Z Wojciechem Lorenzem o zawieszonej współpracy NATO i Rosji, czerwonych liniach Moskwy i nuklearnym straszaku Putina rozmawia Małgorzata Schwarzgruber.
Jak po szczycie w Newport zmieniło się myślenie NATO o Rosji?
Zmiany w postrzeganiu Rosji przez sojusz północnoatlantycki to proces rozciągnięty w czasie. Nie wszystkie państwa członkowskie czują się zagrożone. Niektóre wciąż chciałyby traktować Moskwę jako partnera. Na szczycie w Newport NATO uznało jednak, że po wojnie z Gruzją w 2008 roku i aneksji Krymu w roku 2014, Rosja może stanowić zagrożenie, zwłaszcza dla państw tak zwanej wschodniej flanki, z krajami bałtyckimi na czele. Podjęto decyzje polityczne, które umożliwiają usprawnienie mechanizmów obrony terytorialnej i zwiększenie wiarygodności gwarancji artykułu 5.
Jak ta zmiana przełoży się na dalsze kontakty?
Już w kwietniu, po aneksji Krymu, NATO zawiesiło współpracę z Rosją. Po wojnie rosyjsko-gruzińskiej w 2008 roku współpracę co prawda też zawieszono, a w niecały rok później ją wznowiono. Przeważył pogląd, że to państwo jest zbyt duże i ważne, aby je izolować. Tym razem nie ma pewności, na ile poważna zmiana zaszła w NATO w myśleniu o Rosji.
Sojusz nie jest jednomyślny co do tego, jak traktować Rosjan.
Między dzisiejszym NATO a tym z czasów zimnej wojny istnieje fundamentalna różnica. Wtedy ZSRR stanowiło egzystencjalne zagrożenie dla USA i europejskich członków sojuszu. Dzisiejsza Rosja nie zagraża bezpośrednio największym państwom NATO, ale jest ważnym partnerem handlowym. Część krajów obawia się też, że wzmacnianie bezpieczeństwa nowych członków poprzez zwiększanie obecności NATO i USA na ich terenie może skłonić Moskwę do eskalacji agresji, na którą sojuszowi będzie trudno odpowiedzieć. Żeby być zdolnym do takiej reakcji, trzeba mieć bowiem także gotowość wojskową, a to kosztuje. Dlatego niektóre państwa wolą uniknąć takiego scenariusza i zachowują się tak, jakby były skłonne po cichu zaakceptować rosyjską strefę wpływów, jeśli miałoby to zagwarantować pokój w Europie. To błędne myślenie. Wiemy z historii, że polityka „appeasementu” może oddala widmo konfliktu, ale mu nie zapobiega. NATO musi prowadzić politykę dwutorową. Z jednej strony, powinno mieć możliwość odpowiadania na różne rodzaje zagrożeń płynące z Rosji, z drugiej, utrzymywać otwarte kanały komunikacji, aby wykorzystywać szanse na zmniejszanie napięcia drogą dyplomacji. Wysiłki w tym kierunku nie mogą jednak odbywać się kosztem wiarygodności NATO i bezpieczeństwa wschodniej flanki.
Czy NATO i Rosję nadal łączy wspólnota interesów w dziedzinie bezpieczeństwa?
W niektórych sferach. Najlepszym przykładem jest zagrożenie islamskim terroryzmem. Dla Rosji to ogromny problem, co pokazały między innymi zamachy w Biesłanie, na Dubrowce, na lotnisku Domodiedowo. Państwo Islamskie, działające w Iraku i Syrii, zagroziło Rosji wojną na Kaukazie. Dla wielu krajów Zachodu, w tym członków NATO, terroryzm jest na szczycie listy zagrożeń. W interesie i Rosji, i Zachodu leży zatem współpraca w walce z nim. Ceną za zaangażowanie się Rosji w działania międzynarodowej koalicji do walki z terroryzmem nie mogą być jednak ustępstwa, na przykład w sprawie bezpieczeństwa nowych członków sojuszu czy rozszerzenia strefy jej wpływów na obszarze posowieckim.
