Lanca dawała naszej kawalerii przewagę w walce i czyniła ją wyjątkowo skuteczną w porównaniu z innymi formacjami ówczesnej jazdy. (…) Druga rzecz, która wyróżnia naszych kawalerzystów, to znakomite wyszkolenie – mówi prof. Dariusz Nawrot. Z historykiem z Uniwersytetu Śląskiego rozmawiamy o tym, jak wyglądały bitwy napoleońskie i jaką rolę odegrali w nich polscy żołnierze.
Panie Profesorze, ponoć Napoleon zapytany, gdzie tkwi tajemnica jego zwycięstw, miał odpowiedzieć: „Najpierw trzeba nawiązać walkę z nieprzyjacielem, a potem się zobaczy”. O co chodziło cesarzowi w tej odpowiedzi i co powodowało w istocie, że gromił on często armie znacznie liczniejsze od własnych sił?
Prof. Dariusz Nawrot: Odpowiadając na to pytanie, moglibyśmy się wpierw posłużyć cytatami z wybitnych wodzów XVIII wieku, którzy twierdzili, że oznaką dobrego dowódcy jest to, że walczy on całe życie, a nie stacza ani jednej walnej bitwy. W XVIII stuleciu tę zasadę złamał jeden z najwybitniejszych ówczesnych wodzów, król pruski Fryderyk II. Można by powiedzieć, że reguła numer jeden cesarza Napoleona to jest głód bitwy i mechanizm ten w dużej mierze cesarz oparł na wiedzy o kampaniach fryderycjańskich. Właśnie zasada głodu bitwy będzie warunkowała rozwiązania operacyjne w każdej kampanii napoleońskiej. To nigdy nie są kampanie obliczone tylko i wyłącznie na zajęcie terytorium, opanowanie twierdz, ale głównym ich celem jest doprowadzenie do zniszczenia zasadniczych sił żywych nieprzyjaciela, do zajęcia najważniejszych strategicznych punktów na jego terytorium i zmuszenie go do rokowań pokojowych.
Tu na marginesie od razu dodam, że jeśli chodzi o formuły dotyczące kampanii wojennych, to z jednej strony Napoleon lubił powtarzać, że kiedyś napisze książkę, w której ujmie wszystkie swoje zasady, i nawet niezbyt zdolny wódz po jej przeczytaniu będzie mógł wygrywać bitwy i wojny tak jak on. Z drugiej strony, często też mawiał, że nie ma żadnych prawideł, a generalnie zawsze najistotniejsza jest żywa reakcja na zmieniające się warunki pola walki. Abstrahując od tej drugiej wypowiedzi boga wojny, można jednak wyszczególnić kilka zasad, którymi kierował się on podczas działań wojennych. Większość badaczy wojen napoleońskich wymienia cztery główne: o pierwszej już wspomnieliśmy – głód bitwy, druga to ekonomia sił, trzecia – swoboda działania, i czwarta – przewaga kierunku. Każdą z nich odnajdziemy w poszczególnych kampaniach napoleońskich i w stoczonych bitwach. Opiszmy pokrótce każde to prawidło. Głód bitwy to inaczej doprowadzenie do sytuacji, w której w korzystnych dla siebie okolicznościach w walnym starciu niszczymy nieprzyjaciela. Punkt drugi, czyli ekonomia sił, polega na tym, że na główny kierunek natarcia prowadzimy największe siły, a kierunki poboczne zabezpieczają nam tylko siły osłonowe. Jeżeli mamy przed sobą armie nieprzyjacielskie, które są nawet liczniejsze od nas, to biorąc pod uwagę ich rozproszenie w kilku kierunkach, jesteśmy w stanie w wybranym przez nas punkcie zyskać przewagę i nim nieprzyjaciel zbierze wszystkie siły, mamy szansę go pobić w walnej bitwie. Trzecia zasada – swoboda działania, była niezwykle ważna dla Napoleona. Cesarz był naprawdę mądrym i przewidującym człowiekiem, który pamiętał, że nasze antycypacje czy plany to niejedyny czynnik na wojnie. Jednocześnie trzeba brać pod uwagę zamierzenia przeciwnika, które bardzo często są nieznane, i warunki zupełnie od nas niezależne, jak chociażby pogoda czy ukształtowanie terenu. Tu można zauważyć, że Napoleon był wodzem, który często jednak nie doceniał uwarunkowań klimatu.
