moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

NATO patrzy na wschód

Debata nad tym, jak traktować Chiny, stanie się debatą nad przyszłą formą funkcjonowania NATO. Czy jego aktywność powinna kończyć się tam, gdzie kończą się natowskie flanki? Czy może Sojusz powinien stawiać sobie globalne cele? – wskazuje dr Wojciech Michnik z Uniwersytetu Jagiellońskiego. W rozmowie z „Polską Zbrojną” wyjaśnia też, co oznacza przesuwanie środka ciężkości NATO na wschód. 

W ostatnich miesiącach NATO na naszych oczach przechodzi rewolucję, a impulsem do niej stała się rosyjska agresja na Ukrainę. Podpisałby się Pan pod takim stwierdzeniem?

dr Wojciech Michnik: Tak, choć wymagałoby ono uściślenia. Machina zmian ruszyła jeszcze w 2014 roku, po tym jak Rosja zaanektowała Krym i rozpętała wojnę w Donbasie. Na mocy decyzji z natowskich szczytów w Newport, a potem Warszawie wzmocniona została wschodnia flanka NATO. Działania, które nastąpiły po pełnoskalowej inwazji Rosjan na Ukrainę, to kontynuacja zapoczątkowanej wówczas polityki. W tym wymiarze trudno więc mówić o rewolucji. Rewolucja jednak nastąpiła w innej sferze – w myśleniu, zwłaszcza zachodnich decydentów. W tamtejszych elitach długo pokutowała opinia, że Rosji nie należy traktować jako wroga, bo to państwo jak każde inne. Ostrzeżenia płynące z Polski czy krajów bałtyckich postrzegane były jako przejaw rusofobii. 24 lutego 2022 roku okazało się, że to jednak nasi analitycy mieli rację. Sam Sojusz stworzony został właśnie do obrony i odstraszania, więc NATO te aspekty miało niejako w „pamięci mięśniowej”. Wojna Rosji z Ukrainą wysłała jedynie gwałtowny impuls przypominający. W tym kontekście warto przypomnieć, że zeszłoroczny szczyt NATO w Madrycie był przełomowy, ponieważ Sojusz ogłosił nową koncepcję strategiczną, która będzie obowiązywać przez obecną dekadę. Po szczycie NATO w Wilnie w lipcu tego roku możemy się spodziewać kolejnych istotnych decyzji w dużej mierze bezpośrednio dotyczących obrony i odstraszania, a więc też odnoszących się do wschodniej flanki NATO, czyli, inaczej mówiąc, państw frontowych.

Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że to wybudzanie ze strategicznej drzemki nie wszędzie przebiega jednakowo szybko. Wystarczy porównać reakcje Wielkiej Brytanii do postawy Niemiec i Francji…

To prawda. Jednoznacznie antyrosyjska i proukraińska postawa władz w Londynie to pochodna ich bliskich związków ze Stanami Zjednoczonymi. Do tego Brytyjczycy na własnej skórze doświadczyli, jak działają rosyjskie służby. Wystarczy wspomnieć zamachy na Aleksandra Litwinienkę i Siergieja Skripala, którzy schronili się w Wielkiej Brytanii, a potem na jej terytorium zostali otruci nowiczokiem. W Londynie nikt raczej nie miał większych złudzeń co do Władimira Putina, zdawano sobie sprawę, na co go stać. Niemcy i Francuzi z kolei długo takimi złudzeniami żyli. Symptomatyczne, że kiedy tuż po rosyjskiej agresji przywódcy ze środkowej i wschodniej Europy zaczęli składać wizyty w Kijowie, prezydent Emmanuel Macron i kanclerz Olaf Scholz konferowali właśnie z Putinem. Dziś można odnieść wrażenie, że o ile państwa wschodniej flanki chcą, by Ukraina wojnę wygrała, o tyle Francji czy Niemcom nadal zależy przede wszystkim na tym, aby jej nie przegrała. A to jednak spora różnica.

