Kluczową kwestią waszyngtońskiego szczytu NATO będzie przyszłość Ukrainy. NATO musi zrobić wszystko, by umożliwić jej zwycięstwo, bo postawiło na szali cały swój autorytet – podkreśla dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego. I dodaje: – Niewykluczone, że przywódcy Sojuszu zaproponują Ukrainie plan związany z akcesją, choć bez konkretnych dat.
Już na pierwszy rzut oka szczyt NATO w Waszyngtonie zapowiada się wyjątkowo. Sojusz świętuje 75-lecie, Jens Stoltenberg po raz ostatni wystąpi na takim forum w roli sekretarza generalnego...
dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: Wszystko to z pewnością ma wydźwięk symboliczny, ale jeszcze nie czyni szczytu nadzwyczajnym.
A będzie nadzwyczajny z innych powodów? Czy możemy się spodziewać jakichś przełomowych decyzji?
Nie spodziewałbym się przełomu. Raczej kolejnego potwierdzenia kierunku, w którym zmierza NATO. Zapowiedzianą kluczową sprawą będzie wojna w Ukrainie i przyszłość tego kraju. Wskazuje na to już samo hasło przewodnie szczytu, które w tym roku brzmi: „Ukraina i bezpieczeństwo transatlantyckie”. Sojusz bardzo mocno zaangażował się w obronę ukraińskiej niepodległości oraz integralności terytorialnej. Postawił na szalę cały swój autorytet w świecie. Musi więc znaleźć sposób, by Ukraina tę wojnę wygrała. Doprowadziła do korzystnych dla siebie rozstrzygnięć na froncie, a potem być może podczas negocjacji pokojowych z Rosją. I na tym skupią się w Waszyngtonie członkowie Rady Północnoatlantyckiej.
Ale jakie konkrety mogą zaoferować Ukraińcom? Kilka miesięcy temu Jens Stoltenberg zapowiedział stworzenie pięcioletniego funduszu w wysokości 100 mld euro, który pozwoliłby usprawnić finansowanie Ukrainy i uniezależnił je od politycznych zawirowań...
… i ten projekt upadł. Jens Stoltenberg nie uzyskał dla niego poparcia wszystkich członków NATO. Nie zmienia to jednak faktu, że pomoc dla Ukrainy będzie kontynuowana, co więcej może nawet w ten czy inny sposób zostać zwiększona. Nie jest tu konieczne tworzenie nowych formalnych struktur finansowych i organizacyjnych. Wystarczy większa aktywność poszczególnych państw członkowskich, ale też partnerów Sojuszu. NATO jest niezmiennie rzeczywistym liderem tego procesu – z powodzeniem. Warto dodać, że wsparcie obejmuje nie tylko dostawy uzbrojenia i amunicji, lecz również doradztwo operacyjne, pomoc wywiadowczą i ogólnie informacyjną, oraz szkolenia. Jak szeroki jest zakres tych rodzajów wsparcia, tego nie wiemy, bo akurat w tych segmentach większość danych pozostaje utajniona. Niemniej można założyć, że tutaj NATO ma pewne rezerwy, niewykorzystane dotąd możliwości.
Czy jednak za sprawą szczytu w Waszyngtonie Ukraina może się choćby o pół kroku przybliżyć do członkostwa w NATO?
Zdecydowanie tak. Kijów rzecz jasna nie dostanie oficjalnego zaproszenia do akcesji. Z prostej przyczyny – trwa wojna i nie wiadomo, kiedy się ona zakończy. NATO nie chce stać się stroną otwartej wojny. Nie zamierza wysyłać do Ukrainy wojsk, ponieważ w większości państw członkowskich na taki ruch nie ma zgody obywateli i wyborców. Tymczasem, gdyby Ukraina została członkiem NATO przed zakończeniem działań wojennych, Sojusz byłby do tego zobowiązany artykułem 5 Traktatu Północnoatlantyckiego.
NATO może jednak zdecydować o zwiększeniu działań przygotowawczych. Już pomaga Ukraińcom w dogłębnej reformie sił zbrojnych i służb państwowych, przemysłu zbrojeniowego, wzmocnieniu cywilnej kontroli nad wojskiem. Kijów ma tu do przejścia naprawdę długą drogę od systemu sowieckiego. Nie wykluczałbym, że przywódcy Sojuszu zaproponują Ukrainie nowy plan pomocy i współpracy na rzecz akcesji, choć bez wyznaczania konkretnej daty.
A inne kwestie? Czy przywódcy mogą na przykład wrócić do sprawy powiększenia Sił Odpowiedzi NATO, czy przekształcenia batalionowych grup bojowych w grupy brygadowe? O tym była mowa choćby podczas szczytu w Madrycie, ale te deklaracje nie zostały w pełni zrealizowane.
