Z prof. Uzim Rabim o nieudanych próbach porozumienia i o tym, czy są szanse, że konflikt palestyńsko-izraelski kiedykolwiek się zakończy, rozmawia Robert Czulda.
Jakie były powody, dla których Hamas zdecydował się w lipcu na tak długotrwałą i zdecydowaną ofensywę rakietową przeciwko Izraelowi?
Przed wybuchem ostatniego kryzysu Hamas miał bardzo poważne problemy natury politycznej i gospodarczej. Został odcięty od pieniędzy i wyizolowany politycznie. Potrzebował więc coś zrobić, aby odmienić reguły gry i poprawić swoją pozycję w konflikcie.
Celem Hamasu było zatem…
Po pierwsze, zdobyć pieniądze. Od kilku miesięcy ponad 40 tysięcy pracowników w Strefie Gazy nie otrzymywało pensji. Po drugie, Hamas chciał doprowadzić do chociażby częściowego otwarcia przejścia granicznego między Strefą Gazy a Egiptem w Rafah. Było to konieczne, aby nastąpił napływ dóbr konsumpcyjnych. Bez nich Hamas nie jest w stanie zapewnić nawet minimalnego poziomu życia mieszkańcom Strefy Gazy. Po trzecie, Hamas w ten sposób chciał wymusić uwolnienie zatrzymanych przez Izrael sprawców porwania, następnie zamordowania trzech izraelskich nastolatków.
Ostatnie starcie Izraela z Hamasem nie jest pierwszym tego rodzaju. Widać wyraźnie, że z porozumienia pokojowego z Oslo z 1993 roku niewiele zostało. Dlaczego nie udało się doprowadzić do urzeczywistnienia „ducha z Oslo”?
Rozmowy w Oslo rozpoczęły się od tematów łatwych. Później mieliśmy przystąpić do negocjacji kwestii trudnych, które można nazwać sprawami egzystencjalnymi. Gdy podjęliśmy chociażby kwestię statusu Jerozolimy oraz ostatecznych granic, pojawiły się bardzo poważne różnice zdań. W tej sytuacji liderzy, szczególnie Jaser Arafat, stracili odwagę i nastąpił zwrot w negocjacjach. Doprowadziło to do wybuchu w 2000 roku drugiej intifady. Wówczas policja Autonomii Palestyńskiej wymierzyła w izraelskie wojsko broń, którą nieco wcześniej od niego otrzymała. Cała historia zakończyła się katastrofą. Mieliśmy świadomość, że będą problemy, ale sądziliśmy, że uda nam się je przezwyciężyć przy stole negocjacyjnym.
Istotnym punktem spornym jest przebieg granic. Wielu sądzi, że najprostszym sposobem rozwiązania konfliktu jest powrót do granic sprzed wojny sześciodniowej w 1967 roku.
Ja również uważam, że koncepcja dwóch państw powinna opierać się na granicach z 1967 roku. Jednak nie mogę się powstrzymać przed pytaniem: a jeśli cały ten konflikt nie jest tylko sporem terytorialnym, ale kulturowym i religijnym? Chodzi mi o to, że najpierw, ponad wszelką wątpliwość, musimy ustalić, jakie są jego źródła i upewnić się, że druga strona uznaje prawo do istnienia tej pierwszej. Jeżeli dominujący okaże się aspekt religijny, to wówczas nie będziemy mieli szansy na pozytywne rozstrzygnięcie.
W Izraelu są przedstawiciele skrajnie fundamentalnego judaizmu, którzy odrzucają porozumienie pokojowe z Palestyńczykami. Jak liczna jest to grupa?
To prawda, są ludzie, którzy chcą przerwać jakiekolwiek próby dialogu. Jak są liczni? Nie musi być ich wielu – wystarczy wymienić ostatnią tragedię z porwanym Palestyńczykiem, który został następnie podpalony. Nawet niewielka grupa fanatyków może podgrzać cały konflikt, zaognić animozje. A to jest ich cel. Chcą, aby nie było żadnego procesu politycznego. Fanatycy karmią się tym konfliktem, nie chcą jego zakończenia, bo wówczas zostaliby bezrobotni. Możemy pieczołowicie budować środki wzajemnego zaufania, stawiać szkoły, rozmawiać, a potem wystarczy jeden fanatyk, aby wszystko to zniszczyć. To jest niewątpliwie istotny problem, ale co my możemy zrobić? Zarówno my, jak i Palestyńczycy, musimy sobie z nim jakoś radzić.
Od dawna rozpatruje się dwa scenariusze: albo jednego, wspólnego państwa, albo dwóch suwerennych. Jakie jest obecnie poparcie dla tych koncepcji w Izraelu?
