Ppłk Marek Miłosz należy do grona najbardziej doświadczonych lotników – za sterami śmigłowców spędził aż 5 tys. godzin. Z papieżem Janem Pawłem II latał nad Tatrami, rządową delegację z premierem Leszkiem Millerem uratował przed lotniczą katastrofą. Właśnie zdobył tytuł Pilota Roku 2012 1 Bazy Lotnictwa Transportowego.
W wojsku ppłk Marek Miłosz służy od 27 lat. Ale początki były trudne. – Nie dostałem się do liceum lotniczego, bo miałem… krzywą przegrodę nosową – opowiada.
Ukończył inną szkołę średnią, ale z zamiłowania do lotnictwa nie zrezygnował. Przegroda u nastolatka z czasem się wyprostowała i postanowił spróbować jeszcze raz. – Udało mi się dostać do Wyższej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Dyplom zdobyłem w 1989 roku – wspomina lotnik.
Trafił do 37 Pułku Lotnictwa Transportowego w Łęczycy. Latał na Iskrach i Limach. Ponieważ więcej czasu chciał spędzać w powietrzu, szybko przesiadł się na śmigłowce. Pilotował Mi-8, W-3 Sokół i wielozadaniowego Bella. Potem służył w nieistniejącym już dziś 36 Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego, który odpowiadał za podróże najważniejszych osób w państwie.
Dzięki swojej pracy poznał najważniejsze osoby w państwie: prezydentów, premierów, parlamentarzystów, a także papieża Jana Pawła II, z którym podczas jego ostatniej pielgrzymki do Polski latał nad Tatrami.
W 2003 r. ppłk. Miłosza poznała cała Polska. Czwartego grudnia pilotowany przez niego Mi-8 z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem i kilkunastoma osobami na pokładzie rozbił się w lesie pod Piasecznem. Ppłk Marek Miłosz lądował awaryjnie. Nikt w katastrofie nie zginął, ale w 2004 r. prokuratura postawiła podpułkownikowi dwa zarzuty: umyślnego sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy powietrznej oraz nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa.
Pilot do winy się nie przyznawał, był pewien, że podczas lotu nie popełnił żadnego błędu. Potwierdził to wyrok Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie. W 2010 r., po ponad sześciu latach postępowania, ppłk Marek Miłosz został uniewinniony. Na sali rozpraw cieszyła się jego rodzina, koledzy z jednostki, którzy przyszli do sądu w galowych mundurach, i oficerowie BOR-u, którzy przeżyli tamten wypadek.
Co roku uczestnicy wypadku: załoga wojskowego śmigłowca Mi-8 i jedenastu pasażerów, członków rządowej delegacji, spotykają się w rocznicę katastrofy. Każde ich spotkanie rozpoczyna były premier, który za ocalone życie dziękuje ppłk. Miłoszowi oraz jego załodze. – Gdybym dziś miał latać w trudnych warunkach, to chciałbym lecieć z pułkownikiem Miłoszem – podkreśla w mediach Leszek Miller.
Katastrofa nie przerwała kariery podpułkownika. W 1 Bazie Lotnictwa Transportowego służy od początków jej powstania, czyli od stycznia 2011 r. Choć zgodnie z przepisami miał nie wsiadać do śmigłowca co najmniej przez rok, usiadł za jego sterami już po dziewięciu miesiącach od wypadku. Zawdzięcza to korzystnej opinii lekarzy oraz ówczesnemu dowódcy Sił Powietrznych gen. Ryszardowi Olszewskiemu. – Chciano mnie posadzić za biurkiem lub wysłać na emeryturę. Generał zapytał mnie wtedy, co chcę robić, a ja odpowiedziałem, że latać na śmigłowcach. „To ty rób wszystko, żebyś miał zdrowie” – powiedział. – „A ja zrobię wszystko, żebyś latał”– wspomina pilot.
Lotnicy mawiają, że każdy początkujący pilot dostaje dwa worki – jeden pusty, na doświadczenia, drugi – pełen lotniczego szczęścia. U Miłosza oba są pełne. Jest pilotem doświadczalnym II klasy, potrafi wykonywać najtrudniejsze zadania lotnicze w terenie górzystym, loty ratownicze, loty podczas zrzutów skoczków spadochronowych.
– To taki człowiek, który urodził się, żeby latać. Ma niebywałe umiejętności i ogromne doświadczenie, którym chętnie dzieli się z innymi – mówi ppłk pil. Stanisław Kondrat, dowódca Grupy Działań Lotniczych w 1 Bazie.
Mimo upływu lat lotnictwo wciąż fascynuje Marka Miłosza. Gdy w Warszawie budowano Stadion Narodowy i Most Północny, na prośbę znajomych na jednym z portali społecznościowych zamieszczał zdjęcia wykonane z lotu ptaka. – Bez latania nie wyobrażam sobie życia. Na górze jest pięknie: chmury, słońce, wolność. To działa jak narkotyk i jest moją największą miłością – mówi podpułkownik i szybko dodaje: „zaraz po żonie Cecylii i trzech córkach”.
Tytuł Pilota Roku zdobywają lotnicy wyróżniający się umiejętnościami, doświadczeniem i zasługami. – Takie uhonorowanie daje ogromną satysfakcję, zwłaszcza, że to wybór kolegów z lotniczego środowiska – mówi ppłk Miłosz o nagrodzie. Ale to dla niego nie pierwsze takie odznaczenie. Dostał je już w 1993 oraz w 2003 r. Rok wcześniej wybrano go Pilotem Roku Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej. Ppłk Miłosz jest też właścicielem statuetki Ikara, prestiżowej nagrody przyznawanej najwybitniejszym lotnikom.
Dziś jest starszym inspektorem bezpieczeństwa lotów w 1 Bazie. Za miesiąc odchodzi do cywila. Ale latać nie przestanie. Będzie uczył pilotażu cywili.
autor zdjęć: Jakub Sagan
komentarze