polskich przywilejów było między innymi prawo do służby pocztowej. Energiczne zabiegi polskich władz sprawiły, że na terenie Wolnego Miasta Gdańska szybko zaczęły działać trzy polskie urzędy pocztowe, a w nich sortownie listów i paczek. Był wśród nich także urząd Gdańsk 5, zajmujący się wymianą poczty zamorskiej. Głównym urzędem była jednak poczta przy pl. Heweliusza. Działała tam m.in. centrala telefoniczna, utrzymująca stałą łączność z krajem.
Ostrzał Poczty Polskiej w Gdańsku przez artylerię niemiecką. Gdańsk, 1.09.1939 r. Fot CAW
Poczta Polska w Gdańsku pod koniec lat 30. XX wieku zatrudniała około 110 pracowników. W centrum Gdańska zainstalowano dziesięć pocztowych skrzynek. Te oznakowane wizerunkiem orła białego były przeznaczone wyłącznie do korespondencji przesyłanej do Polski. Po ich zainstalowaniu od razu rozpoczęła się próba sił. Niemieckie bojówki NSDAP i inne postawiły sobie za cel niszczenie polskich symboli. Polskie skrzynki pocztowe były więc co noc dewastowane, malowane obelżywymi napisami itp. Jednak każdego ranka były też skrupulatnie odnawiane i konserwowane przez polskie służby pocztowe. Listonosze nie wychodzili już wtedy w rejon pojedynczo, bo ryzyko było zbyt wielkie. Po dojściu Hitlera do władzy, pocztowcy niemal natychmiast odczuli eskalację wystąpień przeciwko ludności polskiej. Wyzwiska, pobicia, szykany, rzucanie kamieniami – w takich warunkach pracowali polscy listonosze.
W sierpniu 1939 r. pocztowcy, którzy na własnej skórze doświadczali niechęci współmieszkańców miasta, nie mieli już złudzeń co do niemieckich zamiarów. Zaledwie kilka dni wcześniej jeden z listonoszy został niemal zakatowany przez pijanego niemieckiego marynarza – stacjonującego gościnnie w gdańskim porcie, niedaleko Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte.
Plan obrony i plan ataku
Historyk prof. Andrzej Gąsiorowski, badacz i znawca m.in. wojennej historii Pomorza podaje, że prawdopodobnie już w marcu 1939 roku Sztab Główny WP podjął decyzję o obronie budynku Poczty. W kwietniu do Gdańska został oddelegowany por. Konrad Guderski „Konrad”, cieszący się uznaniem polskiej kadry dowódczej, utalentowany oficer rezerwy (wcześniej realizujący z powodzeniem misje specjalne polskiego wywiadu). Konspiracyjnej gościny użyczyła mu mieszkająca w budynku Poczty rodzina podreferendarza Alfonsa Flisykowskiego. Pamięta to jego córka Henryka Flisykowska-Kledzik: „Czuliśmy z bratem, że dzieją się sprawy wielkie i ważne i że absolutnie nikomu nie możemy zdradzić tego faktu”. „Konrad” był wysłannikiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odpowiedzialnym za utworzenie struktur obrony obiektu. Od kwietnia rozpoczęły się, nadzorowane przez niego, regularne dostawy broni do budynku Poczty. Jej pracownicy działali w pełnej konspiracji, zachowując szczególne środki bezpieczeństwa. Pod przykrywką Pocztowego Klubu Sportowego szkolili się w posługiwaniu bronią. Polecono im wywieźć swoje rodziny w głąb kraju. Tych pracowników, których gestapo zdekonspirowało, dla bezpieczeństwa wywożono razem z rodzinami i błyskawicznie zmieniano struktury, w których działali. Guderski był profesjonalistą.
Atak żołnierzy niemieckich na Pocztę Polską w Gdańsku. 01.09.1939 r.
Gestapo nie ustawało jednak w próbach rozpoznania środowiska, które uznawało za szczególnie niebezpieczne i szkodliwe dla interesów III Rzeszy. Wskutek aresztowań osłabioną załogę Poczty wzmocniono o urzędników z Gdyni i Bydgoszczy. Wszyscy oni – jak podaje wspomniany prof. Andrzej Gąsiorowski – byli oficerami rezerwy. Ale Niemcy także nie tracili czasu, szczegółowy plan natarcia na Pocztę opracowali już na początku lipca 1939 roku. Mieli dobrze rozpoznany teren i zinfiltrowaną obsługę placówki, której umiejętności w walce musieli szacować wysoko, bowiem do ataku na Pocztę przeznaczyli grupy szturmowe gdańskiej policji w liczbie aż 150 funkcjonariuszy. Miały one przypuścić atak równocześnie na wszystkie poziomy budynku, tak aby szybko osiągnąć spektakularne zwycięstwo i nie dać Polakom szans na obronę.