Z drugiej strony, należy dostrzec zmianę, która się dokonuje w myśleniu niemieckich decydentów o zaangażowaniu Berlina w pomoc militarną Ukrainie, roli w NATO i europejskich strukturach bezpieczeństwa. Ta decyzja już została podjęta, jednak pytanie o szybkość wprowadzanych nią zmian jest zasadne. Najlepszy przykład to ogłoszenie przez Olafa Scholza bezpośrednio po rosyjskiej pełnoskalowej inwazji na Ukrainę postanowienia o podniesieniu wydatków Niemiec na zbrojenia do 2% produktu krajowego brutto. Jednak tempo, w jakim do tego dojdzie, może być przedmiotem frustracji innych państw członkowskich. W grudniu ubiegłego roku rzecznik rządu niemieckiego Steffen Hebestreit obniżył oczekiwania wobec wydatków obronnych Niemiec, mówiąc dziennikarzom, że cel 2% nie zostanie osiągnięty nie tylko w tym roku, lecz prawdopodobnie także w przyszłym, i dodał, że jego „ostrożne oczekiwanie” jest takie, iż Niemcy spełnią założony cel jeszcze w tym okresie legislacyjnym, który kończy się w 2025 roku. Z Francją sytuacja jest odmienna – jej budżet wojskowy osiągnął w 2021 roku 1,9% PKB, a do 2025 roku ma wynieść 2%. Jednak od lat interweniuje ona zbrojnie w różnych państwach afrykańskich i jej wojsko jest na pewno w lepszym stanie niż niemieckie. Ponadto, jak sam ostatnio zauważył prezydent Macron, Paryż stawia też na odstraszanie nuklearne, które odróżnia Francję od innych krajów w Europie kontynentalnej, a wojna Rosji w Ukrainie zdaje się potwierdzać jego istotne znaczenie.

Mówimy o zaangażowaniu Niemiec i Francji we wspólną politykę bezpieczeństwa. Tymczasem „The New York Times” napisał ostatnio, że środek ciężkości NATO przesuwa się na wschód.

Coś w tym jest. Ze względów geopolitycznych wzrosło znaczenie państw bałtyckich, Rumunii, przede wszystkim jednak Polski. Ze względu na nasze położenie geograficzne staliśmy się hubem, przez który przechodzi wszelka pomoc militarna i humanitarna płynąca do Ukrainy. Zachodni politycy chcący dotrzeć do Kijowa muszą przemieszczać się przez Rzeszów czy Przemyśl. Często spotkania na wysokim szczeblu ze względów bezpieczeństwa organizowane są właśnie u nas. W dodatku spośród wszystkich państw wschodniej flanki to Polska ma największy potencjał gospodarczy i demograficzny, dysponuje największą armią, którą jeszcze rozbudowuje.

Tezę o przesunięciu środka ciężkości NATO w stronę państw wschodniej flanki zdaje się potwierdzać ostatnie spotkanie w ramach formatu Bukaresztańskiej Dziewiątki [B9], przy okazji lutowej wizyty prezydenta Joe Bidena w Polsce. Już samo to, że spotkanie głów państw B9 odbyło się z udziałem prezydenta USA oraz sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga wskazuje na rosnące znaczenie państw regionu Europy Środkowo-Wschodniej oraz na uważniejsze wsłuchanie się w głosy państw NATO znajdujących się geograficznie najbliżej wojny Rosji z Ukrainą.