Sojusz zawiesił praktyczną współpracę z Rosją, utrzymano jedynie dyplomatyczne kontakty w ramach Rady NATO–Rosja. Czy to wystarczające forum?
To forum wystarcza, aby informować Rosję o decyzjach podejmowanych przez sojusz północnoatlantycki i utrzymywać komunikację. Potrzebny jest jednak większy niż dotychczas dysans wobec kraju, który przez swoje wrogie nastawienie jest gotów wszelkimi metodami, w tym militarnymi, powstrzymać rozszerzenie nie tylko NATO, lecz także Unii Europejskiej na obszar posowiecki. W przeciwnym razie sojusz narażałby się na infiltrację, która znacząco osłabiałaby jego funkcje obronne.
Czy faktyczny – a nie słowny – brak wsparcia NATO dla Kijowa może zachęcić Władimira Putina do dalszych działań na Ukrainie?
Od przemówienia prezydenta Putina w Monachium w 2007 roku mamy wiele sygnałów, które wskazują na to, że Rosja konsekwentnie buduje strefę wpływów w Azji Centralnej i Europie Wschodniej, wykorzystując narzędzia polityczne, gospodarcze, energetykę, a jeśli trzeba, to także stosując siłę militarną. Rozszerzenie NATO i Unii Europejskiej na obszar posowiecki oraz wiążące się z tym reformy demokratyczne i rynkowe są postrzegane przez władze w Moskwie jako egzystencjalne zagrożenie. Dla Rosji czerwoną linią są wszelkie formy instytucjonalnej współpracy Ukrainy z Zachodem, które w przyszłości mogą prowadzić do głębszej integracji z NATO czy UE. Putin może na długo zablokować prozachodnie aspiracje Kijowa poprzez forsowanie federacyjnego modelu Ukrainy czy utworzenie separatystycznych republik na wschodzie kraju. Rosja domaga się też zmian w umowie między Ukrainą a Unią, aby uniemożliwić ewentualną integrację. Gdyby to się nie udało, ma w zanadrzu takie opcje, jak wycięcie korytarza do Krymu lub do Naddniestrza, a także całkowite rozbicie Ukrainy na część wschodnią i zachodnią.
Jak daleko może posunąć się Putin?
Na Ukrainie Putin nie musi posuwać się dalej, jeśli uzna, że osiągnął założone cele, czyli na dobre zablokował integrację z Zachodem. Ale kiedy inwestycje w rosyjską armię nadal będą tak szybko rosły, a wydatki na zbrojenia w państwach sojuszu okażą się wciąż niedostateczne, Rosja będzie mogła podejmować kolejne ekspansywne działania.
Czy Rosja posunie się do próby podważenia wiarygodności sojuszu, na przykład prowokacją w republikach bałtyckich, licząc na brak odpowiedzi, wynikającej z artykułu 5?
To może być kolejny krok. Jeżeli Rosja chce przeforsować nową architekturę bezpieczeństwa, a Władimir Putin, Dmitrij Miedwiediew i inni wysocy rangą przedstawiciele Kremla regularnie o tym mówią, to ma kilka możliwości. Może na przykład eskalować napięcie, licząc na to, że część krajów Europy Zachodniej poczuje się realnie zagrożona wybuchem konfliktu i zacznie nalegać na rozmowy o nowej architekturze bezpieczeństwa. Może też próbować podważyć wiarygodność NATO, aby doprowadzić do jego rozkładu. Najłatwiej to zrobić, podejmując działania w krajach bałtyckich, które – jak mówią wojskowi stratedzy – są nie do obrony. Dlatego muszą być poważnie brane pod uwagę różne formy agresji wobec tych państw.
Co musiałoby się stać, aby NATO odpowiedziało na naruszenie artykułu 5? W jakiej formie byłaby to odpowiedź?
