KARZEŁ GIGANTEM

Seria bolesnych porażek Kataru rodzi pytanie o przyszłe kierunki polityki zagranicznej tego małego, ale niezwykle silnego i wpływowego emiratu.

Czterdzieści lat temu Katar był w oczach Francuzów niczym więcej, jak tylko pustynią z niewielką ilością ropy” – stwierdził jakiś czas temu na łamach „Le Point” francuski dyplomata. Ostatnio sytuacja diametralnie się zmieniła. Szajch Hamad ibn Chalifa Al Sani, sprawujący nieprzerwanie władzę w latach 1995–2013, przekształcił 50-tysięczny Katar w jedno z najbogatszych państw na świecie, giganta w przemyśle gazu ziemnego, a także organizatora czołowych imprez sportowych na świecie, w tym piłkarskich mistrzostw świata w 2022 roku.

Wizja, pragmatyzm i gigantyczne fundusze sprawiły, że politycy katarscy zaczęli być bardzo aktywni na scenie międzynarodowej. Zwiększyli współpracę polityczną i wojskową ze Stanami Zjednoczonymi, które zmodernizowały w Katarze dwie wielkie bazy lotnicze (wykorzystywane do ataków na Afganistan oraz Irak) oraz przeniosły tam regionalne centrum dowodzenia. Zaczęli włączać się w mediacje pokojowe od Libanu, przez Palestynę, na Sudanie kończąc. Przez cały jednak czas Katar lawirował między różnymi stanowiskami, starał się nie stawać po żadnej ze stron. Jak stwierdził jeden z katarskich polityków, „naszym celem jest uczynienie każdego zadowolonym. Jeśli z jakichś powodów nie możemy tego zrobić, staramy się sprawić, aby każdy był tak samo niezadowolony”.

Rosnące aspiracje

Wybuch Arabskiej Wiosny pozwolił Katarowi wejść na wyższy poziom dyplomatycznej gry. W konsekwencji emirat zaczął prowadzić politykę, którą na pierwszy rzut oka można określić jako schizofreniczną. Z jednej strony Katar promuje utrzymanie status quo na swoim podwórku, czyli na obszarze państw Rady Współpracy Zatoki Perskiej (Arabia Saudyjska, Katar, Oman, Bahrajn, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt). Z tego powodu udzielił wsparcia zbrojnej interwencji pod wodzą Arabii Saudyjskiej przeciwko protestom szyickich obywateli w Bahrajnie w 2011 roku.

Z drugiej natomiast aktywnie włączył się w zmianę sytuacji poza obszarem państw Rady, żeby osiągnąć ambitny cel – tak pokierować Arabską Wiosną, by nowe rządy uznały jego, a nie Arabię Saudyjską czy nawet Stany Zjednoczone, za swojego głównego sojusznika. Pozwoliłoby to Katarowi jeszcze bardziej zwiększyć międzynarodową pozycję, szczególnie kosztem sąsiedniej Arabii Saudyjskiej, z którą od wielu lat rywalizuje. Państwo to mogło zainwestować niemal nieograniczone fundusze, by zrealizować to marzenie.

Kiedy w 2011 roku w Libii wybuchł konflikt, Katar zaangażował się w niego, głosząc górnolotne hasła o prawie do wolności wypowiedzi i prawach człowieka. Emirat samodzielnie dostarczał wybranym przez siebie zbrojnym grupom broń i amunicję. Wysłał nawet licznych „doradców wojskowych”, którzy włączyli się w walkę. Wywołał tym niezadowolenie Stanów Zjednoczonych. Według Waszyngtonu oraz przedstawicieli izraelskich Katar wspierał islamistów i dlatego obecnie w Libii jest tak dramatyczna sytuacja – wybuchła wojna domowa, a fundamentaliści muzułmańscy zyskali niezwykłą siłę.