Do zysków politycznych, w tym tych potencjalnych dla Polski, należy jednak podchodzić ostrożnie. Popatrzmy na to, uwzględniając też kontekst ukraiński, jako że nasze bezpieczeństwo jest nierozerwalnie związane z Ukrainą. Przecież ona pod względem politycznym zyskała bardzo wiele. Mocno zbliżyła się do Zachodu, otrzymuje szeroko zakrojoną pomoc, zarysowana została przed nią szansa członkostwa w Unii Europejskiej, wiele wskazuje też, że w przyszłości będzie mogła liczyć na międzynarodowe gwarancje bezpieczeństwa, a w dalszej perspektywie na przyjęcie do NATO. A jednak straty, które ponosi na skutek działań wojennych, są gigantyczne. Wojna nie oddziałuje na nas w tak znaczącym stopniu, ale Polska jako państwo frontowe wszelkie niedogodności z tym związane może odczuwać nieporównanie mocniej niż kraje zachodniej Europy. W tym kontekście jakiekolwiek korzyści dla naszego kraju wynikające z przesunięcia akcentów na wschód powinny być równoważone chłodną kalkulacją kosztów, które państwo i społeczeństwo polskie poniesie na skutek przedłużającego się zagrożenia bezpieczeństwa w Europie. Mam tu na myśli ogromne sumy związane ze zwiększeniem wydatków na zbrojenia czy potencjalny kryzys ekonomiczny.

Tak czy inaczej pozostaje pytanie: na ile trwałe może się okazać to przesunięcie środka ciężkości Sojuszu?

Znaczenie tego regionu Europy może wzrosnąć na dłużej. Wiele zależy jednak od tego, jak rozwinie się NATO. Jeśli niebawem do Sojuszu dołączą Szwecja i Finlandia, będziemy mieli blok państw sięgających od Dalekiej Północy aż po Morze Czarne. Długość bezpośrednich granic, które państwa członkowskie mają z Rosją, zwiększy się o blisko 1350 km. Krajom północno-wschodniej flanki łatwiej będzie skupiać na sobie uwagę, akcentować zagrożenia, które przecież nie znikną wraz z końcem wojny rosyjsko-ukraińskiej. Nie wykluczam, że państwa te mogą jeszcze zacieśnić współpracę, w wielu sprawach mówić wspólnym głosem i prezentować jednolite stanowisko. Słowem: stworzyć wewnątrz NATO pewien regionalny format, z Bałtykiem jako wewnętrznym morzem NATO. Nie sądzę jednak, by zapomniały, że funkcjonują wewnątrz Sojuszu, który składa się z przeszło 30 państw. I właśnie w tym tkwi jego największa siła. Co do trwałości tej zmiany to oceniałbym ją na wieloletnią albo nawet liczoną w dekadach. W NATO panuje konsensus – wyrażony m.in. przyjęciem nowej koncepcji strategicznej na ubiegłorocznym szczycie madryckim – że Rosja jest głównym zagrożeniem dla pokoju i bezpieczeństwa w Europie. Z kolei coraz więcej głosów wewnątrz Sojuszu przyznaje rację jego członkom z flanki wschodniej, obecnie państwom frontowym, które od lat przestrzegały przed agresywną polityką Rosji. Dlatego można poczynić ostrożne założenie, że jak długo w obszarze euroatlantyckim nie wybuchnie większy kryzys, który przyćmiłby wojnę w Ukrainie, oraz jak długo Rosja utrzyma swoją postawę niszczącą obecny porządek bezpieczeństwa, tak długo będzie to szansa dla państw wschodniej flanki NATO na odgrywanie ważniejszej roli w Sojuszu.

Czy nie jest trochę tak, że na tym monolicie mimo wszystko jednak są rysy? Turcja nadal blokuje akcesję do NATO Szwecji, a pośrednio także Finlandii. Kandydatur państw nordyckich ciągle formalnie nie zaaprobowały też Węgry.

