Narastająca rywalizacja Arabii Saudyjskiej z sąsiednim Iranem sprawia, że coraz więcej komentatorów w Izraelu dostrzega możliwość stworzenia dość egzotycznego sojuszu.
Stara, ale wciąż aktualna, maksyma głosi: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Stwierdzenie to przystaje do dwóch państw, które na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego. Jednym z nich jest wyalienowany w arabskim otoczeniu Izrael, mający problemy niemal z każdym państwem regionu. Drugim – konserwatywna i zamknięta Arabia Saudyjska, na której terenie znajdują się święte dla muzułmanów miejsca, takie jak Mekka czy Medyna. O ile pierwsze państwo reprezentuje żydowską demokrację liberalną, o tyle drugie – autorytarny reżim z dominacją wahhabizmu, muzułmańskiego nurtu opartego na fundamentalizmie.
Jak zatem światowa stolica judaizmu może znaleźć wspólny język ze światową stolicą islamu? Nad motywacjami religijnymi oraz ideologią górę bierze jednak pragmatyka. Arabia Saudyjska i Izrael obawiają się irańskiego programu atomowego.
Oba te państwa krytycznie podchodzą do genewskiego porozumienia Iranu ze światowymi mocarstwami. Uważają też, że Teheran prowadzi aktywną politykę, która może przyczynić się do irańskiej dominacji w regionie. Jest to dla nich nie do przyjęcia, tym bardziej że Stany Zjednoczone pod wodzą Baracka Obamy wyraźnie zmniejszają swoje zainteresowanie Bliskim Wschodem na rzecz Azji Południowo-Wschodniej. Dowodem na to jest brak wyraźnego zaangażowania się Waszyngtonu w kryzys syryjski.
Iran to najważniejsze ogniwo łączące oba państwa. W wypadku Izraela ostra retoryka wymierzona w Teheran nie jest niczym nowym. Minister obrony Ehud Barak (2007−2013) wielokrotnie ostrzegał o gotowości do uderzenia. Przy okazji przypominał, że już w przeszłości Izrael „udowadniał, że nie boi się działać, gdy w grę wchodzi interes narodowy”. Strona przeciwna nie pozostawała jednak dłużna i natychmiast ostrzegała, że Iran jest gotów skierować swoje rakiety nie tylko na Izrael, lecz także na Turcję oraz na sprzyjające Stanom Zjednoczonym arabskie państwa Zatoki Perskiej (czyli także na Arabię Saudyjską).
Od dłuższego czasu również Arabii Saudyjskiej nie jest po drodze z Iranem. Wystarczy przypomnieć amerykańskie i saudyjskie oskarżenia pod adresem Teheranu o próbę dokonania w listopadzie 2011 roku zamachu na saudyjskiego ambasadora w Waszyngtonie oraz znajdujące się w amerykańskiej stolicy ambasady Izraela i Arabii Saudyjskiej. Iran kategorycznie zaprzeczył jednak tym doniesieniom. Ówczesny prezydent Mahmud Ahmadineżad całą sprawę nazwał nieudolną próbą odwrócenia uwagi od pogłębiającego się kryzysu finansowego w Stanach Zjednoczonych i związanych z tym protestów na Wall Street.
Trudno nie zauważyć też coraz ostrzejszej w ostatnich miesiącach antyirańskiej retoryki ze strony polityków saudyjskich. W pierwszych miesiącach kadencji nowego prezydenta Iranu Hasana Rouhaniego napięcie wyraźnie wzrosło. Rijad otwarcie krytykuje irańską „ofensywę szyickiego półksiężyca” (Saudyjczycy są sunnitami, w odróżnieniu od Irańczyków). „Gra o hegemonię nad krajami arabskimi jest nie do zaakceptowania”, bezceremonialnie określił politykę Teheranu saudyjski książę Turki al Fajsal, były szef wywiadu, gdy odnosił się do irańskiego zaangażowania w Iraku, Syrii, Libanie oraz Bahrajnie (w tym państwie w 2011 roku zbrojnie interweniowała Arabia Saudyjska z powodu szyickich protestów).
Niebezpieczna gra
Drugim spoiwem między dwoma państwami jest Syria. Prezydent Baszar al Asad, jako bliski sojusznik Iranu, jest naturalnym wrogiem Izraela. Tym bardziej że zarówno Iran, jak i Syria wspierają znajdujące się na terenie Libanu bojówki Hezbollahu, z którym Izrael w 2006 roku prowadził miesięczną wojnę. Obalenie Asada mogłoby być dla Izraela korzystne, ponieważ wówczas Syria prawdopodobnie wypadłaby ze strefy wpływów Iranu, co mogłoby doprowadzić do załamania irańskiej koncepcji polityki zagranicznej. Teheran w takim wypadku miałby na przykład trudności z zaopatrywaniem Hezbollahu. Podobny cel przyświeca Arabii Saudyjskiej. Tyle że dla tego kraju istotna jest również kwestia ideologiczna. Baszar al Asad jest bowiem alawitą, a nurt ten przez konserwatywnych sunnitów jest traktowany jako odłam szyizmu. Obalenie syryjskiego prezydenta to dla Arabii Saudyjskiej sposób na zatrzymanie ekspansji „szyickiego półksiężyca”.