Oczekiwanie
30 sierpnia 1930 roku Albert Forster – świeżo mianowany przez senat na głowę państwa w Wolnym Mieście Gdańsku, osławiony późniejszy kat Pomorza – odbierał ostatnie rozkazy od Hitlera. 31 sierpnia żołnierze na Westerplatte otrzymali już informację o zmianie rozkazów polskiego dowództwa. Polski sztab odstąpił od planów obrony polskich placówek w Gdańsku – takie rozwiązanie rekomendował zresztą Marian Chodacki, który szyfrem depeszował do Naczelnego Wodza o bezcelowości prowadzenia obrony strategicznych dla Polski obiektów w mieście. Bez odpowiedzi pozostanie pytanie, dlaczego tej decyzji nie przekazano załodze Poczty Polskiej.
Pracownikom zmiany dziennej polecono, aby pozostali na noc w budynku Poczty. Zaczęło się pełne napięcia oczekiwanie. Rozdano broń. Dyrektor Jan Michoń uroczyście odczytał zebranym rozkaz o konieczności obrony i utrzymania polskich placówek w Gdańsku w oczekiwaniu na nadejście armii „Pomorze” – dowodzonej przez generała Władysława Bortnowskiego. Por. „Konrad” odebrał przysięgę od załogi. Pocztowcy dysponowali ręcznymi granatami i pistoletami. Na każdym piętrze ustawiono stanowisko lekkiego karabinu maszynowego. W budynku nadejścia świtu oczekiwało 58 Polaków.
Odcięci
Przejmujące dźwięki starego hejnału pocztylionów pt. „Groza” co roku przypominają pod gmachem byłej Poczty 14 godzin jej heroicznej obrony. Nieliczni, którzy przeżyli ówczesne piekło przy pl. Heweliusza, długo nie chcieli dzielić się wspomnieniami. Dieter Schenk w swej znakomitej książce „Polska Poczta w Gdańsku – historia pewnego niemieckiego morderstwa sądowego” odtworzył przebieg zdarzeń z 1 września 1939 roku. Z tej książki dowiadujemy się, że wczesnym świtem zmarły później od ran i poparzeń starszy asystent Bernard Binnebesel odkrył, iż zostały przerwane wszelkie połączenia z krajem. Zgasło światło. Za oknami pojawiły się niemieckie mundury. Załogę Poczty postawił na nogi Jan Michoń, pełniący obowiązki dyrektora. Od tej pory 50 ludzi – w tym 11-letnia dziewczynka, wychowanica dozorcy – zostało odciętych od świata. Niemcy zaatakowali, detonując ścianę pobliskiego Krajowego Urzędu Pracy, stanowiącego jedno ze skrzydeł gmachu Poczty. Pocztowcy zdołali jednak odeprzeć ich atak. Niemcy byli tym zupełnie zaskoczeni. Spodziewali się obrony, byli na nią przygotowani, ale tak zaciekły opór i morze ognia, którym odpowiedzieli Polacy, zmusiły ich do zmiany planów. Teren Poczty został odcięty kordonem od reszty miasta.
Bitwa
Pułkownik niemieckiej policji Bethke, odpowiedzialny za natarcie, widząc, że grupy szturmowe nie są w stanie sforsować gmachu Poczty, szybko sprowadził polową haubicę 105 mm z „Grupy Eberharda”, która ostrzeliwała Westerplatte. Atak haubicy wsparły dwa działa i wóz pancerny. Tak energiczne działania tego dowódcy zapewne były spowodowane także koniecznością prowadzenia równoległej wojny propagandowej. A to już było ściśle związane z ambicjami ministra propagandy Rzeszy – Josepha Goebbelsa. Według jego koncepcji, widzowie niemieckich kin mogli w czasie niemal równoczesnym oglądać błyskawiczne działania wojenne „rycerskiej” armii niemieckiej, która w nowych i dobrze skrojonych mundurach poszerzała ich „przestrzeń życiową”. Stąd tak wielka liczba niemieckich reporterów na placu Heweliusza.
Bojówki NSDAP niszczą polskie skrzynki pocztowe. Fot Archiwum Państwowe w Gdańsku
Pocztowcy nie reagowali na wezwania do złożenia broni. Nadal skutecznie odpowiadali ogniem. Podczas walk doszło do bezpośredniego starcia z żołnierzami wroga, którym udało się w końcu wedrzeć do budynku. I tym razem zostali odparci. Gmach był już jednak znacznie uszkodzony. A obrońcy zostali trwale rozdzieleni i uwięzieni w piwnicy i na półpiętrach. Ponieśli też znaczną stratę – zginął ich dowódca „Konrad”, raniony odłamkiem granatu. Była to pierwsza śmiertelna ofiara walki. Dowództwo błyskawicznie przejął ranny w nogę 37-letni podreferendarz Alfons Flisykowski, zawodowy żołnierz, ochotnik z wojny 1920 r. Po drugiej stronie frontu walk pojawił się (wg Dietera Schenka) sam Albert Forster, aby osobiście nadzorować przebieg ataku. Sytuacja pocztowców pogarszała się już z godziny na godzinę. Część załogi, wyczerpana walką, chciała się poddać. Jednak Alfons Flisykowski po furii, z jaką atakowali Niemcy, zorientował się, że jeńców z tego starcia nie będzie. Postanowił więc zginąć w boju, innym pozostawiając swobodę wyboru decyzji o poddaniu się.