Słynny „piąty żywioł” – polskie błoto, a później „generał mróz” w Rosji…
Otóż to. Choć to dało się zauważyć już wcześniej, na przykład podczas kampanii egipskiej, kiedy generał Bonaparte maszerował przez pustynię z Aleksandrii na Kair, nie bacząc na mordercze dla jego żołnierzy warunki pustynne. Wracając do swobody działania, to zasadzała się ona przede wszystkim na takim uszeregowaniu swej armii, żeby ona mogła niezależnie od działań przeciwnika być narzędziem realizacji woli jej wodza. Najbardziej charakterystyczna pod tym względem jest kampania 1806 roku. Niektórzy historycy podkreślają, że wtedy na polach Turyngii doszło do najbardziej klasycznej kampanii napoleońskiej. Widzimy tam korpusy maszerujące różnymi drogami, co zapewnia szybkość manewru, w odległości nie większej niż jeden dzień marszu, czyli jakieś 30 km. To z jednej strony dawało swobodę ruchu, a z drugiej – w każdej chwili istniała możliwość połączenia się w jedną siłę, która będzie mogła przeciwstawić się nieprzyjacielowi. I tu mamy korpus czołowy tworzący straż przednią, korpusy boczne tworzące skrzydła, następnie korpus centralny i na końcu korpus tylny stanowiący rezerwę. Te maszerujące w formie czworoboku korpusy ubezpieczała z przodu lekka kawaleria i w zależności od kierunku pojawienia się nieprzyjaciela, mogły one wykonać zwrot w jego stronę, czyli na przykład lewe skrzydło armii stawało się jej centrum, czołowy korpus – prawym skrzydłem i tak dalej. Jednocześnie wszystkie te korpusy – co było pomysłem Napoleona – stanowiły samodzielne związki operacyjne, zdolne do niezależnych działań. W takim układzie armii doszło właśnie do zwycięskich bitew pod Jeną i Auerstedt 14 października 1806 roku. I mamy wreszcie czwarty, także istotny element – przewagę kierunku. Krótko mówiąc, chodzi w nim o to, aby zmusić przeciwnika do rozdzielenia jego sił, ale w ten sposób, żeby nie osłabiać własnej armii i zyskać w wybranym punkcie przewagę, która złamie opór nieprzyjaciela. Napoleon pamiętał przy tym, że o wszystkim zadecyduje szybkość manewru, stąd jego stwierdzenie, że zwycięstwo leży w nogach żołnierzy.
Nasuwa mi się tutaj Panie Profesorze pytanie: która z bitew Napoleona była największym odstępstwem od powyższego schematu, mówiąc inaczej, która była najbardziej nietypowa?
Niektórzy historycy twierdzą, że w jakimś sensie łamała te powyższe zasady bitwa pod Borodino; widzą w niej starcie stricte czołowe. Ale ja bym się z tym do końca nie zgodził. Pamiętajmy, że cały manewr Napoleona przed tym starciem powodował wyjście jego wojska na lewe skrzydło głównych sił rosyjskich, czyli na 2 Armię Zachodnią. Dopiero później, w trakcie bitwy, właściwie zupełnie bierne skrzydło prawe armii rosyjskiej – 1 Armia Zachodnia, którą tylko przez jakiś czas wiązał korpus Eugeniusza de Beauharnais – zostało przerzucone na główny kierunek uderzenia. Widać też tam próbę nieśmiałą, ale jednak zastosowania wyjścia na skrzydło, czyli manewr księcia Józefa Poniatowskiego przeciwko korpusowi generała Aleksandra Tuczkowa, który blokował jego V Korpus pod Uticą. Jeśli jednak dobrze się zastanowić nad pańskim pytaniem, to każda z bitew napoleońskich jest do siebie podobna, biorąc pod uwagę koncepcję taktycznego rozgrywania walki.
