Polska rozbudowuje nadbrzeżne systemy rakietowe. I w tym działaniu nie jest osamotniona. Na podobny ruch zdecydowały się ostatnio także Estonia, Łotwa i Finlandia. Ale w ten sposób dozbrajają się nie tylko państwa leżące nad Bałtykiem, czego przykładem jest chociażby Rumunia. Skąd rosnąca popularność tego rodzaju rozwiązań?
Maj 2023. Do Gdyni zawija okręt transportowo-minowy ORP „Toruń” z 8 Flotylli Obrony Wybrzeża w Świnoujściu. W porcie czekają na niego pojazdy Morskiej Jednostki Rakietowej. Serce modułu MJR stanowią mobilne wyrzutnie wyposażone w pociski rakietowe Naval Strike Missile (NSM). Wkrótce pojazdy są już na pokładzie i okręt obiera kurs na Gotlandię. Tymczasem w Szwecji dojrzewa poważny kryzys. Panoszą się powiązani z Rosją sabotażyści, a sytuacja szybko zmierza ku otwartej agresji. Kluczowe regiony kraju zostały obsadzone przez wojska NATO. Zadanie polskiego komponentu polega na stworzeniu tzw. bańki antydostępowej. Chodzi o to, by do brzegów Gotlandii nie zbliżył się żaden nieprzyjacielski okręt. Utrzymanie władzy nad wyspą to nie tylko klucz do bezpieczeństwa Szwecji. W ten sposób można również kontrolować szlaki żeglugowe w kierunku Polski oraz państw bałtyckich. Dlatego właśnie podczas ćwiczeń „Aurora ’23” moduł MJR odgrywał jedną z kluczowych ról. Podobnych działań w najbliższym czasie będzie zapewne więcej. Pod koniec 2023 roku Polska ogłosiła, że chce rozbudować nadbrzeżne wojska rakietowe. I nie jest w tym pomyśle odosobniona.
Państwa łączą siły
Morskie jednostki rakietowe przeżywają prawdziwy renesans. Jeszcze w 2016 roku Szwecja, wobec rosnącego zagrożenia ze strony Rosji, zdecydowała się przywrócić do służby wyrzutnie przeciwokrętowych rakiet RBS-15. Reaktywowana jednostka, w której miały się one znaleźć, została rozmieszczona na Gotlandii i tam też przeprowadzono strzelanie przy okazji ćwiczeń „Swenex ’16”.
Jesienią 2021 roku na zakup podobnego systemu zdecydowała się Estonia. Władze w Tallinie poinformowały, że kraj pozyska rakiety Blue Spear, produkowane przez izraelsko-singapurskie konsorcjum Proteus Advanced Systems. Zasięg tych przeciwokrętowych pocisków wynosi 490 km. Nowe wyrzutnie zdolność operacyjną mają osiągnąć w latach 2024–2025. Tymczasem Estończycy zdążyli już zawrzeć umowę o połączeniu sił z sąsiednią Finlandią, która dysponuje rakietami MTO 85M, zdolnymi razić cele na dystansie ponad 100 km. – Musimy zintegrować nasze systemy obrony wybrzeża. Będziemy działać wspólnie i wymieniać się pozyskiwanymi informacjami – podkreślał latem 2022 roku estoński minister obrony Hanno Pevkur, zwracając przy tym uwagę, że szerokość Zatoki Fińskiej pomiędzy obydwoma państwami jest mniejsza niż zasięg ich rakiet. Akwen w najwęższym miejscu ma 45 km, w najszerszym zaś 120. A to oznacza, że Finowie i Estończycy spokojnie mogą zablokować rosyjskie okręty z baz w obwodzie leningradzkim.
