Wewnętrzna niestabilność osłabia pozycję Filipin w sporach terytorialnych z Chinami.
Największe zagrożenie dla bezpieczeństwa wewnętrznego Filipin stanowią od lat ugrupowania islamskie, których matecznikiem są południowe wyspy archipelagu. Jedną z najaktywniejszych i najgroźniejszych jest organizacja terrorystyczna Abu Sajef, założona w 1991 roku przez Abduragaka Abubakara Janjalaniego, uczestnika wojny z sowieckimi interwentami w Afganistanie. Licząca około 500 członków grupa jest najbardziej aktywna na wyspach Basilan i Jolo. Jej najkrwawszym aktem terroru było zatopienie 27 lutego 2004 roku promu w Zatoce Manilskiej. Zginęło wówczas ponad 100 osób. Równolegle z walką z islamskimi ekstremistami Filipiny są coraz bardziej zaangażowane w spory terytorialne z Chinami, które roszczą sobie prawa do większości akwenu Morza Południowochińskiego. Świadome swej słabości militarnej władze w Manili starają się odbudowywać silne więzi polityczno-wojskowe ze Stanami Zjednoczonymi.
Krwawe potyczki
Wyszkoleni przez Amerykanów komandosi armii filipińskiej zabili w końcu lutego 2015 roku na wyspie Jolo 14 muzułmańskich rebeliantów. Płk Restituto Padilla, rzecznik prasowy, podał, że do starcia z około 300-osobową grupą członków Abu Sajef doszło w pobliżu miasta Patikul. Podczas dwudniowej bitwy siły rządowe użyły artylerii i lotnictwa. W walkach zginęło dwóch żołnierzy, a 14 odniosło rany.
Znacznie krwawszy był incydent, który zdarzył się 25 stycznia 2015 roku na wyspie Mindanao. Komandosi ze specjalnej jednostki policyjnej (Special Action Force – SAF) próbowali w ramach operacji „Exodus” aresztować lub zlikwidować powiązanych z grupami Abu Sajef i Dżimah Islamija konstruktorów bomb, którzy ukrywali się w wiosce Pedsandawan. Jednym z nich był Malezyjczyk Zulkifli bin Hir alias Marwan, za którego Amerykanie dawali 5 mln dolarów nagrody. Drugim celem był Abdul Basit Usman – za jego głowę oferowano milion dolarów. W operacji zabito Marwana, ale policjanci nie mogli zabrać ciała terrorysty. W celu jego identyfikacji odcięto prawy palec i przekazano Amerykanom, w których więzieniu przebywa jego brat, Rahmat bin Hir. Policyjni komandosi zostali zaatakowani w rejonie miasta Mamasapano przez rebeliantów z dwóch grup – Islamskiego Frontu Wyzwolenia Moro (Moro Islamic Liberation Front – MILF) i Islamskich Bojowników o Wolność Bangsamoro (Bangsamoro Islamic Freedom Fighters – BIFF). Wkroczyli bowiem do partyzanckiej
enklawy. W 12-godzinnej walce zginęło aż 44 członków SAF, a 12 zostało rannych. Rebelianci przyznali się do straty 18 ludzi. Wśród ofiar było też kilku cywilów.
Masakra komandosów zachwiała kruchym procesem pokojowym. W marcu 2014 roku MILF i rząd Filipin podpisały porozumienie, mające zakończyć 45-letni konflikt, w którym straciło życie ponad 120 tys. ludzi.
Z powodu strat ze stanowiskiem musiał się pożegnać szef SAF Getulio Napeñas, a światło dzienne ujrzały fakty bardzo kłopotliwe dla prezydenta Benigna Aquiny. Otóż okazało się, że o antyterrorystycznej operacji nie został uprzedzony pełniący obowiązki szefa Filipińskiej Narodowej Policji (Philippine National Police) Leonardo Espina. Dowiedział się o niej, gdy trwała już walka. Pominięto też ministra spraw wewnętrznych Manuela Roxasa. Co więcej, o misji komandosów nie wiedział, jak ujawnił szef sztabu generalnego gen. Gregorio Pio Catapang, również generał dowodzący w tej części Filipin, więc wojsko nie mogło przyjść na czas z odsieczą policyjnym komandosom.
