„Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba” – to były ostatnie słowa napisane przez Danutę Siedzikównę, pseudonim „Inka”, sanitariuszkę V Brygady Wileńskiej Armii Krajowej. Aresztowana w 1946 roku i katowana przez UB, nie zdradziła kolegów. Rozstrzelano ją tuż przed 18. urodzinami. W Warszawie odsłonięto pomnik „Inki”. Popiersie stanęło na terenie kościoła św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Woli, a odsłoniła je siostrzenica „Inki” Danuta Ciesielska. Niedawno ukazała się też książka „Szukając Inki”, reporterska opowieść o bohaterskiej sanitariuszce. – Mam nadzieję, że powstanie też o niej film. Młode pokolenie jest zafascynowane Danusią – mówi autorka Luiza Łuniewska w rozmowie z portalem polska-zbrojna.pl.
Dlaczego postanowiła Pani napisać książkę o „Ince”?
Luiza Łuniewska: Zainteresowałam się jej postacią, widząc, jak Danusią fascynuje się młode pokolenie – nastolatki, dwudziestolatki. Obudziła się we mnie ciekawość, kim była ta dziewczyna. I ze zdziwieniem odkryłam, że oprócz broszurowych wydawnictw Instytutu Pamięci Narodowej niczego jeszcze o „Ince” nie napisano. Nad książką pracowałam pół roku. Najwięcej czasu pochłonęły podróże po Polsce śladami Danki Siedzikówny.
Wychowała się na Kresach. Czy mieszanka religii i narodowości na tych terenach wpłynęła na dzieciństwo Danusi i na jej bliskich?
To dzieciństwo było „sielskie, anielskie”, a kulturowa różnorodność Kresów tylko je ubogacała. Danusia była sympatyczną trzpiotką i lubiła chłopięce zabawy. O jej dziecięcych przygodach wciąż można w Narewce i Olchówce usłyszeć. Choćby o koniu, którego cichcem wyprowadzała ze stajni, żeby pogalopować do szkoły. Albo o tym, jak dubeltówka jej ojca niby sama wypaliła.
Wojna dla rodziny Siedzikówny to czas konspiracji, a także bolesnych strat.
Tak. W 1940 roku, za okupacji sowieckiej, ojciec Siedzikówny – Wacław został wywieziony na Syberię. Umarł kilka lat później w Persji, w Armii Andersa, do której dołączył. Mama Eugenia została natomiast aresztowana przez Niemców za przynależność do Armii Krajowej, w której wywiadzie działała. Po brutalnym śledztwie rozstrzelano ją podczas zbiorowej egzekucji. Danusia i jej dwie nastoletnie siostry zostały sierotami, pod opieką mocno już leciwej babci.
„Inka” dołączyła do V Wileńskiej Brygady AK, zwanej „Brygadą Śmierci”, w której był major Łupaszko, ppor. „Żelazny”. Co wyjątkowego było w tym właśnie oddziale?
V Brygada Wileńska była niesamowitą formacją z wielu względów. Miała dobrze przemyślaną strategię działania – na co dzień operowała szwadronami, spotykając się całym oddziałem tylko na comiesięcznych zgrupowaniach. Umundurowanie jej żołnierzy było staranne, przywodziło na myśl regularną armię, a nie partyzantów. Przede wszystkim jednak tworzyło ją wielu wybitnych ludzi. Wiele osobowości, talentów wojskowych, gorących patriotów, ludzi olbrzymiej odwagi. To rzeczywiście był niezwykły oddział.
„Inka” – nastoletnia dziewczyna wśród mężczyzn. Czy miała jakąś sympatię? Jakie obowiązki spoczywały na kobietach w partyzantce antykomunistycznej?
W aktach sprawy „Inki” pojawia się nazwisko „Mercedes”. To kolega z oddziału, który miał być jej narzeczonym. Dla żołnierzy V Brygady, którzy dożyli czasów, gdy dokumenty te upubliczniono, informacja ta była zaskoczeniem. Obstawiają raczej „Żelaznego”, dowódcę jej szwadronu. Także bardzo młodego chłopaka, który gdy V Brygada funkcjonowała na Pomorzu, był postrachem lokalnych funkcjonariuszy komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa. Wymieniany jest również „Kino” – ten jednak pozostał na Podlasiu i zginął w szeregach VI Brygady Wileńskiej. Co do zadań w partyzantce, to Danka przede wszystkim była sanitariuszką, bardzo sprawną, doświadczoną po dwóch latach „chodzenia” z oddziałem. Czasami powierzano jej też misje łącznikowe. Podczas jednej z nich została aresztowana.
Rozmawiała pani z osobami, które znały „Inkę”. Jaka pozostała w ich wspomnieniach?
Miałam wrażenie, że koledzy i koleżanki z oddziału są trochę zaskoczeni pośmiertną sławą Danusi. Mówili o niej z olbrzymią sympatią, w samych superlatywach, ale nie ukrywali, że młodziutka Siedzikówna w oddziale była szarą myszką. I nikt nie przewidywał, że to ona zostanie bohaterką, symbolem V Brygady.
Została zdradzona przez koleżankę – Reginę Mordas-Żylińską, najbliższą współpracowniczkę „Łupaszki”. Jak do tego doszło?
Po aresztowaniu Regina poszła na współpracę z UB, prawdopodobnie bardzo szybko. I niestety, zaangażowała się w nią równie mocno, jak kiedyś w walkę w AK. W ciągu kilku lat wsypała, wyszukała i wystawiła co najmniej kilkadziesiąt osób. Pierwszymi byli „Inka” i „Zagończyk”, którzy zginęli podczas jednej egzekucji.
Na podstawie jakich dowodów rzeczowych skazano na śmierć „Inkę”?