W czasach zimnej wojny sytuacja była jasna. ZSRR planował inwazję na Europę Zachodnią i jej początek byłby dla każdego czytelny. Dzisiaj mamy całą gamę środków, które Rosja mogłaby zastosować, licząc na to, że w sojuszu nie będzie politycznej zgody co do tego, czy należy podjąć działania wynikające z artykułu 5. To są tak zwane sytuacje trudno konsensualne. Nawet gdyby udało się osiągnąć porozumienie, nie ma gwarancji, że poszczególne kraje byłyby w stanie wywiązać się ze swoich zobowiązań. W Niemczech na przykład trwa dyskusja na temat zdolności Bundeswehry do ich wypełniania. Inne kraje po latach cięć wydatków nie są w lepszej sytuacji. Mimo tych wątpliwości w razie otwartej agresji na terytorium kraju członkowskiego najbardziej prawdopodobna jest zdecydowana odpowiedź NATO. Zapewne doszłoby do próby obrony i odzyskania terytorium. Ale gdyby w państwach bałtyckich do akcji wkroczyli prorosyjscy separatyści i na przykład zestrzelili samolot NATO biorący udział w misji „Baltic Air Policing”, to należy zadać sobie pytanie, czy NATO miałoby wolę i możliwość podjęcia działań, które podtrzymałyby jego wiarygodność. Dobrze, że na razie nie rozmieszczono w Polsce stałych baz NATO, bo daje to sojuszowi większe pole manewru, właśnie w wypadku hybrydowych działań ze strony Rosji.
W 2009 roku, podczas ćwiczeń „Zapad 2009”, Rosjanie przećwiczyli inwazję na kraje bałtyckieb. Czy to tylko straszak Putina?
Broń nuklearna odgrywa ważną rolę w rosyjskiej doktrynie wojskowej – służy do niwelowania przewagi NATO pod względem broni konwencjonalnej. Obwód kaliningradzki ma dla Rosji duże znaczenie strategiczne, co byłoby szczególnie ważne w wypadku konfrontacji z sojuszem w regionie Morza Bałtyckiego. Zgodnie z doktryną z 2000 roku mogłaby ona wówczas dokonać uderzenia taktycznym ładunkiem nuklearnym, aby doprowadzić do deeskalacji i powrotu do status quo. Przyjęta w 2010 roku doktryna rozszerzyła katalog czynników uprawniających do wykorzystania broni jądrowej o sytuacje zagrażające istnieniu Rosji. Ostatnio znowu zapowiedziano jej zmianę.
Groźby ataku nuklearnego padają tylko pod adresem nowych członków NATO.
Rosjanie mają rakiety balistyczne Iskander z głowicami nuklearnymi, w których zasięgu znajdują się Polska i państwa bałtyckie. Kreml regularnie przypomina, że Rosja jest mocarstwem nuklearnym, a tak zwana koncesjonowana opozycja wprost mówi, że Polska i kraje bałtyckie mogą być celem ataku. Jednocześnie oficjalnie Europa Zachodnia jest poza zasięgiem rosyjskich rakiet, bo zgodnie z traktatem INF [o likwidacji rakiet krótkiego i średniego zasięgu] Rosja nie może takiej broni posiadać. To, czy nie pracuje nad nią, to inna sprawa. Niemniej jednak nie sięga po otwarte groźby pod adresem Paryża czy Berlina. Zgodnie z rosyjskimi kalkulacjami pewne działania wobec nowych państw członkowskich NATO wiążą się z mniejszymi kosztami niż wobec starej Europy. Rosyjskie groźby trzeba traktować jako sygnał, że w razie konfliktu należy się liczyć z użyciem takiej broni. W ten sposób Moskwa chce zniechęcić Zachód do udzielania nowym państwom członkowskim wsparcia. Jest to także ostrzeżenie dla tych krajów, które – tak jak Polska czy Estonia – najbardziej zdecydowanie sprzeciwiają się rosyjskiej strefie wpływów, że w wypadku konfliktu to one będą na celowniku. Rosyjski politolog Andriej Piontkowski uważa, że jeśli Putin będzie postępował tak agresywnie, to w którymś momencie może się zdecydować na użycie taktycznej broni nuklearnej, aby wymusić kapitulację NATO.