Odwołany Getulio Napeñas ujawnił, że na kilka godzin przed akcją zadzwonił do niego szef policji, prywatnie przyjaciel prezydenta, Alan Purisima (zrezygnował ze stanowiska w listopadzie 2014 roku z powodu oskarżeń o korupcję) i zalecił mu, by przed jej rozpoczęciem nie informował szefostwa policji. Z kręgów policyjnych dotarły do mediów opinie, że ta dziwna sytuacja miała związek z rywalizacją między ministrem Roxasem a szefem prezydenckiej kancelarii, którym jest Paquito „Jojo” Navarro Ochoa Jr. Stoi on równocześnie na czele dwóch rad – antyterrorystycznej i zwalczania zorganizowanej przestępczości. Rewelacje te spowodowały, że pojawiły się żądania odejścia samego prezydenta Aquino.
Wysunięte lotniska
Wewnętrzny kryzys polityczny wybuchł w czasie, gdy przed Filipinami stoją poważne wyzwania w polityce zagranicznej, związane ze sporami terytorialnymi z Chinami na Morzu Południowochińskim. Władze w Pekinie roszczą sobie prawa do około 90% tego akwenu i od pewnego czasu prowadzą tam politykę faktów dokonanych. Jednym z jej przejawów jest tworzenie sztucznych wysp, które mają przeznaczenie wojskowe i gospodarcze. Według przedstawicieli władz w Manili i ujawnionych zdjęć satelitarnych takie prace trwają już na siedmiu rafach spornego archipelagu Spratly. Najnowsza chińska inwestycja rozpoczęła się na rafie Mischief, znanej też pod filipińską nazwą Panganiban, którą Chińczycy okupują od 1995 roku. W innym miejscu powstała piaszczysta wysepka o powierzchni 75 tys. m2, a kilka miesięcy wcześniej, w połowie 2014 roku, było głośno o pracach na rafie Johnson South. Jak podano w „IHS Jane’s Defense”, na rafie Fiery Cross usypano wyspę o długości ponad 3 km i szerokości 200–300 m, co wystarczy, by zbudować tam lotnisko. Chińczycy prowadzą też prace na rafach Gaven, Cuarteron i Eldad.
Oprócz Chin i Filipin prawa do archipelagu Spratly roszczą sobie Brunei, Tajwan, Wietnam i Malezja. Obecnie, z wyjątkiem Brunei, wszystkie państwa już mają tam swe przyczółki wojskowe. Lotnisko na wyspie Taiping rozkazał zbudować w 2006 roku ówczesny prezydent Tajwanu Chen Shui-bian. Filipińczycy mają lotnisko z pasem startowym o długości 1300 m na wyspie Thitu. Malezyjczycy już w 1995 roku zbudowali pas startowy na rafie Swallow (malezyjska nazwa Pulau Layang-Layang). Krótki, długości 610 m, jest na kontrolowanej przez Wietnam wyspie Spratly.
Chiny ignorują regularne protesty dyplomatyczne Filipin przeciwko ich działaniom na spornych obszarach. W grudniu 2014 roku władze w Pekinie odrzuciły możliwość międzynarodowej mediacji w tej sprawie, czego chciała Manila.
Filipiny nie mają szans w militarnej konfrontacji z Chinami. Ich wydatki na obronę są bowiem ponad 40 razy mniejsze niż rywala. Niemniej jednak Manila w sporach z Chinami ma poparcie Stanów Zjednoczonych. Amerykanów niepokoją roszczenia Pekinu do większości obszaru Morza Południowochińskiego, ponieważ prowadzą przez nie jedne z najważniejszych morskich szlaków handlowych. Rocznie przechodzą tamtędy statki przewożące towary o wartości 5 bln dolarów. Z kolei dla państw leżących nad Morzem Południowochińskim, w tym Filipin, sprawa granic wiąże się ściśle z prawem dostępu do podwodnych złóż surowców energetycznych oraz bogatych łowisk.
Spory terytorialne spowodowały, że od lat Filipińczycy dążą do odtworzenia ścisłych więzi wojskowych z USA. Według porozumienia podpisanego w 2014 roku na dziesięć lat, amerykańskie siły zbrojne uzyskają dostęp do pięciu baz filipińskich, między innymi lotniska Clark, Subic Bay i Poro Point. Amerykanie będą też mogli korzystać z wybranych lotnisk cywilnych.
Przykładem zacieśniającej się współpracy między Manilą a Waszyngtonem jest trzytygodniowa obecność na Filipinach w lutym 2015 roku amerykańskich samolotów patrolowo-uderzeniowych P-8A Poseidon. W tym czasie wykonały one ponad 180 lotów nad Morzem Południowochińskim. Ich głównym zadaniem jest zbieranie informacji o chińskiej aktywności na tym akwenie. Amerykanie dzielili się nimi z Filipińczykami, którzy nie dysponują tak zaawansowanymi systemami rozpoznawczymi.
autor zdjęć: Paweł Kępka