To miejsce szybko urosło do rangi symbolu. Stało się miarą upadku człowieka, który w imię ideologii jest zdolny do popełnienia najgorszych zbrodni. W ciągu ponad czterech lat funkcjonowania obozu Auschwitz-Birkenau, Niemcy zamordowali tam 1,1 mln osób, głównie Żydów. 27 stycznia 1945 roku bramy kompleksu zostały otwarte przez żołnierzy Armii Czerwonej.
Wyzwoleni więźniowie obok wartowni (Blockführerstube) przy bramie do obozu macierzystego.
Pojawili się wczesnym popołudniem. Jechali konno drogą wzdłuż granicy obozu. Czterech młodych czerwonoarmistów, ostrożnie ściskających przyciężkie karabiny. Tak zapamiętał ich Primo Levi, żydowski pisarz i chemik, który w Auschwitz spędził dwa lata. Teraz stał za drutami opustoszałego obozu – wygłodzony, poturbowany, jeszcze niedowierzający, że ocalał.
Tymczasem żołnierze dotarli do ogrodzenia, wstrzymali konie i powiedli wzrokiem – po zrujnowanych barakach, rozwleczonych wokół trupach, garstce ludzkich szkieletów w pasiakach. „Nie powitali nas, nawet się nie uśmiechnęli. Wydawali się przytłoczeni nie tylko współczuciem, ale też wstydem i skrępowaniem” – wspominał później Levi. „To był wstyd, który tak dobrze znaliśmy. Poczucie winy, że taka zbrodnia może istnieć, że została sprowadzona nieodwołalnie do świata rzeczy, które istnieją, i że ludzka chęć czynienia dobra okazała się zbyt słaba i nieważna i na nic się nie zdała do obrony” – pisał.
Zacieranie śladów
Heinrich Himmler niemal do końca liczył, że to się może udać. Że Niemcy, choć najpewniej przegrają wojnę, będą w stanie ułożyć się z zachodnimi aliantami i zapewnić sobie honorową kapitulację. Jego naiwna wiara nie uleciała nawet po tym, jak pod koniec lipca 1944 roku Armia Czerwona wyzwoliła obóz na Majdanku, a w świat ze zwielokrotnioną mocą popłynęły informacje o mechanizmach masowej zagłady. „Murder Inc.” – krzyczał z okładki „New York Times” (w wolnym tłumaczeniu – Morderstwo Spółka Akcyjna), zaś autor artykułu przyznawał: „Widziałem najstraszliwsze miejsce na ziemi”. Himmler uznał jedynie, że należy lepiej zadbać o zatarcie śladów zbrodni. I dlatego jeszcze w sierpniu 1944 roku Niemcy przystąpili do stopniowego wygaszania Auschwitz-Birkenau, największego obozu zagłady w dziejach ludzkości.
Pierwszym krokiem stała się eliminacja bezpośrednich świadków. „W ciągu września, października i listopada zgładzono większość więźniów zatrudnionych przy obsłudze krematoriów i komór gazowych” – opisuje historyk Andrzej Strzelecki. U schyłku 1944 roku Niemcy wstrzymali rozbudowę obozu, po czym zaprzestali masowych mordów. Urządzenia umożliwiające gazowanie więźniów i palenie zwłok były demontowane, a następnie wywożone w głąb Rzeszy. Wkrótce też z obozowego krajobrazu jeden po drugim zaczęły znikać krematoryjne kominy i hale, gdzie za pomocą cyklonu B załoga Auschwitz dokonywała masowej eksterminacji Żydów. Specjalne komanda rozbierały je cegła po cegle, zaś tam, gdzie okazywało się to niemożliwe, sięgano po dynamit. „(…) Wszędzie, gdzie było dużo popiołu, kazali nam go cienko przemleć, wywieźć nad Wisłę i puścić z prądem. Rozkopaliśmy dużo grobów” – notował potajemnie Załmen Gradowski, więzień Sonderkommando.