Napoleon był zwolennikiem tak zwanego uderzenia na skrzydło. To było zawsze potężne uderzenie, które ja nazywam metodą „młota i kowadła”. Rolę „młota” odgrywa zgrupowanie wojsk, które z ogromną siłą naciera na skrzydło armii nieprzyjaciela – właśnie taki cios pod Borodino Napoleon wymierzył w lewe skrzydło głównego zgrupowania wojsk rosyjskich. Podając inny przykład, pod Waterloo był to ruch korpusu generała d’Erlona. I z drugiej strony Napoleon, mówiąc w przenośni, ustawiał ruchome „kowadło” (które wychodziło na spotkanie „młota”), czyli wojska, które uderzały na tyły nieprzyjaciela. Pod Waterloo miały to spełnić siły marszałka Grouchy’ego, ale jak wiemy, nie dotarł on na czas na pole bitwy. Grouchy miał dobić księcia Wellingtona, ale zamiast niego pojawili się Prusacy z feldmarszałkiem Blücherem na czele i było po wszystkim.
Wymownym przykładem zastosowania „młota i kowadła” przez Napoleona jest również bitwa pod Iławą Pruską. Mamy tu ruch korpusu marszałka Luisa Davouta, który obchodzi lewe skrzydło rosyjskie, i z drugiej strony uderzenie dwóch dywizji z korpusu marszałka Augereau, które niestety się nie powiodło – załamało się w śnieżycy i zostało dosłownie rozstrzelane przez artylerię rosyjską.
I wtedy dochodzi do słynnej wielkiej szarży kawalerii poprowadzonej przez marszałka Murata.
Tak, kawaleria Murata ratuje centrum francuskiej armii, które się właściwie rozsypało po klęsce Augereau.
Czy była w historii większa szarża od tej pod Iławą Pruską?
Część historyków uważa, że do większej doszło podczas odsieczy wiedeńskiej. Ale i tak ta pod Iławą Pruską imponuje – tam szarżowało około 12 tys. kawalerzystów! To jest niewyobrażalna masa jeźdźców, nad którymi trzeba panować. Pamiętajmy o tym, że ówczesne szarże wyglądały nieco inaczej, niż nam to przedstawia chociażby kino. To, co widzimy na filmach, bardziej przypomina pogoń za lisem niż prawdziwą szarżę kawaleryjską. Między specjalistami żartujemy, że w taki sposób to szarżowała kawaleria angielska, która po pierwszej fazie szarży, w której utrzymywała jaki taki porządek, zaczynała pędzić na złamanie karku – tak jakby właśnie goniła lisa na angielskiej wsi.
Pamiętajmy natomiast, że cała sztuka posługiwania się formacjami kawaleryjskimi to jest utrzymywanie nad nimi kontroli. Kawaleria ma na polu bitwy cały czas manewrować, i to dotyczy także szarży, podczas której czasem trzeba zmienić front, przegrupować się i ponownie atakować. A my mamy utrwalony przez kino obraz szarży, w której dowódca wyjeżdża na czoło oddziału, wyciąga szablę i wskazuje kierunek, a następnie wszyscy pędzą za nim na złamanie karku. To nie ma nic wspólnego z realiami!
Panie Profesorze, wejdźmy więc na pole bitwy napoleońskiej i spróbujmy zweryfikować nasze wyobrażenie kształtowane, jak Pan zauważył głównie przez filmy. Jak w rzeczywistości wyglądało takie starcie?
Na pewno nie była to taka strzelanina karabinowa, jak często widzimy w kinie. W bitwie napoleońskiej o sukcesie decydował skuteczny ostrzał artyleryjski. Nie zapominajmy, że Napoleon z wykształcenia był artylerzystą. Cesarz uważał, że artyleria jest najważniejszą z broni i to ona tak naprawdę waży o zwycięstwie. Napoleon, ustawiając swe wojska do bitwy, nigdy nie angażował w pierwszej linii całości sił. Zawsze zostawiał sobie duży odwód, co było niezmiernie sensownym rozwiązaniem ze względu na to, że nigdy do końca nie wiadomo, co uczyni przeciwnik. Jeżeli w pierwszej fazie walki rzucimy wszystko, co posiadamy, to potem nie mamy możliwości reagowania na zmieniającą się sytuację. W ogóle Napoleon dążył do tego, by na początku starcia uzyskać przewagę dzięki artylerii. To widać bardzo wyraźnie, jeśli przeanalizujemy ustawienia jego formacji. Wymownym przykładem jest tutaj chociażby wielka bateria pod Waterloo. Podobnie jest wcześniej pod Borodino czy pod Lipskiem, gdzie artyleria „zmiękczała” linie nieprzyjacielskie.
Pamiętajmy, że ówcześnie ogień artyleryjski daje większe i lepsze możliwości niż broń strzelecka. Nie zapominajmy też, że karabiny wtedy są przede wszystkim bronią gładkolufową i skałkową – bardzo zawodną i niecelną. Chociaż z bliskiej odległości mogą czynić spustoszenie, bo ich pociski działają podobnie jak dzisiejsza amunicja dum-dum. Jeśli kula ołowiana już dosięgnęła celu i wbiła się w pierś żołnierza, to go dosłownie masakrowała. Wprawdzie już wtedy starano się wyzyskać możliwości, jakie daje broń strzelecka – stąd na polu walki mamy formacje tyralierów czy woltyżerów – lekką piechotę strzelecką uzbrojoną w sztucery o lufach gwintowanych, które pojawiły się już w XVIII wieku. Broń o lufach gwintowanych dawała znacznie większe możliwości celności i donośności, tyle tylko że był jeden podstawowy problem. W ferworze walki żołnierze mający nawyki nabijania broni: „proch, kula, przybitka” – po kilku strzałach niszczyli gwinty sztucerów. Tak więc użycie sztucerów na skalę masową nastąpiło dopiero później, kiedy już znacznie udoskonalono tę broń i przyzwyczajono do niej żołnierzy.
Wojciech Kossak - Przejście wojsk Napoleona przez Berezynę - 1895
W armii napoleońskiej podstawę piechoty stanowią fizylierzy, którzy uzbrojeni są w broń skałkową, gładkolufową i prowadzą ogień systemem plutonowym. Tu zaznaczmy, że jednostką podstawową na polu walki w epoce napoleońskiej jest nadal batalion, a batalion prowadzi ogień plutonami. Dlaczego? Gdyż taki system daje nam możliwość prowadzenia ciągłego ognia, a nie jednorazowej salwy przy użyciu całego batalionu. Musimy tutaj cały czas pamiętać o warunkach panujących na polu bitwy – przede wszystkim stresie i zawodności broni, o której mówiliśmy. Czyli w momencie, kiedy żołnierz wystrzelił, jest on przez chwilę bezbronny – ogień plutonami pozwalał przezwyciężyć ten problem. Możemy to zobrazować konkretnym przykładem, mianowicie podczas bitwy pod Nowym Świerzniem batalion marszowy, składający się w dużej mierze z Polaków, na komendę oddał całością salwę, co wywołało natychmiastowy szturm Rosjan, którzy doszczętnie go roznieśli. Nie doszłoby do pogromu, gdyby batalion prowadził ogień plutonami, które naprzemiennie się zmieniają, jedne strzelają, drugie ładują broń.
Pamiętajmy przy tym, że w taktyce Napoleona piechota jest przede wszystkim przeznaczona do uderzenia i do tego natarcia piechota nie maszeruje w szyku liniowym, lecz w kolumnie. To taki szyk jest podstawą uderzenia. Kolumna jest pomysłem na przełamanie szyku liniowego jeszcze z XVIII wieku, tyle tylko że z kolumną wiążą się też pewne niebezpieczeństwa. Przede wszystkim masa wojska maszerująca w kolumnie jest mało elastyczna. Ona się porusza powoli, a strzelająca do takiego celu artyleria może zbierać krwawe żniwo. Natomiast to, co jest dorobkiem i novum epoki napoleońskiej, to kolumna batalionowa o szerokości dwóch kompanii wyborczych (grenadierów i woltyżerów), za którymi ustawiają się pozostałe fizylierskie. Taka kolumna jest formacją elastyczną, ułatwiającą manewrowanie, w porównaniu z kolumnami osiemnastowiecznymi. Kolumna napoleońska może szybko zmieniać kierunek marszu czy uderzenia w zależności od sytuacji, a jej główną siłą uderzeniową są kompanie wyborcze. Grenadierskie składały się nie z przeciętnego rekruta, tylko z żołnierzy wyższych, lepiej zbudowanych, a co najważniejsze – doświadczonych w walce, zahartowanych we wcześniejszych bojach. Grenadierzy pełnili często podobną funkcję jak ostatni szereg w legionach rzymskich – decydowali o rozstrzygnięciu walki swym uderzeniem lub byli ostoją dla całego wojska na polu bitwy.
Numerem jeden jest jednak w Wielkiej Armii artyleria, która składa się już z kilku rodzajów. Mamy między innymi artylerię pułkową, wspomagającą bezpośrednio piechotę; mamy na polu walki działa o wielu kalibrach, w tym dwunastofuntowe, które strzelają lanymi żeliwnymi kulami. One powodują prawdziwą masakrę w nieprzyjacielskich szeregach. Pamiętajmy, że cała sztuka strzału artyleryjskiego podobna jest do rzucania tak zwanych kaczek na wodzie – płaskich kamieni, które po rzucie kilka razy odbijają się na tafli wody. Był to tak zwany strzał czołgający. Kula armatnia, kilkukrotnie odbijająca się od podłoża, raz za razem czyniła w szeregach wojska krwawe wyrwy. Przypomnijmy sobie tu wymowny symbol z wojen napoleońskich, czyli kirys spod Waterloo przestrzelony kulą armatnią – znany każdemu miłośnikowi epoki napoleońskiej… Zresztą Waterloo jest też dobrym przykładem na to, że i kule żeliwne mogły być zawodne. Po deszczowej nocy pociski francuskiej artylerii zamiast odbijać się, tonęły od razu w błocie. Lecz prócz kul żeliwnych były jeszcze granaty, które rozrywały się nad głowami żołnierzy, a najbardziej skuteczne było strzelanie z bliskiej odległości kartaczami, których odłamki dosłownie masakrowały całe plutony czy nawet kompanie. Tak więc spektrum śmiercionośnych pocisków artyleryjskich w dobie napoleońskiej było już bardzo szerokie.
A gdzie w tym wszystkim kawaleria?
Ano właśnie gdy artyleria dokonywała wyłomu w szeregach nieprzyjacielskich, wtedy do boju ruszała kawaleria. Ona też, jak wiemy, dzieliła się na różne formacje. Mamy ciężką kawalerię liniową i kawalerię lekką. Każda z nich ma swoje funkcje do spełnienia na polu walki. Kawaleria lekka przede wszystkim służy do osłony własnych linii, a często też rozpoznania pozycji nieprzyjaciela. Do tego przeznaczeni byli między innymi huzarzy. Jeśli chodzi o kawalerię liniową, to najbardziej klasycznymi formacjami są dragoni, polscy lansjerzy i oczywiście ta najcięższa jazda – kirasjerzy wyposażeni w metalowe kaski i kirysy. Podobnie też jak dragoni, uzbrojeni są w broń strzelecką – pistolety i karabinki kawaleryjskie. Mówiąc jeszcze o dragonach, nie zapominajmy, że szkoleni są też do walki pieszej. Tak właśnie wykorzystano ich w bitwie pod Austerlitz. W bitwie tej spieszone oddziały dragońskie ratowały prawe skrzydło francuskie, walcząc pod Telnicami i Sokolnicami z głównymi siłami sprzymierzonych.
Co jest istotne, gdy mówimy o ciężkiej kawalerii liniowej – służy ona przede wszystkim do zdobycia terenu na polu bitwy. Nie do jego utrzymania, ale właśnie zdobycia. Tak więc mamy wpierw ogień artyleryjski, następnie szarżę ciężkiej kawalerii liniowej, po czym nadchodzi piechota. Kawaleria nie była w stanie utrzymać zdobytego terenu, mogła to zrobić tylko piechota.
Tu przychodzą mi na myśl jeszcze strzelcy konni, którzy także są emblematyczną formacją dla Wielkiej Armii.
Dokładnie. To jest taka formacja, którą właściwie mieści się między kawalerią lekką a liniową. Strzelcy konni niezmiernie zafascynowali Polaków w 1806 roku. Kiedy Francuzi pojawili się na ziemiach polskich, to bardzo często pierwszymi formacjami, które szły na czele armii, byli właśnie strzelcy konni, wtedy pełniący funkcję jazdy lekkiej – awangardy. Polacy potraktowali strzelców jako, nazwijmy to w naszym współczesnym języku, „news technologiczny” – oto pojawiła się kawaleria wyposażona w broń strzelecką. W tym czasie każdy, kto myślał o formowaniu polskiego wojska u boku Napoleona, pragnął, aby był to oddział strzelców konnych. Jako przykład możemy przywołać Jana Nepomucena Sułkowskiego, który właśnie chciał utworzyć taki nowoczesny oddział strzelców konnych. Strzelcy konni wyposażeni byli w karabinki kawaleryjskie i często prowadzili do nieprzyjaciela ogień flankierski.
Wróćmy do szarży pod Iławą Pruską, która jest dzięki swej skali fenomenem w historii kawalerii.
Dwudniowa bitwa pod Iławą Pruską – 7 i 8 lutego 1807 roku – była niezwykle krwawa, nawet jak na ówczesne warunki. Kulminacyjnym momentem tego starcia jest atak korpusu Augereau, który w czasie natarcia zmylił kierunek w śnieżycy i wyszedł swą flanką prosto pod działa wielkiej baterii rosyjskiej. W tym momencie śnieżyca jak na zawołanie ustała, a rosyjscy kanonierzy dosłownie rozstrzelali linie francuskiej piechoty. Straty były potężne i przed klęską uratowała Francuzów właśnie szarża, do której swą kawalerię poderwał Murat.
Osobiście najbardziej lubię opis tej szarży pióra generała Adolphe’a Marbota, który w nim oddaje hołd koniom kawaleryjskim. I tu dotykamy poważnego problemu, który ogniskuje się w pytaniu: czy ktoś pisze o koniach w wojnach napoleońskich? Czy kawalerzyści wspominają w swych pamiętnikach rumaki, na których jeździli? Odpowiadając, trzeba przyznać, że niezwykle rzadko się to zdarza. Większość tego nie czyni, traktując konie tak jak żołnierze we współczesnych nam konfliktach traktują samochody. Czy żołnierz, dajmy na to walczący w Normandii w 1944 roku – rozwodził się zbytnio nad Willysem, którym jeździł na froncie? No nie.
Natomiast Marbot, opisując szarżę iławską, wspomina swą klacz Lizet, która w tej szarży zginęła. On tworzy z tego – powiedzmy sobie to szczerze – zupełnie odrealniony obraz. Widzimy na nim Lizet, która z Marbotem w siodle atakuje nieprzyjaciela. Jakiś rosyjski grenadier dźga ją bagnetem pod pierś, a ona chwyta pyskiem tego grenadiera za głowę i ją miażdży. Następnie widząc, że jakiś rosyjski oficer podjeżdża na koniu i zamierza się na jej pana szpadą, chwyta pyskiem tego oficera, zrzuca na ziemię i kopytami tratuje na śmierć. Po tym wszystkim rusza do kolejnej szarży, skacząc jeszcze przez jakąś przeszkodę i dopiero wtedy pada, gdyż okazuje się, że cios rosyjskiego grenadiera przeciął jej tętnicę i Lizet się wykrwawiła na śmierć. Sytuacja zupełnie nieprawdopodobna, ale w ten sposób Marbot oddawał hołd swej klaczy, która istotnie mogła zginąć od ciosu bagnetem.
Tutaj możemy wspomnieć również naszego Aleksandra Fredrę, który w swych pamiętnikach wyjątkowo często wspomina konie, a przy tym wystawia dość bezwzględną ocenę kawalerii francuskiej. Pisze między innymi, że Polacy orientowali się, że w pobliżu jest francuska kawaleria, po dochodzącym ich odorze z gnijących ran, ponieważ Francuzi zupełnie nie dbali o swe wierzchowce, którym gniło ciało z otarć, na przykład pod siodłami. To pokazuje, że Fredro i w ogóle Polacy byli z innej kultury, w której koń był zawsze towarzyszem, czy wręcz przyjacielem rycerza-kawalerzysty. W tym sensie generał Marbot bliższy był Polakom niż Francuzom.
Wrócę tu jeszcze do wątku lekkiej kawalerii. Wspomnieliśmy o jej roli zwiadowczej czy straży przedniej osłaniającej siły główne w czasie marszu. Dopowiedzmy jeszcze o jej jednej niezwykle istotnej funkcji. W taktyce napoleońskiej zwycięską bitwę powinien zwieńczyć pościg dezorganizujący pobite wojska nieprzyjaciela. Oczywiście nie każda napoleońska bitwa kończyła się pościgiem – pod Iławą Pruską go wcale nie było. Jednak sztandarowym przykładem skutecznego pościgu, który zmienił zwycięskie starcie w zwycięstwo totalne nad armią nieprzyjaciela, jest przebieg kampanii 1806 roku po bitwach pod Jeną i Auersted. Niewątpliwie kawaleria odgrywa tu wielką rolę i możemy przy tej okazji przywołać nazwisko jednego z największych kawalerzystów tamtej epoki – generała de Lasalle’a, który ze swą brygadą huzarów dokonywał wtedy cudów, między innymi zdobywając twierdzę w Szczecinie. Napoleon ten triumf skwitował zdaniem: po co mi artyleria oblężnicza, jeżeli moi huzarzy mogą zdobywać twierdze?
Wspominając tu o artylerii, napomknijmy, że epoka napoleońska to także wielki rozwój artylerii konnej. Ona w założeniu miała towarzyszyć kawalerii w jej działaniach, a swoją mobilnością dawać też możliwość wzmacniania zagrożonych punktów na polu walki.
Jednym z symboli epoki napoleońskiej stała się niewątpliwie polska kawaleria. W Wielkiej Armii służyło niemało – nie tylko francuskich – regimentów kawalerii. Co więc w naszej kawalerii było tak wyjątkowego, że dziś jeśli wspominamy kawalerzystę cesarza Napoleona, to pierwszym skojarzeniem jest wysoka rogatywka i lanca z biało-czerwonym proporczykiem?
Właśnie ta lanca przede wszystkim dawała naszej kawalerii przewagę w walce i czyniła ją wyjątkowo skuteczną w porównaniu z innymi formacjami ówczesnej jazdy. Nieprzypadkowo lanca znajdzie się na wyposażeniu niemal wszystkich armii europejskich w XIX wieku. Druga rzecz, która wyróżnia naszych kawalerzystów na tle innych, to znakomite wyszkolenie. Myśmy rzeczywiście mieli świetnych oficerów, świetnych żołnierzy i świetne wierzchowce – bo i o koniach należy wspomnieć.
Wrócę tu do tematu szarży, o której wspominaliśmy wyżej. Rozpoczyna się ona od stępa, przechodzi w kłus, następnie zaczyna się galop: to wszystko jest sygnalizowane przez trębaczy, a u krakusów – kolejnej naszej świetnej lekkiej jeździe – buńczukiem. I dopiero jak szarżujący są jakieś trzydzieści kroków od nieprzyjaciela, konie puszczane są w pełny cwał. To jest jakieś 20 m przed linią nieprzyjaciela! Wyobraźmy to sobie – w tym największym impecie formacja uderza w nieprzyjaciela. I nie ma w tym żadnego chaosu. Do końca każdy z szarżujących utrzymuje swą pozycję w szyku, pamięta o swym miejscu. Przywołajmy tu film „Pułkownik Chabert” [1994], w którym pokazana jest właśnie szarża pod Iławą Pruską. Tak szarża kirasjerów nie wyglądała! Znowu mamy tę przysłowiową gonitwę za lisem. Niestety, kino nie pokazuje nam obrazu prawdziwych szarż. Nawet w tych najlepszych filmach o czasach napoleońskich, jak chociażby „Waterloo” Siergieja Bondarczuka [1970], nie wspominając z litości o „Napoleonie” Ridleya Scotta [2023], szarża nie jest właściwie pokazana.
Mówiąc półżartem, kino pokazuje nam jedynie szarże kawalerii angielskiej. Ale może po prostu aktorzy, kaskaderzy czy nawet wojsko przebrane w historyczne mundury nie są w stanie pokazać tego stopnia wyszkolenia, które reprezentowali nasi lansjerzy czy szwoleżerowie?
Coś w tym jest. W szarży niezwykle istotne jest utrzymanie linii. Tutaj podajmy przykład konkretny – bitwę pod Ostrownem w lipcu 1812 roku. Murat podjeżdża do 8 Pułku Ułanów i prowadzi go do ataku na rosyjskich dragonów. W momencie kiedy ułani przechodzą w galop, przed uderzeniem w nieprzyjaciela, Murat chce się cofnąć. Odwraca się i widzi, że nie ma na to szans, gdyż linia szarżujących idzie tak równo, a wszystkie lance są skierowane jak „od linijki” w stronę nieprzyjaciela. Widząc to marszałek, rozumie, że nie ma już co myśleć o odwrocie i ma tylko jedno wyjście – wyciąga swą słynną buławę i cwałuje na nieprzyjaciela. To właśnie pokazuje klasę naszej kawalerii. Potwierdzała się ona wielokrotnie, by przywołać tu już sztandarowy przykład Somosierry, gdzie o sukcesie zdecydowała dyscyplina szarży – opanowanie i wyszkolenie naszych szwoleżerów.
Powtórzę raz jeszcze, polski kawalerzysta – a był nim najczęściej przedstawiciel drobnej szlachty – wychowywał się dosłownie razem z koniem. Tak więc w polskich formacjach kawaleryjskich nie było ludzi, którzy trafiali tu przypadkowo i nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z końmi. A tak często bywało właśnie w armii francuskiej.
Czyli powiedzenie Napoleona, że Polacy przejdą wszędzie, nie było przesadą.
Zdecydowanie. Polska kawaleria dzięki swemu wyszkoleniu, dyscyplinie i domieszce fantazji – w tej kolejności – naprawdę była niezwykle skuteczną formacją i nieprzypadkowo przeszła do legendy. Pamiętajmy w tym miejscu o jeszcze jednym ważnym stwierdzeniu Napoleona: „Bez kawalerii da się wygrać bitwy, ale wojny nie”. I to się sprawdza w jego ostatnich kampaniach 1813 i 1814 roku, kiedy tej kawalerii – dobrze wyszkolonej kawalerii, dodajmy – wyraźnie mu już brakowało.
autor zdjęć: Domena publiczna, Polona.pl
komentarze