Egipski antyterroryzm ciągle polega głównie na działaniach „najpierw strzelaj, potem pytaj”.
Dżihadystyczna organizacja terrorystyczna Ansar Bajt al-Makdis (Zwolennicy Jerozolimy – ABM) 24 października 2014 roku zaatakowała wojskowe posterunki w pobliżu miasta Arisz na egipskim półwyspie Synaj. Jedno z uderzeń miało wyrafinowany charakter – rozpoczęło się od ataku zamachowca samobójcy, który zdetonował samochód wypełniony materiałami wybuchowymi w sąsiedztwie posterunku. Po przybyciu na miejsce większej liczby żołnierzy, członkowie ABM rozpoczęli regularny atak na siły egipskie. Straty na koniec dnia wyniosły 33 zabitych.
Tak duża liczba ofiar była szokiem dla władz i społeczeństwa Egiptu. Podobny atak na Synaju, ale zdecydowanie mniej krwawy (16 zabitych żołnierzy), miał miejsce latem 2012 roku. Jego następstwem były dymisje w strukturach zarządzających egipską armią oraz intensyfikacja działań „antyterrorystycznych” na obszarze półwyspu, w tym spektakularne niszczenie tuneli przemytniczych między Egiptem a Gazą, używanych przede wszystkim przez palestyński Hamas. Po atakach z października 2014 roku władze Egiptu ogłosiły żałobę narodową oraz wydały decyzję o wprowadzeniu na części Synaju trzymiesięcznego stanu wyjątkowego i stworzeniu tak zwanej strefy buforowej wokół granicy ze Strefą Gazą. Oznaczało to wysiedlenie wszystkich mieszkańców Synaju w promieniu 1000 m od granicy Egiptu ze Strefą Gazy. Tak drastyczne posunięcie tłumaczono między innymi domniemaniem o „zagranicznym wsparciu” – z terytorium Strefy Gazy – dla terrorystów z ABM.
Zwalczanie terroryzmu?
Reakcja Egiptu na ten spektakularny atak organizacji uznawanej za terrorystyczną na personel sił zbrojnych tego kraju jest symptomatyczna dla wyznawanej przez egipski sektor bezpieczeństwa zasady „ogień zwalczaj ogniem”. Z jednej strony nie powinno to nikogo dziwić, bo od momentu rozpoczęcia Arabskiej Wiosny w Egipcie rozwinęła się prawdziwa moda na terroryzm – amerykańska „Global Terrorism Database” zawiera wpisy dotyczące 380 incydentów terrorystycznych, mających miejsce w tym kraju między marcem 2011 roku a końcem grudnia 2013 roku. Teoretycznie najprostszym, ale tylko częściowo celnym, wyjaśnieniem „ogniowego”, a w praktyce kinetycznego, zmilitaryzowanego i zbrutalizowanego antyterroryzmu w wykonaniu Egiptu, byłoby sprowadzenie jego przyczyn do kwestii związanych z kulturą i praktyką policyjną w tym kraju. Faktycznie gros działań antyterrorystycznych nakierowanych jest tradycyjnie na fizyczną eliminację szeroko i zmiennie definiowanych terrorystów, czego przykładem może być masakra co najmniej 600 sympatyków Bractwa Muzułmańskiego na placu Rabaa w Kairze z sierpnia 2013 roku. Długoletnia tradycja działań w stylu „najpierw strzelaj, potem pytaj” nie zapewnia jednak pełnego wytłumaczenia egipskiej praktyki zwalczania terroryzmu, której korzenie tkwią także w historii, geografii, a nawet demografii tego kraju.
Po pierwsze, najnowsze dzieje Egiptu obfitują w akty terroru (około 900 incydentów terrorystycznych w tym kraju w latach 1970–2013) oraz spektakularne zamachy na prezydentów (1954 – na prezydenta Gamala Abdela Nasera, 1981 – udany na prezydenta Anwara as-Sadata, 1995 – na prezydenta Husniego Mubaraka) czy ataki na cele turystyczne (1997 – masakra w Luksorze, 2004 – ataki bombowe na hotele na Synaju). To utrzymujące się przez wiele lat na wysokim poziomie zagrożenie terrorystyczne w Egipcie spowodowało powstanie w tym kraju klimatu sprzyjającego radykalnym rozwiązaniom, które mają być odpowiedzią na egzystencjalne zagrożenie ze strony zaangażowanych w terroryzm radykalnych islamistów.