Większość popiera rozwiązanie dwóch osobnych państw, ale jednocześnie większość uważa, że taka opcja nie jest możliwa do zrealizowania. Są też oczywiście zwolennicy jednego państwa – głównie wśród izraelskiej prawicy, jak również niektórych arabskich deputowanych w parlamencie izraelskim. Około 70% społeczeństwa popiera jednak dwa państwa. To najlepsza opcja. Tylko ona może bowiem zapewnić przyszłą pomyślność Izraela jako żydowskiego państwa demokratycznego. To dla nas ważne, bo nie mamy żadnego innego państwa. Czy nie zasługujemy na swoje własne państwo? Musimy je mieć, aby nasza straszliwa historia nie powróciła.
Pojawiają się głosy, że tak naprawdę Izrael nie chce suwerennej Palestyny…
Zapewne niektórzy nie chcą, ale w dłuższej perspektywie to błędne myślenie. Nieustanne kontrolowanie Palestyńczyków prowadzi jedynie do marnowania energii i pieniędzy. Skutkuje pogłębiającą się antagonizacją. Nie ma więc ucieczki przed dwoma państwami. Problem polega na tym, że wiemy, jak sytuacja powinna wyglądać po zakończeniu konfliktu, ale niestety nie mamy pojęcia, jak do tego punktu końcowego dotrzeć.
Czy obie strony są w ogóle skłonne do rozmów i pojednania?
Gdy wycofaliśmy żydowskie osiedla ze Strefy Gazy, to zniszczyliśmy wszystkie domy. Dlaczego? Bo Palestyńczycy ich nie chcieli. To pokazuje, jak nieufne są obie strony, jak myślą ludzie. Esencją tego konfliktu jest pewna blokada psychiczna, brak elastyczności, niezdolność uznania, że koniec końców obie strony muszą na jego zakończeniu skorzystać i obie muszą z czegoś zrezygnować. Dopiero kiedy to zrozumiemy, będziemy mogli rozmawiać i osiągnąć faktyczny przełom.
Jak do tego doprowadzić?
Ludzie muszą się zmienić. Nie politycy, bo oni są tylko wytworem swych społeczeństw. Konieczna jest edukacja młodzieży. Jeżeli ktoś mówi, że jest przedstawicielem narodu wybranego, a inni są od niego gorsi, to niczego nie osiągniemy. To samo tyczy się tych, którzy mówią, że to ich ziemia i nie akceptują jakiejkolwiek obecności innych grup.
Społeczeństwa zachodnie uderza dysproporcja ofiar – po stronie palestyńskiej giną setki, po izraelskiej najwyżej dziesiątki.
Mamy system „Żelazna kopuła”. Czy mamy przepraszać, że potrafimy chronić swych własnych obywateli? Jesteśmy bardzo zaawansowanym technologicznie państwem. Gdybyśmy przyjęli metody działania naszych sąsiadów, to moglibyśmy zrównać Strefę Gazy z ziemią w dwa dni. Ale tego nie robimy i nie zrobimy. Izrael nie jest państwem nazistowskim – u nas nie rządzi ktoś taki jak Al-Asad, a nawet jak As-Sisi. Wiele osób, szczególnie na południu Izraela, frustruje łagodna reakcja naszego rządu. Ale jako państwo zachodnie nie możemy użyć pełni swojej siły. Z drugiej jednak strony ataki, jak te ostatnio, przypominają nam, że jesteśmy na Bliskim Wschodzie, gdzie słabi giną.
Jaka rysuje się przyszłość?
Rozwiązanie sytuacji zajmie jeszcze wiele czasu. Pierwszym krokiem jest rozstrzygnięcie wewnętrznego sporu między Fatahem a Hamasem. Jeśli palestyński rząd zostanie zdominowany przez Hamas, to Izrael nie będzie chciał rozmawiać. Jeśli jednak Mahmud Abbas odrzuci Hamas, to palestyńska ulica wystąpi przeciwko niemu. Aby powstała Palestyna, trzeba także spełnić wiele innych warunków. Zaangażować się muszą, także finansowo, mocarstwa. Konieczne będzie włączenie państw arabskich, w tym Jordanii, Arabii Saudyjskiej i Kataru. Tylko wtedy, przy wspólnym wysiłku, będziemy mogli stworzyć sytuację, w której ludzie dostrzegą szansę na państwo dobrobytu. Konflikt będzie można zakończyć tylko wówczas, gdy doprowadzimy Palestyńczyków do sytuacji, w której będą mieli coś do stracenia. Efektem będzie niepodległa Palestyna – z korzyścią dla Palestyńczyków, ale także Izraela.
autor zdjęć: Tel Aviv University