Jeśli chodzi o budowę 300-tysięcznych Sił Odpowiedzi, Sojusz zrobił wiele. Kolejne decyzje nie miałyby tutaj przełomowego charakteru. Podobnie jak w przypadku powiększenia batalionowych grup bojowych. Nawet brygadowe grupy bojowe byłyby zbyt małe, by samodzielnie przeciwstawić się inwazji. Sojusz nie działa w ten sposób. Wzmocnioną Wysuniętą Obecność sił na wschodniej flance odczytywać należy jako demonstrację gotowości do zaangażowania się całego NATO w zbiorową obronę całego swojego terytorium. Ewentualny atak ze wschodu stałby się automatycznie uderzeniem na wielonarodowe siły, więc stanowiłby powód do przerzucenia na wschód wojsk Sojuszu z innych części Europy i Ameryki Północnej. W takim kontekście wielonarodowe grupy bojowe są przede wszystkim środkiem odstraszania konwencjonalnego wobec potencjalnego agresora – mają powstrzymywać go przed działaniem i z tej roli się wywiązują.
Przełomowe znaczenie dla państw wschodniej flanki mogłoby mieć za to rozszerzenie programu Nuclear Sharing. Można zakładać, że taka decyzja skutkowałaby przede wszystkim rozmieszczeniem broni nuklearnej na terytorium Polski, co istotnie zmieniłoby regionalny układ sił. Zmiany te wpisywałyby się zresztą w pewną tendencję, zapoczątkowaną jeszcze w 2016 roku. Nieprzypadkowo w stolicy Polski – podczas szczytu NATO w Warszawie – przywódcy państw członkowskich zapowiedzieli, że po dziesięcioleciach zmniejszania roli broni odstraszania nuklearnego w strategii Sojuszu, zaczną tę rolę zwiększać. Zapisy na ten temat znalazły się także w nowej koncepcji strategicznej Sojuszu z 2022 roku. Czy kwestia Nuclear Sharing zostanie w jakikolwiek sposób podjęta w Waszyngtonie? Trudno powiedzieć. Pomysł ma tylu zwolenników, co przeciwników.
Idąc jednak w stronę pewników...
Na pewno podczas szczytu przywódcy będą chcieli zademonstrować siłę transatlantyckich więzi, znaczenie kolektywnej obrony i artykułu 5. Można też oczekiwać zaakcentowania faktu, że większość państw członkowskich osiągnęła cel zakładający wydatki na obronność co najmniej 2 proc. PKB. A nawet przekroczyła ten poziom. Dotąd był on dobrowolny – od 2024 roku staje się obowiązkowy. Ale szczyt ujawni też inną ciekawą tendencję. A mianowicie coraz szybsze otwieranie się NATO na globalne wyzwania.
W jaki sposób?
Na obrady zostali zaproszeni przywódcy Australii, Japonii, Korei Południowej i Nowej Zelandii. Państwa te są Globalnymi Partnerami NATO w regionie Pacyfiku i coraz bardziej zbliżają się do Sojuszu. Ich pozycja zaczyna w pewnym stopniu przypominać status, jakim cieszyły się Finlandia i Szwecja, zanim jeszcze otrzymały zaproszenie do akcesji. Oczywiście rozszerzenie Sojuszu o wspomniane państwa byłoby operacją dużo bardziej skomplikowaną, wymagającą między innymi zmiany kilku artykułów traktatu, ale... nie jest to niemożliwe. Może z wyjątkiem Nowej Zelandii, która przystąpiła do Traktatu o Zakazie Broni Jądrowej. Akcesja Australii, Japonii i Korei Południowej mogłaby znacząco wzmocnić NATO. Mówimy tu o państwach silnych gospodarczo i militarnie. W dodatku dwa ostatnie kraje znajdują się wśród kilku największych potęg technologicznych świata.
Szczyt NATO w Wilnie 2023
Co szczególnie ważne, wszystkie one położone są w jednym regionie – Pacyfiku i Azji Wschodniej. A to obszar, którego znaczenie szczególnie mocno widać z USA. Wielu ekspertów i komentatorów zza oceanu głosi, że Sojusz powinien zmienić swój charakter z północnoatlantyckiego na globalny i w ten sposób odciążyć USA i Kanadę, które są zaangażowane w sprawy Europy – ale trudno przypuszczać, aby takie decyzje zapadły już podczas szczytu w Waszyngtonie. Warto jednak odnotować pewien długofalowy proces, który dokonuje się na naszych oczach. Bez względu na jego rezultaty.
NATO już wcześniej zwróciło uwagę na ten rejon świata. Podczas szczytu w Madrycie na przykład przywódcy państw członkowskich uznali, że Chiny stanowią wyzwanie dla bezpieczeństwa euroatlantyckiego.