Po drugie, położony w północno-wschodniej Afryce Egipt to kraj arabski, który graniczy z Izraelem, kontroluje Kanał Sueski i należy do południowych sąsiadów Unii Europejskiej. Tym samym znajduje się na styku Afryki, Bliskiego Wschodu i Europy, a jego ewentualna destabilizacja, wywołana na przykład zwiększonym zagrożeniem terrorystycznym, stwarza niebezpieczeństwo dla wszystkich sąsiadów Egiptu oraz największych graczy na arenie polityki międzynarodowej. Priorytetem dla nich jest zatem dbałość o utrzymanie przez tego kluczowego arabskiego, bliskowschodniego i zarazem afrykańskiego partnera wewnętrznej stabilności, podtrzymywanie dobrych stosunków z Izraelem, zapewnienie swobody żeglugi na Kanale Sueskim i kontynuacja współpracy z Zachodem w dziedzinie bezpieczeństwa.
Po trzecie, Egipt jest najludniejszym krajem arabskim. Pogrążenie się tego państwa w kryzysie i upadek sektora bezpieczeństwa automatycznie oznacza destabilizację polityczną i gospodarczą całego regionu. I trzeba przyznać, że gdy na początku 2011 roku sytuacja w Egipcie się zaogniła, to sąsiedzi i zagraniczni partnerzy byli gotowi wesprzeć niemal każdą tamtejszą instytucję, nawet pozornie zdolną do przywrócenia stabilizacji w tym kraju. Szybko się okazało, że takie kryteria spełnia tylko armia, uznawana zresztą przez samych Egipcjan za ostatnią godną szacunku instytucję w regionie. Przyznają to także zwolennicy Bractwa Muzułmańskiego, którego członkowie zostali przez tę samą armię zmasakrowani na placu Rabaa. Trudno zatem o lepsze przyzwolenie międzynarodowe i społeczne dla rozwoju kinetycznych praktyk antyterrorystycznych, za które odpowiada egipska armia.
Do prymatu praktyki zwalczania ognia ogniem przyczyniły się także działania z dziedziny public relations. Zmaganiom lokalnego sektora bezpieczeństwa z terroryzmem nadają one rangę zadań, od których wykonania zależą dalsze losy państwa. Znaczenie na również narodowa ideologia, której wyznawcami muszą być wszyscy „antyterrorystycznie” nastawieni obywatele. Tym samym Egipt przy użyciu mediów tworzy własną „wojnę z terroryzmem”, której narrację ustalają rządzący tym krajem wojskowi, ze wsparciem wszystkich przeciwników islamizmu i Egipcjan rozczarowanych rządami Bractwa Muzułmańskiego. Latem 2013 roku, gdy społeczne niezadowolenie z nieudolnych i autokratycznych rządów wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego prezydenta Muhammada Mursiego sięgało zenitu, w najwyższych kręgach domniemanego i zdominowanego przez armię i służby specjalne tak zwanego głębokiego państwa zapadła decyzja o ponownym napiętnowaniu islamistów mianem terrorystów. Protesty przeciwko ich rządom uznano zaś za walkę z terroryzmem.
Z jednej strony, były to po prostu kolejne, powtarzane wielokrotnie od lat pięćdziesiątych XX wieku, oskarżenia tego typu pod adresem Bractwa Muzułmańskiego, które według wielu Egipcjan na zawsze pozostało sekretnym islamistycznym stowarzyszeniem, dążącym do zbrojnego przejęcia władzy na całym Bliskim Wschodzie. Z drugiej jednak, w 2013 roku sytuacja była zupełnie inna, bo oto Bractwo dzierżyło władzę i choć jego członkowie torturowali antyislamistycznych opozycjonistów w pałacu prezydenckim w Kairze, to trudno byłoby ich równocześnie oskarżyć o wspieranie palestyńskiego Hamasu lub sponsorowanie walczących z armią egipską na Synaju dżihadystów, między innymi istniejącej od 2011 roku ABM.