W aktach sprawy znajdował się i znajduje do dzisiaj tylko jeden dowód rzeczowy – lista leków, które miała kupić na potrzeby oddziału.
Śledztwo i proces to trauma dla dorosłych, a co dopiero dla nastolatki. Jak wyglądały ostatnie chwile Danuty Siedzikówny?
Nie znamy szczegółów śledztwa, możemy się tylko domyślać, jak wyglądało. Pozostały lakoniczne zapisy w aktach o ranach wymagających szycia i wspomnienia tych, którzy przeżyli. Śledztwo było bardzo brutalne. Na pewno była bita, prawdopodobnie stosowano też wobec niej przemoc seksualną.
„Niech żyje Polska! Niech żyje major Łupaszka!” – to ostatnie zdania, które padły z ust Danusi. Wcześniej napisała: „Mogło zginąć tylu ludzi, dobrze, że ja jedna zginę” oraz „Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”. Czy faktycznie są to jej słowa?
Prawdą jest, że przed samą egzekucją „Inka” i „Zagończyk” krzyknęli równocześnie, choć przecież nie mogli się wcześniej umówić: „Niech żyje Polska”. I ta scena, odtwarzana choćby w teledyskach, jest jak najbardziej prawdziwa. Natomiast istnienie słynnego grypsu ze słowami „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba” budzi wiele wątpliwości. Niestety, słowa kojarzone z Danusią prawdopodobnie zostały jej przypisane.
Do 2014 roku nie było wiadomo, gdzie pochowano jej szczątki. Odnalazł je w Gdańsku zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka z IPN. Czy jest szansa na godny pochówek „Inki”?
Rodzina otrzymała stosowną notę i, mam nadzieję, że jeszcze w tym roku Danka i „Zagończyk” zostaną godnie pochowani.
Mimo 25 lat wolności kaci „Inki” nie zostali skazani…
Prawdopodobnie wszyscy już nie żyją. Prawdopodobnie, jednego bowiem wciąż nie udało się odnaleźć, ale byłby już dziś po 90. Dlaczego nie zostali skazani? To siła, ale i pewna słabość demokracji – winę trzeba udowodnić w sądowym postępowaniu z domniemaniem niewinności. Dlatego sprawiedliwości rozumianej w zwykły, ludzki sposób nie zawsze może stać się zadość.
„Inka”, jak i żołnierze wyklęci walczący po wojnie przeciwko narzuconemu Polsce ustrojowi komunistycznemu, stają się częścią popkultury. Powstają takie projekty, jak „Panny wyklęte”, czyli kompilacja nagrań polskich piosenkarek, zainspirowana losami tych żołnierzy. Pani zdaniem, to dobrze czy źle, że tak się dzieje?
Bardzo się z tego cieszę. Projekty te to formy ekspresji najmłodszego pokolenia. Nie razi to nawet kombatantów.
Nie grozi nam przesyt tym tematem?
Trudno mówić o przesycie, bo przecież nikt nie każe młodym ludziom wkładać t-shirtów z „Inką” czy „Łupaszką”. To wszystko jest bardzo spontaniczne.
Mamy już przedstawienie teatru telewizji pt. „Inka – ja jedna zginę”, teraz książkę. Czy myślała pani o napisaniu scenariusza filmowego na jej podstawie?
Mam nadzieję, że taki film powstanie, gdyż życie Danusi to gotowa, fabularna historia. Cudzoziemcy, którzy słyszą o „Ince”, niemal natychmiast pytają o film z głębokim przekonaniem, że już powstał. Bo to przecież historia na miarę choćby Sophie Scholl, o której usłyszał cały świat. I są bardzo zdziwieni, że życia Danki, mimo jej popularności w Polsce, nikt jeszcze nie sfilmował. Mam nadzieję, że ktoś w końcu to zrobi. Książka rzeczywiście mogłaby być podstawą scenariusza, ale nakręcenie filmu to olbrzymie przedsięwzięcie finansowe i logistyczne.
Mam wrażenie, że pani książka to nie tylko opowieść o 17-letniej niezłomnej, lecz także o całym pokoleniu.
Wyklęci to tak naprawdę część pokolenia Kolumbów. Ideowo nic ich nie różniło, tylko ich wojenne doświadczenia były bardzo skomplikowane. Myślę, że pamięć o nich zostanie przywrócona wtedy, gdy jednym tchem będziemy wymieniać „Rudego”, „Zośkę”, „Żelaznego”, „Mścisława”... Od wszystkich można się nauczyć nie tylko patriotyzmu, lecz także lojalności, wierności, odwagi i takiego fasonu, z jakim szli przez życie.
Danuta Siedzikówna, PS. „Inka”, była sanitariuszką 4 szwadronu odtworzonej na Białostocczyźnie V Wileńskiej Brygady AK, w 1946 roku – 1 szwadronu działającego na Pomorzu. Przyjęła wtedy konspiracyjne nazwisko Danuta Obuchowicz. Została aresztowana przez bezpiekę w Gdańsku. W czasie śledztwa była bita i poniżana, jednak odmówiła składania zeznań obciążających kolegów z AK. Została skazana na śmierć i zastrzelona pięć dni przed 18. urodzinami. Do niedawna nie było znane miejsce jej pochówku. Szczątki Danuty Siedzikówny odnalazł w 2014 roku na cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka z IPN. Propaganda komunistyczna po wojnie przypisywała „Ince” uczestnictwo w egzekucjach funkcjonariuszy UB i milicji, mimo że nie dał temu wiary nawet stalinowski sąd. W 2006 roku Danuta Siedzikówna otrzymała pośmiertnie Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
autor zdjęć: Adam Zawadzki
komentarze