Na pewno w tej chwili mamy do czynienia z impasem, który u państw takich jak Polska czy Rumunia, nie wspominając już o Ukrainie, może budzić poważny niepokój. Turcja konsekwentnie buduje pozycję regionalnego mocarstwa i pokazuje, że o własne interesy jest gotowa grać naprawdę twardo. A tarcia między organizacją a jednym z członków, Turcją, ciągną się od przeszło dekady. Turków mocno zabolało, że podczas wojny domowej w Syrii Stany Zjednoczone udzieliły wsparcia tamtejszym Kurdom. Część z nich figurowała przecież na amerykańskiej liście terrorystów. Potem wybuchł skandal dotyczący zakupu przez Recepa Erdoğana rosyjskich rakiet S-400. Teraz mamy sprawę rozszerzenia NATO o Szwecję i Finlandię. Co do tej kwestii więcej dowiemy się po wiosennych wyborach w Turcji, na pewno jednak sytuacja jest skomplikowana. Postawę Węgier z kolei naprawdę trudno mi zrozumieć, bo czas zagrożenia wojną to nie jest dobry moment na podobne gry. To także jest poważny problem dla wspominanego wcześniej regionalnego formatu B9, którego Budapeszt jest członkiem.

Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że NATO wcale nie przechodzi przez zmiany tak bezboleśnie, jak byśmy sobie tego życzyli, a nawet że znalazło się w swego rodzaju kryzysie?

Tak daleko bym nie szedł. Dzieje NATO to historia nieustających zawirowań, a zarazem pokaz tego, jak sobie z nimi radzić. W latach sześćdziesiątych mieliśmy awanturę, która zakończyła się wyjściem Francji z sojuszniczych struktur militarnych. Potem były napięcia związane z rozmieszczeniem broni nuklearnej w Europie, a już po zakończeniu zimnej wojny – z wysyłaniem wojsk do Iraku i Afganistanu. Tymczasem NATO ma się dobrze, a w przyszłym roku będzie świętować 75. rocznicę powstania. Sojusz to grupa 30 państw o różnej historii, potencjale militarnym, aspiracjach, które wszelkie decyzje podejmują kolegialnie, muszą więc wypracować konsensus. Nie jest to łatwe, ale do tej pory zawsze się udawało. I teraz zapewne też tak będzie. Tym bardziej że dla NATO nastał szczególny czas. Jakkolwiek źle by to zabrzmiało, za sprawą rosyjskiej napaści na Ukrainę Sojusz dostał drugie życie i mimo różnych trudności się skonsolidował. Proszę zwrócić uwagę, że w gronie przywódców państw członkowskich pojawiają się spory dotyczące choćby skali oraz rodzaju pomocy, jaka powinna trafiać na Ukrainę, czy sposobów zakończenia wojny. Nikt jednak nie kwestionuje kierunku, w którym zmierza NATO. Elity państw członkowskich co do zasady zgadzają się, że zbiorowe bezpieczeństwo w Europie jest zagrożone, że odpowiada za to Rosja i że należy wzmacniać siłę swoich armii.

To chyba nowa jakość, bo jeszcze przed rosyjską inwazją większość państw członkowskich miała problem z wydawaniem na zbrojenia zakładanych przez NATO 2% PKB. Zresztą wystarczy przywołać tu wspomniane przez Pana Niemcy i Francję.

Jeszcze w 2014 roku tylko trzech sojuszników – Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Grecja – wydawało na obronę ponad 2% swojego PKB. Wówczas niektóre rządy postrzegały to zobowiązanie jedynie jako symboliczne. Teraz około jednej trzeciej Sojuszu, w tym wiele państw wschodniej flanki NATO, realizuje ten cel lub jest blisko jego osiągnięcia. Polska w 2022 roku przeznaczyła na zbrojenia 2,4% PKB. Rząd zapowiada wzrost wydatków w nadchodzącym roku nawet do ponad 4%. Nawet jeśli przyjmiemy realistycznie, że będziemy przeznaczać 3%, i tak jest to gigantyczny wzrost nakładów na zbrojenia i obronność. Dla mnie interesujące z tej perspektywy jest nie tylko to, ile będziemy wydawać na zbrojenia, ale też na co będą przeznaczane te środki. Z zapowiedzi i podpisanych kontraktów wiemy, że Polska planuje zakupy m.in. myśliwców F-35, ponad tysiąca czołgów z USA i Korei Południowej, wyrzutni rakietowych czy dronów bojowych. Podkreślmy, że bardzo trudno podejmować mądre decyzje, na co wydawać tak ogromne sumy, pod presją wojny, która toczy się kilkaset kilometrów od naszych granic. Niewątpliwie jednak skala wydatków i ich plan zwiastują wzmocnienie potencjału obronnego Polski. Za tymi wydatkami powinno też iść przeznaczenie odpowiednich środków na edukację, służbę zdrowia i tzw. rezyliencję, czyli odporność psychiczną społeczeństwa w czasach kryzysu.