Czy NATO jest gotowe na konfrontację z Rosją?
Nie, bo do niedawna sojusz traktował ją jako partnera i w interesie wielu krajów było bagatelizowanie potencjalnego zagrożenia. W efekcie NATO utraciło wiele zdolności niezbędnych do skutecznej obrony nowych państw członkowskich. Często są cytowane dane, które wskazują na olbrzymią przewagę sojuszu nad Rosją. Takie zestawienia nie mają sensu, ponieważ nierealistyczne jest wystawienie przez NATO całego potencjału. Żaden kraj nie przerzuciłby całej swojej armii na wschodnią flankę do obrony Polski. Siły, które może wystawić Organizacja Traktatu Północnoatlantyckiego, są dużo skromniejsze i nie wyglądają już tak imponująco na tle potencjału rosyjskiego. Problemem jest też czas reakcji i wola polityczna w sojuszu.
Jak poszczególni członkowie NATO traktują Rosję?
Takie kraje, jak Niemcy, Francja, Włochy czy nawet nasi partnerzy z Grupy Wyszehradzkiej – Słowacy i Węgrzy – uważają, że realne wzmocnienie bezpieczeństwa na wschodniej flance może dać Rosji pretekst do eskalacji. Polska, kraje bałtyckie, Norwegia i Rumunia argumentują, że obecność sił NATO na ich terenie jedynie poprawia zdolność sojuszu do realizowania jednej ze swoich fundamentalnych funkcji, jaką jest kolektywna obrona, a to nie może być prowokacją. Na szczycie w Newport osiągnięto kompromis. NATO wciąż jednostronnie przestrzega zasad zawartych w „Akcie stanowiącym o podstawach wzajemnych stosunków, współpracy i bezpieczeństwa” między NATO i Rosją z 1997 roku, zgodnie z którym „w obecnym środowisku bezpieczeństwa NATO nie rozmieści na stałe znaczących sił sojuszu w nowych krajach członkowskich”. Jednak nawet trzymając się tego zapisu, jest możliwe realne wzmocnienie nowych krajów członkowskich. Chodzi o rotacyjną obecność wojsk sojuszu i rozmieszczenie na ich terytorium sprzętu, paliwa i amunicji, a także o uszczegółowienie planów. Na szczęście istnieje także dodatkowy mechanizm bezpieczeństwa. Głównodowodzącym siłami NATO jest amerykański generał, który jednocześnie stoi na czele wojsk USA w Europie. Gdyby sojusz nie był w stanie skutecznie zareagować na rosyjską agresję, ten dowódca może sięgnąć po zasoby amerykańskie. Zdolność Stanów Zjednoczonych do działania, zarówno w ramach NATO, jak i samodzielnie, ma ulec poprawie dzięki ogłoszonej przez prezydenta Baracka Obamę inicjatywie zabezpieczenia Europy – European Reassurance Initiative. Tutaj też chodzi o rozmieszczenie sprzętu i obecność wojsk poprzez ćwiczenia i rotacje. Problem w tym, że z wielu decyzji łatwo się wycofać. Tymczasem realne wzmocnienie wschodniej flanki powinno być już trwałym elementem funkcjonowania sojuszu, dopóki Rosja nie stanie się państwem demokratycznym, obliczalnym.
W jakim stopniu podniesienie rozmów z Gruzją na wyższy poziom i wsparcie dla Czarnogóry jest oznaką, że NATO nie zgadza się na rosyjską strefę wpływów?