W tym czasie trwała już ewakuacja więźniów, której szczyt przypadł na drugą dekadę stycznia 1945 roku. Wszyscy zdolni do marszu mieli się przemieścić na Śląsk, skąd podstawione pociągi przerzucały ich dalej na zachód. Naziści uznali, że więźniowie Auschwitz przydadzą się jeszcze jako tania siła robocza. W ten sposób z obozu zostało wyprowadzonych 65 tys. osób. Kolumny przetaczały się przez zasypane śniegiem miejscowości, a po drodze rozgrywały się dantejskie sceny. Esesmani mordowali tych, którzy z powodu skrajnego wycieńczenia zostawali w tyle. Bywało też, że kule dosięgały okolicznych mieszkańców. Strzelecki przytacza dramatyczną relację więźnia o nazwisku Jan Wygas: „Na jednej z ulic miasta Gliwice do naszej kolumny podbiegła kobieta z bańką wody, mówiąc po niemiecku do esesmanów: »dajcie im się napić, przecież to ludzie«. Podała bańkę z wodą jednemu z więźniów. Esesmani krzyknęli do niej, aby odeszła na bok. W chwili, kiedy odchodziła, strzelili jej w tył głowy”.
Historycy szacują, że podczas tzw. marszów śmierci życie mogło stracić od dziewięciu do nawet piętnastu tysięcy więźniów Auschwitz. Osoby zbyt słabe, by podołać trudom ewakuacji, były zabijane na miejscu. Nie wszystkich jednak spotkał taki los.
17 stycznia w Auschwitz odbył się ostatni apel. Krzyki strażników mieszały się z nieodległą kanonadą sowieckich dział. Wkrótce zbłąkane pociski spadły na obozowe zabudowania. Esesmani wyjechali. W opustoszałych barakach pozostało około dziewięciu tysięcy więźniów. Niemcom po prostu zabrakło czasu, by ich zabić.
Koniec fabryki śmierci
W Auschwitz nastał czas ponurego wyczekiwania. „Lagier ledwie przestał żyć, a już się rozkładał. Nigdzie ani wody, ani światła. Wydarte z zawiasów drzwi i okna miotały się na wietrze, wyrwane wiązania dachu jęczały, a popiół zgliszcz unosił się wysoko i daleko” – wspominał Primo Levi. Więźniowie krążyli po obozowych alejkach w poszukiwaniu czegokolwiek do zjedzenia. „Chwiejąc się na nogach wchodzili i wychodzili z pustych baraków i wynosili z nich najprzeróżniejsze przedmioty: siekiery, wiadra, warzechy, gwoździe; wszystko cokolwiek mogło się przydać. A bardziej przewidujący przemyśliwali już nad korzystnym handlem wymiennym z Polakami z okolicznych wiosek”.
Tymczasem Armia Czerwona parła naprzód. 17 stycznia dotarła do Krakowa, zaś kilka dni później była już na opłotkach Oświęcimia. Zadanie opanowania kompleksu przypadło pododdziałom 28 i 106 korpusu Frontu Ukraińskiego. Jeszcze 26 stycznia w obozie pojawiło się specjalne komando SS, które wysadziło w powietrze ostatnie zachowane krematorium. Nazajutrz dotarli tam sowieccy zwiadowcy. Rankiem czerwonoarmiści zajęli Auschwitz-Monowitz, po południu Auschwitz-Birkenau i obóz macierzysty, gdzie napotkali rachityczny opór nielicznych niemieckich oddziałów. Około 15.00 fabryka śmierci została oswobodzona.
Iwan Martynuszkin, oficer kompanii moździerzy, którego wspomnienia przywołuje historyk Laurence Rees, przyznawał, że po wkroczeniu do Birkenau uderzył go dziwny spokój. Więźniowie cieszyli się, ale ich reakcja daleka była od euforii. Także jego podwładni nie okazywali większych emocji. „Musicie zrozumieć psychologię ludzi, którzy przeszli przez tę wojnę... Miałem za sobą już ponad rok doświadczenia bojowego i widziałem już w tym czasie obozy – nie takie jak ten, mniejsze, ale podobne. Widziałem obrócone w perzynę miasta. Widziałem wyludnione wsie, których mieszkańców wymordowano. Widziałem cierpienia swojego narodu. Widziałem okaleczone dzieci – nie było ani jednej wsi, gdzie ludzie nie przeżyli grozy, tragedii i cierpienia” – tłumaczył.