Państwa Europy odbudowują więc swój potencjał militarny, nasze bezpieczeństwo nadal jednak w ogromnym stopniu zależy od USA. Czy będziemy w stanie zadbać o siebie, jeśli Amerykanie jeszcze mocniej niż teraz zwrócą się w stronę Azji i Pacyfiku? Perspektywa zbrojnej konfrontacji z Chinami wydaje się bardziej realna niż kiedykolwiek...

Rzeczywiście dla Amerykanów poważniejszym zagrożeniem niż Rosja są Chiny. Bo to one mają potencjał do tego, by zagrozić amerykańskiemu prymatowi i zmienić globalny ład. Na szczęście dla nas kluczowe decyzje związane z zaangażowaniem w Europie już za oceanem zapadły i Amerykanie wydają się zdeterminowani, by w nich wytrwać. Ostatnia wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce potwierdza po raz kolejny amerykańskie zobowiązania. Prezydent Biden podkreślił w czasie szczytu B9 w Warszawie, że artykuł 5 „Traktatu północnoatlantyckiego” jest „święty i nienaruszalny”. Przede wszystkim Amerykanie zwiększyli liczbę wojsk w Europie, w tym w Polsce i Rumunii, a do tego ślą Ukrainie pomoc militarną na bezprecedensową skalę. Jeśli prześledzimy tendencje, które zarysowują się w amerykańskim budżecie obronnym, to dostrzeżemy, że podejście to się szybko nie zmieni. Nawet jeśli Amerykanie będą zmuszeni bardziej niż dotąd zaangażować się w Azji, to Europy nie porzucą. Z drugiej strony, prawdopodobieństwo, że rosyjskie czołgi przedefilują ulicami Tartu, Tallina czy Rygi, nie mówiąc już o Warszawie, jest obecnie bliskie zeru. Wojna w Ukrainie obnażyła wszystkie słabości rosyjskiej armii i w dużym stopniu nadwyrężyła jej potencjał. Rosja obecnie nie da rady rzucić rękawicy Sojuszowi. Dysproporcja sił konwencjonalnych jest tutaj zbyt duża. Oczywiście pozostaje jeszcze broń jądrowa, której Kreml od czasu do czasu stara się używać jako straszaka. W liczbie głowic rozmieszczonych w Europie rzeczywiście ma przewagę. Ale ich przeliczanie może przywodzić na myśl gest samobójcy. Konfrontacja nuklearna tak czy inaczej dla każdej ze stron konfliktu oznaczałaby zagładę. Władimir Putin i jego otoczenie muszą sobie z tego zdawać sprawę. Nie znaczy to oczywiście, że możemy czuć się bezpieczni. Rosja może nam zagrozić na tysiące sposobów, choćby podejmując działania hybrydowe czy przeprowadzając ataki cybernetyczne. Oczywiście tzw. straszak nuklearny działa najsilniej na naszą wyobraźnię, ale moim zdaniem powinniśmy być w państwach Sojuszu wyczuleni właśnie na różne działania dezinformacyjne, cybernetyczne i tzw. operacje poniżej progu wojny.

Z jakimi zatem wyzwaniami NATO będzie się mierzyło w najbliższym czasie?