Mówimy o globalnym mocarstwie, stającym się stopniowo supermocarstwem. Zresztą w Madrycie dokonane zostało bardzo ważne rozróżnienie. Chiny są dla NATO „wyzwaniem”, podczas gdy Rosja to „zagrożenie”. Sojuszowi Północnoatlantyckiemu powinno zależeć na tym, by zapobiec powstaniu pełnego sojuszu gospodarczo-militarnego pomiędzy Rosją a Chinami. NATO musi więc prowadzić wobec Pekinu politykę wyraźnie inną niż wobec Rosji: demonstrować siłę, a jednocześnie szukać punktów stycznych, płaszczyzn porozumienia.
W Azji jest też inny wielki gracz, na którego bezwzględnie należy zwrócić uwagę. To Indie, które w szybkim tempie wzmacniają swój potencjał ekonomiczny i militarny. Od Chin się dystansują, bo mają zaszłości historyczne, nierozwiązany spór terytorialny i konkurencyjne ambicje przewodzenia na Globalnym Południu, a w dalszej perspektywie – na całym świecie. Do współpracy z Zachodem też podchodzą ostrożnie, niemniej uczestniczą w Grupie Quad, czyli Czterostronnym Dialogu Bezpieczeństwa, którego pozostałymi członkami są USA, Japonia i Australia. NATO mogłoby to wykorzystać do zacieśniania więzi...
Wróćmy jednak na grunt europejski. Na ile szczyt w Waszyngtonie może się okazać ważny dla samej Polski?
Z naszego punktu widzenia istotna będzie każda decyzja dotycząca pomocy dla Ukrainy i przybliżająca ten kraj do członkostwa w NATO. Byłoby też dobrze, gdyby Sojusz mocniej zaangażował się w obronę granic Polski i Litwy z Białorusią przed atakami hybrydowymi. NATO nie jest jak dotąd bezpośrednio zaangażowane w ten proces. A mogłoby wysłać wielonarodowe pododdziały bezpośrednio na Podlasie i Wileńszczyznę. Nie wiem jednak, czy w tej chwili to realne rozwiązanie.
Tymczasem wiele dużych państw NATO jest świeżo po wyborach lub w ich przededniu. W wielu miejscach dochodzi do przetasowań, nierzadko w burzliwej atmosferze. Czy ta sytuacja może mieć jakiś wpływ na obrady w Waszyngtonie albo też funkcjonowanie Sojuszu w najbliższym czasie?
Zmiany, o których pan wspominał idą w różnych kierunkach. We Francji oznaczają wzmocnienie jednocześnie skrajnej prawicy i różnych odmian lewicy, ale już w Wielkiej Brytanii - ogólne przesunięcie z prawa na lewo. Trudno więc o uogólnienia i daleko idące wnioski. Choć na przykład w USA administracja Joe Bidena stara się wprowadzić w życie szereg rozwiązań, które zapewnią ciągłość w polityce zagranicznej, nawet jeśli do władzy powróci Donald Trump. I owszem, niektóre z nich bezpośrednio wpłyną na Sojusz. Mam tu na myśli Grupę Kontaktową ds. Ukrainy, która skupia łącznie 50 państw i koordynuje kwestie pomocy dla Kijowa. Do tej pory na czele tego gremium stały właśnie Stany Zjednoczone. Ale już niebawem rolę tę ma przejąć właśnie NATO jako organizacja. A zmiana powinna się dokonać podczas szczytu w Waszyngtonie.
Skoro już rozmawiamy o przyszłości. Wkrótce obowiązki obejmie nowy sekretarz NATO. Jak pan odebrał nominację Marka Ruttego? W jaki sposób może ona wpłynąć na funkcjonowanie Sojuszu?
Trudno przewidywać. Rutte to sprawny polityk, który zebrał niemałe doświadczenie jako premier Holandii. Jak dotąd nie ogłosił publicznie własnej wizji, jeśli chodzi o funkcjonowanie na nowym stanowisku, ale w gruncie rzeczy to nie ma aż tak dużego znaczenia. Wpływ sekretarza generalnego na funkcjonowanie Sojuszu jest niewielki. Pełni on przede wszystkim funkcje administracyjne i reprezentacyjne. Kluczowe decyzje podejmuje wszechwładna Rada Północnoatlantycka, w której podczas szczytów zasiadają przywódcy 32 państw członkowskich, a między szczytami – ministrowie lub najczęściej ambasadorowie tych państw.
Pewnie gdyby sekretarzem generalnym został przedstawiciel jednego z państw wschodniej flanki, miałoby to wymiar symboliczny. Tak się jednak nie stało. Może doczekamy się tego za kilka lub kilkanaście lat. Proszę pamiętać, że poważnym konkurentem Marka Rutte był Klaus Iohannis, prezydent Rumunii.
dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas jest ekspertem ds. bezpieczeństwa międzynarodowego, absolwentem uniwersytetów Georgetown i Johns Hopkins w Waszyngtonie.
autor zdjęć: Michał Niwicz, NATO
komentarze