NATO wysłało sygnał, że prowadzi politykę otwartych drzwi. W interesie sojuszu państw kierujących się tymi samymi wartościami jest utrzymywanie perspektywy członkostwa dla krajów, które chcą wprowadzać niezbędne reformy i spełnią wymagane standardy. Zgoda na rosyjską strefę wpływów oznaczałaby, że akceptujemy sytuację, w której Rosja ma możliwość dalszego wzmacniania swojego potencjału jako państwa niedemokratycznego i niestosującego zasad gospodarki wolnorynkowej. To jest właśnie przepis na nową zimną wojnę, której wszyscy chcą uniknąć. Powstałaby sytuacja, w której Rosja miałaby dogodne warunki do niwelowania dystansu do państw NATO, a w miarę wzmacniania swojej pozycji mogłaby dalej poszerzać strefę wpływów. Koszty odwrócenia tej sytuacji za dziesięć czy dwadzieścia lat byłyby wielokrotnie większe niż rozsądnych działań podejmowanych dzisiaj.
Nowy sekretarz generalny NATO, były premier Norwegii Jens Stoltenberg, w przeciwieństwie do swego poprzednika Andersa Fogha Rasmussena, jest politykiem umiarkowanym i przyjaznym Rosji – napisał „Der Spiegel”. Rasmussen ostrymi wypowiedziami pod adresem Moskwy drażnił wiele krajów członkowskich NATO. Stoltenberg unika konfrontacji i konfliktów. Jak ta zmiana wpłynie na stosunki z Moskwą?
Norwegia jest postrzegana w NATO jako partner wiarygodny, który prowadzi rozsądną politykę. Norwegowie mało mówią, ale dużo robią. Mają też jasno sprecyzowane priorytety bezpieczeństwa i trzymają się ich niezależnie od tego, kto rządzi krajem. Graniczą z Rosją w Arktyce, nastawiają się na dialog i współpracę, ale jednocześnie inwestują w siły zbrojne, rozwijają współpracę z USA i są, oprócz Polski, jednym z krajów, które konsekwentnie upominają się o wiarygodność artykułu 5. Odchodzący sekretarz generalny mógł sobie pozwolić na ostre wypowiedzi pod adresem Moskwy, zwłaszcza że zainwestował spory kapitał polityczny w budowę partnerskich relacji z Rosją, a prezydent Putin odwdzięczył się aneksją Krymu. Nowy sekretarz generalny będzie bardziej stonowany, ale nie sądzę, aby były powody do niepokoju o to, jak będzie kierował sojuszem. Bardziej obawiałbym się coraz mniej wiarygodnej polityki w dziedzinie bezpieczeństwa ze strony kilku państw członkowskich NATO.
Dlaczego Rosja wyszła z propozycją resetu w stosunkach z USA?
Rosja zaczyna płacić coraz wyższą cenę za agresję na Ukrainie i sankcje przynoszą skutki. Bez dostępu do zachodnich technologii i kapitału będzie jej trudniej realizować plan odbudowy pozycji w świecie i zapewnić sobie warunki do rozwoju. Reset oznaczałby, że Krym co prawda został zaanektowany, ale wszystko wraca na dawne tory. Francuzi mogliby sprzedać Rosji swoje mistrale, Niemcy dokończyć budowę centrum szkoleniowego dla rosyjskiej armii, a Gazprom budowę gazociągu South Stream. Przez kilka lat pewnie byłby spokój, dopóki znowu Kreml by nie uznał, że rosyjskie interesy zostały gdzieś zagrożone. A wtedy w całej gamie środków nacisku miałby do dyspozycji o wiele silniejszą i nowocześniejszą armię. Po analizie zachowania Zachodu z przeszłości rosyjskie władze mogłyby stwierdzić, że koszty agresji militarnej nie są aż tak wielkie, aby nie traktować jej jako użytecznego narzędzia do osiągania swoich celów. Oczywiście w interesie Polski i Zachodu jest obniżanie napięcia i zbudowanie z Rosją takich relacji, które będą umożliwiać pragmatyczną współpracę. Sami potrzebujemy też czasu, aby wypełnić różne luki w naszym bezpieczeństwie. Ale nie oznacza to, że należy dawać Rosji narzędzia, które umożliwią jej wzmacnianie już zarysowanej strefy wpływów czy dalsze jej poszerzanie.
Wojciech Lorenz
Jest głównym specjalistą, analitykiem do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego i przemysłu obronnego w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
autor zdjęć: Krzysztof Wojciewski