Celem numer jeden jest jak najszybsze doprowadzenie do końca wojny w Ukrainie, a konkretniej do zwycięstwa Ukrainy. Tutaj, niestety, scenariuszy ciągle pojawia się wiele. NATO musi zrobić wszystko, by konfrontacja nie została zakończona na warunkach rosyjskich. Dla Ukrainy taki czarny scenariusz oznaczałby wielką tragedię. Gdyby do tego doszło, mieszkańcy Europy jeszcze długo nie mogliby się poczuć bezpiecznie. Sojusz musi także mocno pracować nad zachowaniem wewnętrznej spójności i solidarności. Natowskie elity mówią w tej chwili mniej więcej jednym głosem. Ale przeciągająca się wojna może doprowadzić do zmęczenia, a co za tym idzie – pęknięć nie tyle w samym przywództwie politycznym, ile w społeczeństwach. Bo jak długofalowo przekonać społeczeństwa na przykład Włoch, Grecji, Hiszpanii czy Portugalii, że wojna w Ukrainie powinna być dla nich ważniejsza niż problemy związane choćby z przemytem broni czy migracjami ludzi z północnej Afryki i Bliskiego Wschodu? Jak przekonywać Europejczyków, że mimo kryzysu gospodarczego ciągle należy inwestować w armie i zbrojenia? Rosja wie, że to niełatwe zadanie, i ze wszystkich sił będzie się starała narzucać swoją optykę, siać na Zachodzie dezinformację, wciskać się ze swoim przekazem w potencjalne pęknięcia tak, by rozsadzać Sojusz od środka. Wojna w Ukrainie to także swego rodzaju wyścig z czasem. Problemem jest też stosunek do Chin...

…których postawa wobec Rosji i Ukrainy jest mocno niejednoznaczna. Z jednej strony mówią o tym, jaką wartością jest dla państw integralność terytorialna, kreślą mgliste plany pokojowe, z drugiej o wojnie mówią właściwie językiem rosyjskiej propagandy.

Sporo się mówi o roli Chin we wspieraniu Rosji w wojnie z Ukrainą, a ofensywa dyplomatyczna Pekinu na konferencji bezpieczeństwa w Monachium, po której Wang Yi, główny dyplomata Chin, odwiedził Moskwę, każe z jeszcze większą uwagą przyglądać się poczynaniom Chińczyków. Istnieje bowiem obawa, że zdecydują się na udzielenie Rosjanom wsparcia w formie dostaw sprzętu wojskowego. Z jednej strony, Pekin w zeszłym roku zawarł z Moskwą partnerstwo retorycznie nazwane „bez granic” i powstrzymał się od potępienia rosyjskiej inwazji. Z drugiej, relacje między nimi to raczej nie sojusz, ale asymetryczne partnerstwo, w którym naczelną rolę odgrywają pragmatyczne Chiny. Jeśli uznają, że poparcie Rosji będzie dla nich zbyt kosztowne albo mało opłacalne, prawdopodobnie zdystansują się od niej. Pamiętajmy, że w długofalowym interesie ekonomicznym Pekinu nie leży ani przedłużająca się wojna w Ukrainie, ani eskalacja konfliktu na linii Waszyngton–Pekin, która z pewnością nastąpiłaby, jeśli Chiny zdecydowałyby się na wysyłanie dostaw broni reżimowi Putina.