A jednak to Auschwitz miało stać się symbolem tej wojny. Miarą upadku człowieka, który w imię ideologii okazał się być zdolny do rzeczy wcześniej niewyobrażalnych.Do zajętego obozu Sowieci oddelegowali wojskowych lekarzy i pielęgniarki. Dołączył do nich polski personel. Za drutami zostały uruchomione szpitale wojskowe, które wzięły pod opiekę kilka tysięcy więźniów. Warunki pracy były skrajnie trudne. „W celu utrzymania odpowiedniej temperatury w barakach musiano palić dniem i nocą. Z podłóg-polep zdrapywano łopatami warstwy ekskrementów pozostawionych przez chorych cierpiących na biegunkę głodową, a dopiero potem, stopniowo podłogi przemywano. Potrzebną, m.in. do mycia chorych i gotowania posiłków, wodę donoszono z odległych basenów przeciwpożarowych i studni, a w niektórych przypadkach dla jej uzyskania roztapiano grudy śniegu” – wylicza Strzelecki. Ale jeszcze większym wyzwaniem dla lekarzy był stan chorych. Strzelecki: „Pacjentów przyzwyczajano do jedzenia, dawkując im posiłki niemal jak leki, np. zupę z przecieranych ziemniaków w ilości trzy razy dziennie po łyżce, a po pewnym czasie kilka łyżek”. Personel musiał sobie też radzić z głęboką traumą swoich pacjentów. „(...) Wielu kierowanych do kąpieli na słowo »łaźnia« uciekało i trzeba było długo tłumaczyć, że w łaźni, do której idą, nic nie zagraża ich bezpieczeństwu” – pisze historyk. W końcu natryski nieodparcie przywodziły na myśl komory gazowe...
Tymczasem jeszcze w lutym 1945 roku ruszyły pierwsze śledztwa w sprawie obozu. Odrębne komisje stworzyli Sowieci i Polacy. Teren obozu wielokrotnie wizytowali przedstawiciele Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce i Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Krakowie. Śledczy prowadzili przesłuchania więźniów, gromadzili materiał zdjęciowy, zabezpieczali dokumenty, których nie zdążyli zniszczyć Niemcy. Zgromadzone przez nich materiały zostały wykorzystane w procesach przeciwko esesmanom z załogi Auschwitz. W tym podczas najważniejszej z rozpraw, kiedy to na ławie oskarżonych zasiadł sam Rudolf Hoess. Pierwszy komendant obozu po wojnie ukrywał się w jednej z bawarskich wsi. Jesienią 1945 roku został namierzony i zatrzymany przez Brytyjczyków, a następnie przekazany Polsce. 2 kwietnia 1947 roku Najwyższy Trybunał Narodowy w Warszawie skazał go na śmierć. Wyrok został wykonany dwa tygodnie później w Auschwitz.
Największy w dziejach świata obóz zagłady działał przez ponad cztery lata. Niemcy zamordowali w nim 1,1 mln więźniów. Ponad milion z nich stanowili Żydzi zwiezieni z różnych państw Europy. Wśród ofiar znalazło się między innymi także około 70 tys. Polaków, 20 tys. Romów, czy 10 tys. sowieckich jeńców.
Podczas pisania artykułu korzystałem z: Primo Levi, Czy to jest człowiek, Kraków 2008; Deborah Dwork, Robert Jan van Pelt, Auschwitz. Historia miasta i obozu, Warszawa 2011; Laurence Rees, Auschwitz. Naziści i „ostateczne rozwiązanie”, Warszawa 2005; Andrzej Strzelecki, Ewakuacja, likwidacja i wyzwolenie obozu [w:] Auschwitz. Nazistowski obóz śmierci, Oświęcim 2006; materiałów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu
autor zdjęć: auschwitz.org, Wikipedia

komentarze