O ile jednak w wypadku Iranu wspólne działania na rzecz uniemożliwienia ewentualnego pozyskania przez to państwo broni jądrowej można traktować jako korzystne z perspektywy stabilności regionu, o tyle w odniesieniu do Syrii jest inaczej. Saudyjczycy wspierają bowiem finansowo i zbrojnie wiele radykalnych grup islamskich walczących ze świeckim reżimem Asada. Część z nich jest powiązana z sunnicką Al-Kaidą, której bojówki zwalczają w Syrii ugrupowania szyickie, w tym Hezbollah.
Co na to Izrael? „Największym zagrożeniem jest dla nas oś ciągnąca się między Teheranem, Damaszkiem i Bejrutem”, stwierdził w wywiadzie dla „Jerusalem Post” izraelski ambasador w Stanach Zjednoczonych Michael Oren. „Od zawsze chcemy odejścia Asada i wolimy, aby w Syrii rządziły czarne charaktery, które nie są wspierane przez Iran, niż te przez niego popierane”. W konsekwencji Arabia Saudyjska przyczynia się, przy cichym przyzwoleniu Izraela, do dalszej destabilizacji Syrii i budowania kolejnych sunnickich grup ekstremistycznych, które za jakiś czas mogą zagrozić swym obecnym patronom. Wszystko po to, by osłabić „szyicki półksiężyc”, czyli Iran. I tu na myśl przychodzi druga maksyma: gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. W tym wypadku na wojnie z Iranem w Syrii może skorzystać Al-Kaida, która coraz śmielej zdobywa przyczółki w regionie.
Ilustracją napięć na Bliskim Wschodzie jest samobójczy zamach bombowy na irańską ambasadę w Bejrucie 19 listopada 2013 roku. W ataku przygotowanym przez walczącą z alawickim rządem Asada i powiązaną z sunnicką Al-Kaidą terrorystyczną Brygadę Abdullaha Azzama życie straciły 23 osoby, a co najmniej 160 zostało rannych. Arabia Saudyjska jest gotowa posunąć się nawet dalej. Jak niedawno ujawniła rosyjska prasa, Rijad zagroził, że jeśli Moskwa nie wycofa się ze wspierania syryjskich władz, to Saudyjczycy przymkną oko na działających na terenie Arabii Saudyjskiej czeczeńskich terrorystów.
Granice zbliżenia
Oba państwa od dawna łączą bliższe relacje niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Arabia Saudyjska, która przez wiele lat wspierała blok arabski w wojnie z Izraelem, od czasu do czasu wspomagając go zbrojnie i finansowo, w 1982 roku porzuciła retorykę odmawiającą Izraelowi prawa do istnienia. W 1991 roku zaczęła uczestniczyć w pracach wspólnej grupy roboczej i dyskusjach o takich kwestiach, jak kontrola zbrojeń, ochrona środowiska naturalnego czy dostęp do wody pitnej. Rijad niemal do zera ograniczył działania antyizraelskie. Nie tylko dlatego, że Arabia Saudyjska przyjęła rolę regionalnego mediatora i promotora pokoju, lecz także z powodu Stanów Zjednoczonych. Rijad ma świadomość, że wrogość wobec Izraela budzi niechęć Kongresu, a Amerykanie są gwarantem saudyjskiego bezpieczeństwa w obliczu zagrożenia Iranu.
Według nieoficjalnych informacji Arabia Saudyjska potajemnie porozumiała się z Izraelem w sprawie wsparcia w ewentualnych działaniach wojennych przeciwko Iranowi (izraelskie samoloty musiałyby przelecieć przez saudyjską przestrzeń powietrzną). Pod koniec 2013 roku w izraelskiej prasie napisano też, że Arabia Saudyjska zobowiązała się udzielić lotniczego wsparcia – chodzi o bezzałogowce, śmigłowce ratunkowe oraz samoloty do tankowania w powietrzu. Ponadto podobno Izrael nawiązał też współpracę z saudyjskimi służbami specjalnymi.
Nie można jednak spodziewać się otwartej współpracy między tymi państwami. Jak według „Le Figaro” miał enigmatycznie stwierdzić w rozmowie z francuskim ministrem obrony narodowej Hervé Morinem saudyjski król Abdullah, „dwa kraje na świecie nie zasługują na istnienie – Izrael oraz Iran”. Mający silne wpływy w Arabii Saudyjskiej ekstremiści uważają Izrael za śmiertelnego wroga. Otwarta przyjaźń z tym krajem mogłaby zatem kosztować monarchę utratę władzy i pogorszenie wizerunku wśród milionów muzułmanów na całym świecie. Saudyjczycy na pewno mają w pamięci szacha Iranu, który utrzymywał bliskie relacje z Izraelem, co ostatecznie przyczyniło się do islamskiej rewolucji w 1979 roku.
autor zdjęć: US Department of State