Tak czy inaczej, NATO i jego członkowie powinni zachować czujność, a nawet ostrożną podejrzliwość. W dokumencie końcowym ubiegłorocznego szczytu w Madrycie polityka Chin określona została jako „wyzwanie dla interesów, bezpieczeństwa i wartości”. Ale wśród państw członkowskich Sojuszu nie ma spójnego obrazu tego mocarstwa. Dla Amerykanów to zagrożenie numer jeden. Rolę Chin w globalnym porządku w podobny sposób skłonne są postrzegać na przykład państwa bałtyckie, ale już Francja czy Niemcy – niekoniecznie. Tak samo Grecja, która kilka lat temu sprzedała nawet Chińczykom port w Pireusie. Debata nad tym, jak traktować Chiny, będzie zapewne trwała przez najbliższe lata. Stanie się ona jednocześnie debatą nad przyszłą formą funkcjonowania NATO. Czy jego aktywność powinna kończyć się tam, gdzie kończą się natowskie flanki? Czy może Sojusz powinien stawiać sobie globalne cele? Niezależnie jednak od wszystkiego nie wydaje się w tej chwili, by samo jego istnienie było w jakikolwiek sposób zagrożone.


 

Dr Wojciech Michnik jest adiunktem w Katedrze Stosunków Międzynarodowych i Polityki Zagranicznej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, stypendystą Fulbrighta na Uniwersytecie Columbia i Fundacji Sasakawa na Uniwersytecie Johna Hopkinsa w Waszyngtonie. Był analitykiem do spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa USA w Departamencie Ameryki w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a także współpracownikiem naukowym NATO Defense College w Rzymie.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: STRINGER/REUTERS/FORUM; GIEDRE TRAPIKAITE; Michał Niwicz

dodaj komentarz

komentarze


Kancelaria Prezydenta: Polska liderem pomocy Ukrainie
 
Olympus in Paris
Donald Tusk po szczycie NB8: Bezpieczeństwo, odporność i Ukraina pozostaną naszymi priorytetami
Medycyna w wersji specjalnej
Walczą o miejsce na kursie Jata
Jutrzenka swobody
HIMARS-y dostarczone
Selekcja do JWK: pokonać kryzys
1000 dni wojny i pomocy
Nasza Niepodległa – serwis na rocznicę odzyskania niepodległości
Saab ostrzeże przed zagrożeniem
Wojskowi kicbokserzy nie zawiedli
Wicepremier na obradach w Kopenhadze
Czarna taktyka czerwonych skorpionów
Polskie „JAG” już działa
Trzynaścioro żołnierzy kandyduje do miana sportowca roku
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Lotnicza Akademia rozwija bazę sportową
Kamień z Szańca. Historia zapomnianego karpatczyka
Zmiana warty w PKW Liban
Powstaną nowe fabryki amunicji
Jak namierzyć drona?
Powstanie Fundusz Sztucznej Inteligencji. Ministrowie podpisali list intencyjny
Udane starty żołnierzy na lodzie oraz na azjatyckich basenach
Od legionisty do oficera wywiadu
„Szczury Tobruku” atakują
Szef MON-u na obradach w Berlinie
Wzlot, upadek i powrót
Miecznik na horyzoncie
Cyfrowy pomnik pamięci
Zmiana warty w Korpusie NATO w Szczecinie
Fabryka Broni rozbudowuje się
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Hokeiści WKS Grunwald mistrzami jesieni
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Dwa bataliony WOT-u przechodzą z brygady wielkopolskiej do lubuskiej
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
A Network of Drones
Ämari gotowa do dyżuru
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Karta dla rodzin wojskowych
Szturmowanie okopów
Sejm pracuje nad ustawą o produkcji amunicji
Saab 340 AEW rozpoczynają dyżury. Co potrafi „mały Awacs”?
Inwestycja w produkcję materiałów wybuchowych
Olimp w Paryżu
Szef MON-u z wizytą u podhalańczyków
Triatloniści CWZS-u wojskowymi mistrzami świata
Czworonożny żandarm w Paryżu
Wojskowy Sokół znów nad Tatrami
Szwedzki granatnik w rękach Polaków
Ostre słowa, mocne ciosy
O amunicji w Bratysławie
Uczą się tworzyć gry historyczne
Mamy BohaterONa!
Polskie mauzolea i wojenne cmentarze – miejsca spoczynku bohaterów
Polsko-ukraińskie porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO