Muszą mieć wiedzę z zakresu topografii i geodezji, ale też wyobraźnię przestrzenną oraz... sporą dozę cierpliwości. Artylerzyści mówią o nich „nasze oczy”, bo bez nich trudno byłoby precyzyjnie razić cele przeciwnika. Trzytygodniowe szkolenie dla obserwatorów ognia połączonego zakończyło się właśnie w 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej.
Mglisty poranek. Żołnierze rozlokowali się na dachu Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gorzowie. 18-piętrowy wieżowiec to najwyższy budynek w mieście, więc zabudowania okolicznych dzielnic widać z niego jak na dłoni. Na pierwszy rzut oka – idealne miejsce dla obserwatora, który ma namierzyć hipotetyczny cel dla artylerii. Ale to tylko pozory. – Na dachu zostały zainstalowane anteny, a sama konstrukcja budynku zawiera metalowe zbrojenia. Wszystko to może zakłócać pracę naszych urządzeń – przyznaje kpr. Maksymilian Bednarski, kierownik szkolenia zorganizowanego przez 17 Wielkopolską Brygadę Zmechanizowaną. Dlatego wysunięty obserwator, albo używając nowej nomenklatury – obserwator ognia połączonego, nie powinien bezgranicznie ufać wskazaniom sprzętu. Nierzadko musi na dłużej pochylić się nad mapą, wziąć do ręki lornetkę z podziałką i... mocniej ruszyć głową. – Jeśli nasi kursanci nauczą się rozwiązywać naprawdę trudne zadania, potem poradzą sobie już w każdych warunkach. Dlatego właśnie przyświeca nam motto „Minimum sprzętu, maksimum możliwości” – podkreśla kpr. Bednarski.
Zajęcia w Gorzowie były finałem trzytygodniowego żmudnego szkolenia, w którym udział wzięło blisko 20 żołnierzy z 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. Wśród nich znaleźli się wojskowi rozpoczynający służbę w sekcjach obserwatorów ognia połączonego, ale też specjaliści od rozpoznania, a nawet strzelcy wyborowi. Sam kurs był podzielony na kilka części. W pierwszej uczestnicy zapoznawali się z teorią – przyswajali zagadnienia z dziedziny geodezji i topografii, poznawali wzory pomocne w obliczaniu położenia danego obiektu, uczyli się zasad działania specjalistycznego sprzętu, przede wszystkim dalmierzy. W kolejnym tygodniu pojechali w teren, by zgromadzoną wiedzę przetestować w praktyce. Tę część szkolenia przeprowadzono na poligonie w Wędrzynie. Kursanci określali swoją pozycję w terenie, wyznaczali współrzędne potencjalnego celu, ćwiczyli procedury związane z maskowaniem, ale też przekazywaniem meldunków artylerii. I wreszcie część ostatnia, zrealizowana już poza poligonem. – Tutaj kluczowe były działania w terenie zurbanizowanym. Poruszaliśmy się w okolicach Trzemeszna i Sulęcina. W oddali widzieliśmy zabudowania, z których należało wyłowić cel i określić jego położenie – mówi kpr. Bednarski. Na podobnych zasadach żołnierze ćwiczyli w Gorzowie. – Naprowadzanie artylerii na cele w mieście stanowi duże wyzwanie. Przede wszystkim ze względu na minimalny margines błędu. Często nie przekracza on 50 m – wyjaśnia. Jeśli obserwator będzie nieprecyzyjny, pociski mogą spaść na sąsiednie budynki. Dlatego potrzebna jest tutaj aptekarska dokładność i... szacowanie ryzyka tak, aby w żaden sposób nie zagrozić cywilom, ani też nie spowodować nadmiernych zniszczeń w infrastrukturze.
Szkolenie w 17 WBZ zostało zorganizowane już po raz trzynasty. Jak przyznaje kpr. Bednarski, jest ono trudne, by nie rzec – bardzo trudne. – Średnio zalicza je około 30 proc. uczestników – zaznacza. A przecież ćwiczenia to zaledwie przedsmak tego, co czeka obserwatorów podczas służby. – Od żołnierzy na tego typu stanowiskach wymagana jest wszechstronność i samodzielność. Zwykle działają oni w niewielkich sekcjach, kilka kilometrów przed linią własnych wojsk. Powinni być więc przygotowani na pokonywanie sporych dystansów na własnych nogach, ze sprzętem na plecach. Muszą też dobrze się maskować i mieć spore pokłady cierpliwości. Zanim przekażą stosowny meldunek, mogą spędzić na pozycjach nawet kilka godzin – wylicza kpr. Bednarski. Obserwator musi przyswoić sporą dawkę specjalistycznej wiedzy i wykazywać się kreatywnością oraz perfekcyjnym wyczuciem przestrzeni.
– Ich zadania są niezwykle trudne. Ale bez tych chłopaków trudno sobie wyobrazić nasze funkcjonowanie – zaznacza ppor. Marcin Suszczewski, dowódca kompanii wsparcia w 17 WBZ. Podlegający mu pododdział wyposażony jest w samobieżne moździerze Rak i w dużej mierze działa na podstawie danych zebranych przez wysuniętych obserwatorów. – Sekcja to nasze wydłużone ramię, albo inaczej – nasze oczy. Jej wskazania pozostają kluczowe, jeśli chodzi o samo otwarcie ognia. Artyleria z założenia ma uderzać w cele o wysokiej wartości: stanowiska dowodzenia, obronę przeciwlotniczą przeciwnika, duże zgrupowania jego wojsk. Precyzyjne dane są dla nas bezcenne – mówi oficer. Tyle że określenie potencjalnych celów i podanie ich współrzędnych to dopiero pierwszy element układanki. – Na naszą celność wpływ mają również warunki atmosferyczne, czyli wilgotność, ciśnienie, kierunek wiatru. Jeśli pocisk nie dosięgnie wskazanego obiektu, żołnierze z sekcji, poprzez wskazanie miejsca jego upadku, ułatwiają nam wprowadzenie poprawek przed kolejną salwą – dodaje ppor. Suszczewski.
Tymczasem instruktorzy z 17 WBZ spoglądają w przyszłość. – Mamy już opracowane metody kierowania ogniem artylerii z wykorzystaniem bezzałogowych statków powietrznych. Mam nadzieję, że niebawem będziemy mieć i takie szkolenia – podsumowuje kpr. Bednarski.
autor zdjęć: kpt. Anna Dominiak
komentarze