Do obrońców powoli docierało, w jakim są położeniu. Byli ranni, odcięci od świata, z kończącymi się zapasami amunicji, bez prądu i wody. Gęsty dym i ogień utrudniały widoczność i oddychanie. Armia „Pomorze” nie przybywała z odsieczą, a silny ostrzał spowodował w końcu konieczność zejścia do piwnic. To symboliczne miejsce w tej bitwie.
Ostatnia faza dramatu
Po 14 godzinach walki nastała ostatnia faza tego dramatu. Niemcy wpompowali do piwnic budynku benzynę i wrzucili tam granat. Los pocztowców został przesądzony. Musieli słyszeć zgrzyt toczonych beczek lub odgłosy podjeżdżających samochodów z cysternami. W rozgrzanym do czerwoności gmachu spłonęło żywcem pięć osób, a sześciu obrońców zostało ciężko rannych. Wśród płomieni, dymu i pyłu dyrektor Jan Michoń gorączkowo szukał jakiejś białej płachty, znalazł ręcznik – uniósł go przed sobą i wyszedł z gmachu. Przywitał go stek wyzwisk. Zginął ścięty serią w brzuch.
Atak na pocztę Polską w Gdańsku. Kadr z niemieckiej kroniki filmowej
Kolejną próbę wyprowadzenia załogi podjął naczelnik poczty, również oficer rezerwy Wojska Polskiego Józef Wąsik, lecz padł na schodach rażony miotaczem płomieni (niedawno zdjęcia ich spalonych ciał można było kupić na portalu eBay, zdobiły one album jakiegoś żołnierza, być może sprawcy lub świadka tych zdarzeń. Zdjęcia te trafiły do polskiego kolekcjonera). Kolejną ofiarą był pocztowy dozorca – płyn wypalił mu głowę aż do kości czaszki. Umierał w męczarniach. W tym samym czasie na dziedzińcu Poczty rozlegał się przerażający krzyk dziecka. Płonęła 11-letnia Erwina Barzychowska, wyprowadzona z piwnicy przez żonę dozorcy. Mała, żywa pochodnia biegała bezładnie po zrujnowanym dziedzińcu. Umarła, nieleczona, 7 tygodni później. Jej opiekunka straciła wzrok. Przeżyła, ale przeszła ciężkie śledztwo w gdańskim Gestapo. Tortury podkopały jej zdrowie na całe życie.
Czy pan walczył? Czy pan strzelał?
Pierwszy dzień wojny dobiegał końca. Ocalało zdjęcie, na którym widać, jak Niemcy prowadzą pocztowców pod mur. Słaniających się na nogach Polaków obfotografowano. Operator kamery kręcił niestrudzenie, ale wrażliwi widzowie niemieckich kin nie zobaczyli na filmie, jak ich żołnierze palą żywcem ludzi.
Dziennikarze nie tak wyobrażali sobie relacje z tej walki. W ich raportach Poczta urasta więc do rozmiarów „twierdzy nie do zdobycia”, „góry ziejącej ogniem”, a pocztowcom są przypisywane cechy niemal nadprzyrodzone, ale takie, aby ich zohydzić i nie zrobić z nich bohaterów. A oni przeżywają następny etap swej gehenny. Prowadzeni przez miasto, muszą przeciskać się przez szpaler gdańskich mieszczan. Gawiedź przybyła, by ujrzeć pokonanych „polskich bandytów”. Schenk przywołuje świadectwo, według którego słaniających się na nogach i rannych pocztowców lżono. Kobiety i dzieci pluły na nich i rzucały kamieniami. Katownia Gestapo – w osławionej Victoria Schule – to było ostatnie miejsce ich pobytu. Mieli status więźniów szczególnie znienawidzonych. Rannym w więziennym szpitalu nie udzielono żadnej pomocy. Śmierć od ran i poparzeń zanim nadeszła, powodowała jeszcze kilkudniowe męczarnie. Ruszył „proces”. Przesłuchiwanie rannych polegało na zadawaniu im dwóch pytań: „Czy pan walczył? Czy pan strzelał?”.