Złe wybory

Katar aktywnie zaangażował się także w konflikt Syrii. Był jednym z pierwszych państw na świecie, które oficjalnie wystąpiły przeciwko prezydentowi Baszarowi al Asadowi. Według szacunkowych danych emirat przekazał opozycji pomoc, w tym broń i amunicję, o wartości około 3 mld dolarów. Podobno również w tym wypadku Katarczycy świadomie za partnerów wybrali muzułmańskich radykałów, a nie grupy świeckie. Wydaje się to zrozumiałe – z punktu widzenia Katarczyków najlepsze rządy to takie, które są głęboko osadzone w islamie. Świeckie, a co gorsza demokratyczne rządy nie tylko uniemożliwiałyby współpracę, ale również mogłyby w przyszłości stanowić zagrożenie dla katarskiego autorytaryzmu.

Czy jednak faktycznie można Katar oskarżać o całe zło w regionie, jak to robią niektórzy komentatorzy? Obecne zarzuty Amerykanów wobec emiratu o wspieranie „niewłaściwych rebeliantów” w Libii i Syrii można odczytywać przede wszystkim jako próbę zmazania z siebie winy. Waszyngton w ten sposób nieoficjalnie stara się wyjaśnić, że w obu wypadkach chciał dobrze, ale wszystko zepsuł Katar. Jednak o ile takie tłumaczenie wydaje się mocno naciągane, o tyle trudno nie dostrzec, że zarówno w Libii, jak i w Syrii emirat poniósł porażki.

Obraz geostrategicznych klęsk jest większy, jeśli się weźmie pod uwagę Egipt. Katar, ku niezadowoleniu Stanów Zjednoczonych, dla których Hosni Mubarak był lojalnym i zaufanym sojusznikiem, od początku intensywnie wspierał Bractwo Muzułmańskie (powodując jeszcze większą dezaprobatę Waszyngtonu, zaczął wspierać nawet palestyński Hamas, który otwarcie opowiada się przeciwko pokojowi z Izraelem).

Obalenie w lipcu 2013 roku prezydenta Muhammada Mursiego zmieniło jednak sytuację radykalnie. Nowe władze Egiptu zwróciły Katarowi ponad 2 mld dolarów pomocy i rozpoczęły likwidowanie przekaźników katarskiej stacji telewizyjnej Al-Dżazira. Egipski przyczółek został stracony.

Nowe rozdanie?

Fiasko przy realizacji celów, które można nazwać operacyjnymi, sprawia, że spada prawdopodobieństwo osiągnięcia celu strategicznego, czyli podniesienia pozycji Kataru w świecie i zmniejszenia dominacji Arabii Saudyjskiej. Bractwo Muzułmańskie, mające być forpocztą katarskiego przesłania i wpływów, jest w odwrocie, szczególnie w Egipcie. Ucieszyło to Rijad, który zaoferował nowym decydentom w Kairze ponad 5 mld dolarów pomocy. Arabia Saudyjska wyprzedziła Katar także w walce o wpływy w Syrii, odzyskując tym samym nieformalny tytuł „regionalnego lidera dyplomacji”. Ostatnią szansą dla Kataru na sukces miał być udział w konflikcie afgańskim. W tym celu zgodzono się, aby w stolicy talibowie otworzyli swoje przedstawicielstwo. Teraz myślą oni podobno o zmianie lokalizacji, a afgański prezydent Hamid Karzaj nie zamierza prosić Kataru o udział w rozmowach pokojowych.

Klęski zbiegły się w czasie ze zmianą władzy. 61-letni szajch Hamad ibn Chalifa Al Sani abdykował na rzecz swojego syna Tamima. Razem z emirem odszedł wieloletni szef dyplomacji i twórca obecnej, ofensywnej polityki zagranicznej. Czy doprowadzi to do zmiany w polityce jednego z najważniejszych państw regionu? Jak zawsze w takiej sytuacji, zdania są podzielone. Dominuje jednak pogląd, że nowy przywódca będzie musiał stonować ambicje i ocieplić relacje z Arabią Saudyjską. Wstępny krok został zrobiony – w pierwszą po przejęciu władzy podróż zagraniczną nowy emir wybrał się właśnie do Rijadu.

Robert Czulda

autor zdjęć: © Darren Baker/fotolia





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO