Śmigłowiec wpada do wody i odwraca się kabiną w dół. Członkowie załogi muszą wypiąć się z pasów i wydostać na powierzchnię. Mają na to sekundy – to tylko jeden z elementów szkolenia, które w tym tygodniu musieli zaliczyć piloci Marynarki Wojennej.
Kiedy kabina wpada do basenu, należy nabrać powietrza i przyjąć bezpieczną pozycję – głowa opuszczona na pierś, ręce skrzyżowane, kciuki zatknięte za pasy, które trzymają ciało w fotelu. Czas na wykonanie: sekunda, może dwie. Kabina bowiem w mgnieniu oka zanurza się, potem odwraca do góry dnem. Pod wodą jedną dłonią trzeba namacać klamkę, wyrwać ją i wypchnąć drzwi, drugą wypiąć się z pasów, wreszcie wynurzyć się na powierzchnię. Sekwencja ruchów jest niezmienna i musi być wykonana automatycznie. Inaczej można zostać we wraku na zawsze.
Proste? Proste. Tyle, że to zaledwie teoria. W praktyce zadanie jest znacznie bardziej skomplikowane. Bo kiedy kabina zaczyna wirować, człowiek na chwilę traci orientację, zapomina o kolejności ruchów, wraz z ubytkiem powietrza rośnie panika. Za pierwszym razem udaje mi się wydostać na powierzchnię tylko dzięki instruktorom. Za drugim razem jest już lepiej, choć do ideału na pewno daleko. Ale przynajmniej mam próbkę zadania, które muszą zaliczyć piloci, nawigatorzy, technicy pokładowi ‒ słowem każdy członek personelu latającego Sił Zbrojnych.
Kiedy odwiedzam gdyński Ośrodek Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego, kurs kończy właśnie grupa pilotów z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. – Szkolenie trwa pięć dni. Kursanci zobowiązani są powtarzać je co pięć lat – tłumaczy kpt mar. Oskar Draus, szef sekcji szkolenia w cyklu ratowniczym OSNiP WP.
Żołnierze, którzy pełnią służbę w powietrzu, muszą poznać teorię związaną z ratownictwem morskim, ćwiczą pływanie w masce i na bezdechu. W kolejnych dniach stopień trudności rośnie. Zadania obejmują m.in. wypinanie z uprzęży spadochronu ciągniętego po wodzie, skok z 4,5-metrowej rampy, czy korzystanie z tratwy ratowniczej. Ostatni element szkolenia to właśnie ewakuacja z tonącego helikoptera. To ćwiczenie wykonywane jest na symulatorze METS (pol. modułowy symulator zanurzania), który imituje kabinę śmigłowca Anakonda. Po zakończeniu kursu jego uczestnicy muszą zaliczyć egzamin. Na tym jednak nie koniec.
– Pomiędzy jednym obowiązkowym szkoleniem a drugim, żołnierze zobowiązani są do zaliczenia dwudniowego kursu doszkalającego. Obejmuje on ćwiczenie z METS i egzamin na podobnych zasadach, jak ten wieńczący kurs pięciodniowy – wyjaśnia kpt mar. Draus.
Szkolenia prowadzone są w gdyńskim ośrodku, który działa w strukturach Marynarki Wojennej. To najnowocześniejsza tego typu placówka w Europie. Ćwiczenia organizowane są na basenie, którego głębokość sięga dziesięciu metrów. Jego wyposażenie pozwala doskonale imitować warunki panujące na morzu, np. fale, deszcz, czy wiatr.
O innych ćwiczeniach Marynarki Wojennej czytaj na portalu polska-zbrojna.pl
Lecieli śmigłowcem na wysokości 300 metrów nad morzem, kiedy dostali zadanie: wykryć okręt podwodny. Wokół widać tylko ciemne niebo, z którym zlewa się granatowa woda. Nie ma żadnych punktów orientacyjnych, żadnych ułatwień. – To jak szukanie igły w stogu siana – mówi jeden z nawigatorów Mi-14. |
||
Fregata rakietowa ORP „Gen. T. Kościuszko” przygotowuje się do międzynarodowych manewrów we Francji. Dziś rozpoczyna jeden z ważniejszych testów. Wraz z grupą okrętów i lotnictwem Marynarki Wojennej będzie ćwiczyć na Bałtyku osłonę konwoju przed atakami okrętu podwodnego. |
autor zdjęć: Marian Kluczyński
komentarze