Pod koniec grudnia 2023 roku umowę na zakup mobilnego zestawu rakietowego z wyrzutniami pocisków NSM podpisała też Łotwa. W podobny sposób dozbrajają się jednak nie tylko państwa leżące nad Bałtykiem. Wystarczy wspomnieć Rumunię, która przez lata korzystała z sowieckiego systemu Rubież, by pod koniec grudnia 2022 kupić moduły bojowe bazujące na wspomnianych rakietach NSM. – Wiele państw podobne zakupy planowało już wcześniej, niewątpliwie jednak zainteresowanie nowoczesnymi systemami antydostępowymi wzrosło wraz z wybuchem wojny w Ukrainie – nie ma wątpliwości kmdr por. Daniel Krefft, dowódca jednego z dywizjonów Morskiej Jednostki Rakietowej. – Do wyobraźni może przemawiać choćby zatopienie rosyjskiego krążownika „Moskwa”. Ukraińcy posłali go na dno za pomocą wystrzelonych z brzegu pocisków Neptun. Dzięki mobilnym wyrzutniom zdołali utrzymać Flotę Czarnomorską z dala od swojego wybrzeża – dodaje oficer.
Polskie szlaki
Tymczasem Polska, jeśli chodzi o nadbrzeżne systemy rakietowe, idzie utartym szlakiem. Historia MJR sięga 2011 roku. Wówczas to w Siemirowicach powstał Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy, który wszedł w skład 3 Flotylli Okrętów. Jego trzon stanowią mobilne wyrzutnie pocisków przeciwokrętowych NSM. Każda z nich może zostać uzbrojona w cztery rakiety o zasięgu około 200 km. Do tego dochodzą wozy dowodzenia, stacja radiolokacyjna czy ruchomy węzeł łączności. Kilka lat później służbę rozpoczął drugi identycznie wyposażony dywizjon. I to właśnie na ich bazie w 2015 roku została sformowana Morska Jednostka Rakietowa. Teraz Polska zamierza stworzyć dwie kolejne. Umowę na zakup sprzętu resort obrony podpisał we wrześniu 2023 roku. Jej wartość opiewa na 8 mld zł brutto. Kontrakt zrealizuje norweski koncern Kongsberg Defence & Aerospace, we współpracy z dwiema polskimi firmami: PIT-Radwar i Wojskowymi Zakładami Elektronicznymi. – Nowe MJR-y, podobnie jak pierwsza jednostka, będą korzystać z rakiet NSM, tyle że w zmodyfikowanej wersji Block 1A. Pociski mają większy zasięg (300 km). W razie potrzeby będzie ich można użyć także do uderzenia na cele lądowe – wyjaśnia ppłk Grzegorz Polak, rzecznik Agencji Uzbrojenia. Dostawy modułów bojowych powinny się rozpocząć już w 2026 roku. Zgodnie z założeniem zamówienie ma zostać ostatecznie sfinalizowane sześć lat po tej dacie.
– Nowe jednostki rakietowe w znaczący sposób zwiększą potencjał naszej marynarki wojennej. Tym bardziej że będą w stanie osiągnąć pełną gotowość operacyjną szybciej niż fregaty rakietowe Miecznik, których budowa właśnie się rozpoczęła – podkreśla kmdr Grzegorz Mucha z Inspektoratu Marynarki Wojennej Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Według harmonogramu trzy zamówione przez Polskę okręty wejdą do służby odpowiednio w 2029, 2030 i 2031 roku. Zwykle jednak kolejne miesiące po pierwszym podniesieniu bandery upływają na zgrywaniu załóg i testowaniu systemów. W przypadku dywizjonów rakietowych wdrożenie nowego sprzętu zajmuje mniej czasu.
– Największym atutem MJR-ów jest niewątpliwie wysoka manewrowość, siła ognia i możliwość skrytego działania – wylicza kmdr Artur Kołaczyński, szef sztabu Centrum Operacji Morskich – Dowództwa Komponentu Morskiego, który przez kilka lat dowodził siemirowicką jednostką. Pojazdy wyposażone w wyrzutnie rakiet, a także systemy naprowadzania i kierowania ogniem mogą w krótkim czasie opuścić bazę, rozstawić się w przygodnym terenie, oddać salwę, a potem ruszyć dalej. – Moduł bojowy trudno namierzyć. Oczywiście przeciwnik może podjąć próbę zakłócenia transmisji danych, ale wcale nie musi ona oznaczać sparaliżowania całego systemu. Atak rakietowy można zaplanować i przeprowadzić nawet z poziomu jednej wyrzutni – tłumaczy kmdr por. Krefft.