Niemcy z SS-Heimwher Danzig szturmują Pocztę Polską w Gdańsku. Kadr z niemieckiej kroniki filmowej
Flisykowskiemu i czterem innym udało się zbiec. Niestety, dwa dni później Flisykowski został zadenuncjowany i odprowadzony na Gestapo. Zachowały się, jako jedyne, protokoły jego przesłuchań. Przytacza je prof. Andrzej Gąsiorowski. Alfons Flisykowski bronił się godnie, wyjaśniając bezskutecznie swój status żołnierza i dementując oskarżenia o udział w nielegalnej bandzie.
Tłumaczył przesłuchującym go Niemcom: „Według zarządzeń mobilizacyjnych, staliśmy się jednostką wojskową (…). Prawnie jestem żołnierzem. Z chwilą ogłoszenia mobilizacji, my – urzędnicy pocztowi i telegraficzni – podlegamy zarządzeniom wojskowym (…)”. Jego zeznania nie zostały wzięte pod uwagę.
Wyrok na „przyzwoitych ludzi”
Wyrokiem sądu polowego, pocztowców skazano na śmierć pod zarzutem nielegalnych działań dywersyjnych. Pod wyrokiem widnieją podpisy prokuratora Kurta Bode i sędziego Hansa Giesecke – po wojnie obaj zrobili kariery w niemieckim wymiarze sprawiedliwości, chronieni przez wiele lat przez korporacyjną solidarność prawników.
Polskich pocztowców rozstrzelano 5 października na Zaspie. Według zachowanych świadectw, prowadzono ich czwórkami, spętanych. Nad wykopanym przez więźniów Stutthofu grobem, pozwolono im przyjąć komunię świętą. Mogiłę zasypano gaszonym wapnem i dokładnie przykryto trawą. Miejsce zbrodni pozostało nieznane przez kolejnych 50 lat. Schenk przytacza wypowiedź jednego z niemieckich żołnierzy, który, wspominając po latach postawę pocztowców podczas przesłuchań i w chwili śmierci, powiedział: „To byli przyzwoici ludzie”. Rodziny ofiar otrzymały lakoniczne zawiadomienie o wykonaniu wyroku. Niebawem same zostały poddane represjom. Natomiast tych pracowników Poczty Polskiej, którzy nie brali udziału w jej obronie, zabrano z domów i zesłano do obozów koncentracyjnych, gdzie 10 rozstrzelano, a 18 zamęczono.
Niemiecki policjant rozpoczyna śledztwo
Niemiecki wymiar sprawiedliwości przez długie lata umarzał wszystkie śledztwa, o które wnosiły dzieci pomordowanych obrońców, domagające się uchylenia wyroku. Z pomocą przyszedł im dopiero szef sekcji kryminalnej w Federalnym Urzędzie Kryminalnym w Wiesbaden – Dieter Schenk. To on, mozolnie przeglądając rozproszone akta i zbierając dokumentację, korespondując z hermetycznymi urzędami niechętnie wydającymi papiery i docierając do świadków, sporządził kompletny obraz zbrodni, zakwalifikowanej później jako zabójstwo sądowe. To on podważył zasadność wyroku. To on znalazł sprzymierzeńców swej idei. I to on w końcu wlał w serca dorosłych już dzieci pocztowców nadzieję. Dzięki jego pracy ruszyła lawina zdarzeń, która potem umożliwiła rewizję wyroku. Zaangażowanie Dietera Schenka w tę sprawę jest klamrą spinającą całą historię.
Książkę Dietera Schenka pierwotnie wydano w Niemczech. Okazała się wstrząsem, ale też kamieniem milowym, który przywrócił pocztowcom ich dobre imię. Sąd w Lubece jeszcze raz rozpatrując wyrok, potwierdził zbrodniczy i niezgodny z ówcześnie obowiązującym prawem jego charakter. W roku 1998 wszystkich pocztowców uniewinniono. Wpisano ich na listę honorowych obywateli Gdańska – tę samą, na której wciąż widnieli jeszcze czołowi niemieccy naziści.
Bibliografia:
Dieter Schenk, „Polska Poczta w Gdańsku – historia pewnego niemieckiego morderstwa sądowego”, Oskar, Gdańsk 1999.
Andrzej Gąsiorowski, „Obrona Poczty Gdańskiej”, Biuletyn 2/57/2009 Fundacji Generał Elżbiety Zawackiej.
Tekst ukazał się w specjalnym wydaniu „Polski Zbrojnej”, jednodniówce przygotowanej na 77. rocznicę wybuchu II wojny światowej: „Żołnierzom Września – Polska Zbrojna”
autor zdjęć: NAC, CAW, Archiwum Państwowe w Gdańsku, niemiecka kronika filmowa, Jarosław Wiśniewski
komentarze