Owszem, Bractwo Muzułmańskie to organizacja o niedemokratycznym profilu, zakładająca stopniową reislamizację Egiptu i jego dogłębną społeczno-polityczną transformację. Co więcej, w przeszłości przez jej szeregi przewinęło się wielu z najsłynniejszych dżihadystów w dziejach świata. Nie ma jednak jednoznacznych dowodów na jej terrorystyczny charakter. Nie można zatem automatycznie utożsamiać Bractwa z grupami takimi jak ABM i każdym incydentem terrorystycznym, który miał miejsce w Egipcie po ustąpieniu prezydenta Husniego Mubaraka w lutym 2011 roku. Warto także pamiętać, że to w czasie prezydentury Mursiego armia egipska, za zgodą prezydenta, dążyła do brutalnej rozprawy z dżihadystycznymi rebeliantami na Synaju, a także zintensyfikowała kampanię niszczenia przemytniczych tuneli Hamasu, łączących Egipt ze Strefą Gazy.
Bojownicza retoryka
Od lata 2013 roku to wszystko nie ma już jednak znaczenia. Skompromitowane podczas swoich rządów Bractwo Muzułmańskie zostało oficjalnie napiętnowane jako ugrupowanie terrorystyczne, a walka z wszelkimi przejawami sympatii dla tego nieegipskiego (ma międzynarodowy profil) ugrupowania stała się patriotycznym obowiązkiem wszystkich Egipcjan. Nagle się okazało, że rok ich rządów to ukoronowanie wszystkiego, co najgorsze w Arabskiej Wiośnie, podczas której
Al-Kaida i inne organizacje dżihadystyczne zyskały możliwość odbudowy swoich struktur, między innymi dzięki zwalnianym lub zbiegłym z więzień prominentnym byłym członkom na przykład Egipskiego Islamskiego Dżihadu. Zdaniem egipskiego wojska, reszty sektora bezpieczeństwa, tamtejszych mediów i większości społeczeństwa, odpowiednio przygotowanego przez retorykę „wojny z terroryzmem”, mogło tak się stać jedynie za cichym przyzwoleniem Bractwa, które, udając organizację demokratyczną po 2011 roku i przejęciu władzy, w końcu ujawniło swoje prawdziwe i od dawna skrywane proterrorystyczne oblicze.
W tych warunkach każdy incydent terrorystyczny utwierdza jedynie Egipcjan w słuszności ich przekonania o terrorystycznym charakterze Bractwa. A skoro organizacja taka sprawowała władzę w ich kraju, to są potrzebne radykalne środki, żeby ją zwalczyć. Nie ma czasu na europejskie czy amerykańskie podpowiedzi o rekoncyliacji czy ideach dotyczących zapobiegania terroryzmowi. Kraj jest ogarnięty wojną i tylko podjęcie rękawicy rzuconej przez terrorystów może go uratować. Ponadto zbyt wiele środków zostało już zainwestowanych w narrację związaną z wojną z terroryzmem, by teraz się wycofać.
Nie będzie też żalu, przeprosin za zabitych na placu Rabaa, bo przecież zginęli tam terroryści, sprowadzający Egipt na skraj upadku. Nie ma też refleksji na temat tego, że radykalne działania zwalczające terroryzm są bezproduktywne, bo na przykład pogarszają jedynie sytuację na Synaju i w konsekwencji prowadzą do incydentów takich, jak ten z 24 października 2014 roku. Nie można jednak liczyć na zmianę egipskiego sposobu działania, ponieważ ABM od 10 listopada 2014 roku funkcjonuje pod nazwą Prowincji Synaj i jest de facto lokalną filią Państwa Islamskiego. Ten fakt legitymizuje egipską „wojnę z terroryzmem” i stanowi dowód na jej międzynarodowy charakter oraz dziejową konieczność odegrania przez Kair kluczowej roli w starciu z siłami dżihadyzmu, destabilizującymi cały Bliski Wschód. W konsekwencji, ogień dalej będzie zwalczany ogniem.
Dr Kacper Rękawek jest analitykiem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, autorem wielu publikacji polskich i zagranicznych na temat terroryzmu. W 2014 roku, w ramach finansowanego przez Komisję Europejską projektu „Strategic Partnership in Transition” (SPrinT), przedsięwzięcia Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), fińskiego think tanku FIIA i egipskiego ACPSS, spędził dwa miesiące w Egipcie. @KacperRekawek
autor zdjęć: archiwum