Nadbrzeżne dywizjony rakietowe pozwalają na szachowanie sił morskich przeciwnika. Można je także wykorzystać do osłaniania własnych okrętów. – Linie brzegowe Norwegii czy Szwecji są mocno poszarpane, pełne zatok i wysepek, które stanowią dla okrętów naturalną kryjówkę. W Polsce mamy tylko Półwysep Helski. Dlatego podczas operacji obronnej, w newralgicznych sytuacjach, wsparcie zapewniane przez MJR jednostkom, które operują na naszych wodach, może się okazać na wagę złota – podkreśla kmdr Kołaczyński. Ale rozbudowywane przez Polskę nadbrzeżne systemy rakietowe mają znaczenie nie tylko w kontekście obrony własnego terytorium. To także istotny element natowskiego systemu bezpieczeństwa.
Obok, nie zamiast
Wyrzutnie rozmieszczone w okolicach Gdańska obejmują swym zasięgiem trasy żeglugowe z obwodu królewieckiego na otwarte morze. A przecież to właśnie w okolicach Królewca znajduje się najbliższa baza Floty Bałtyckiej. W razie otwartego konfliktu zablokowanie rosyjskich okrętów będzie miało znaczenie dla całego Sojuszu Północnoatlantyckiego. Na tym jednak nie koniec. – Zakup kolejnych elementów ugrupowania bojowego MJR pozwoli szczelniej nasycić systemami polskie wybrzeże i zwiększyć kontrolę nad szlakami w południowej części Bałtyku. A właśnie tamtędy przechodzą z Morza Północnego statki wiozące zaopatrzenie dla krajów tzw. wschodniej flanki – przypomina kmdr por. Krefft.
Ale MJR nie musi działać wyłącznie w kraju. W 2019 roku wydzielony z jednostki komponent po raz pierwszy w historii ćwiczył poza granicami Polski. – Na pokładzie okrętu transportowo-minowego zostaliśmy przerzuceni do Estonii, gdzie wzięliśmy udział w manewrach ”Spring Storm”. Wykonywaliśmy symulowane uderzenia do celów na morzu i brzegu. Przecieraliśmy szlaki – wspomina kmdr Kołaczyński. Potem żołnierze MJR-u do Estonii wyruszyli jeszcze kilka razy. Realizowali też zadania na Litwie, w Szwecji, a nawet Rumunii. Na miejsce docierali okrętami bądź na pokładzie samolotu An-124 Rusłan, w ramach natowskiego programu transportu strategicznego SALIS (Strategic Airlift Interim Solution).
Scenariusz był za każdym razem podobny. Jak najszybciej dotrzeć do miejsca konfliktu, zrobić swoje i wrócić do macierzystej bazy. Dla części sojuszników ćwiczenia stanowiły też niewątpliwie okazję, by lepiej poznać systemy, do wprowadzenia których sami się przymierzali. – Zainteresowanie nadbrzeżnymi rakietowymi systemami przeciwokrętowymi wynika przede wszystkim z możliwości, jakie stwarza posiadanie tego typu uzbrojenia. Istotna jest zapewne także jego cena. Dwa wozy bojowe mogą być tańsze w zakupie i eksploatacji niż mały okręt rakietowy. Z reguły można też je pozyskać w krótszym czasie – przyznaje kmdr Kołaczyński. Zaraz jednak dodaje, że niezależnie od wszystkich atutów brzegowe jednostki nigdy nie zastąpią okrętów, które po prostu są bardziej wszechstronne. Fregaty na przykład mogą razić nie tylko cele nawodne, lecz także stawić czoła okrętom podwodnym i lotnictwu przeciwnika. – Poza tym okręty realizują wiele zadań, które nie wiążą się z bezpośrednią walką. To na przykład patrolowanie kluczowych szlaków i podejść do portów, eskortowanie konwojów, monitoring morskiej infrastruktury krytycznej – wylicza komandor. Tego wszystkiego nie sposób zrobić z brzegu. A zatem choć w najbliższym czasie zainteresowanie nadbrzeżnymi systemami rakietowymi zapewne nie osłabnie, profil marynarek wojennych znacząco się nie zmieni. Od zarania dziejów o przewadze na morzach i oceanach decydowały okręty, dzięki którym nie tylko można było wygrywać wojny, lecz także im zapobiegać. I tak zapewne pozostanie.
autor zdjęć: Piotr Leoniak, Maavoimat, 8 FOW
komentarze