Jesteśmy przy tobie, zaraz karetka zabierze cię do szpitala – podoficer stara się mówić spokojnym głosem. Udziela pierwszej pomocy rannemu spadochroniarzowi. – Pamiętasz jakiś numer? Chciałbyś, żebyśmy kogoś powiadomili? – pytanie zawisa w próżni, skoczek traci bowiem przytomność… Na szczęście to tylko ćwiczenia, a właściwie wojskowe zawody z ratownictwa medycznego i drogowego.
I Mistrzostwa Polski w Ratownictwie Medycznym i Drogowym Żołnierzy WP i Pracowników Wojskowej Służby Zdrowia odbyły się w Krakowie. Zorganizował je tamtejszy 5 Wojskowy Szpital Kliniczny we współpracy z 6 Brygadą Powietrznodesantową. Zmagania 24 drużyn z całej Polski odbyły się w koszarach „czerwonych beretów”. Śledzili je i oceniali profesjonalni ratownicy z Państwowej Straży Pożarnej, policji i cywilnych placówek służby zdrowia.
Trudno zgarnąć całą pulę
Karolina, jedna z instruktorek, przybliża scenariusz epizodu z poszkodowanym spadochroniarzem. – Na skutek silnego wiatru skok się nie powiódł, żołnierz zawisł na drzewie kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Kawałek gałęzi wbił mu się w brzuch. Ma też złamaną kończynę górną lewą. Najpierw jest bardzo pobudzony, później kontakt z nim jest coraz gorszy.
– Jak postępuje się w takim przypadku? – pytam.
– Rana brzucha jest dobrze widoczna, ale przy tego rodzaju zdarzeniu należy przyjąć, że poszkodowany ma też inne urazy. Konieczne jest badanie fizykalne. Trzeba dotykać po kolei całe ciało, od głowy po kończyny.
Zawodnicy mają 10 min na zabezpieczenia pacjenta przed przyjazdem profesjonalnej ekipy ratowniczej. Każda aktywność jest oceniana przez sędziów-instruktorów, do każdego zadania sporządzono odpowiednią checklistę czynności, które muszą wykonać. Pominięcie którejkolwiek skutkuje punktami ujemnymi, a w sumie podczas jednego zadania powinni zdobyć 100 pkt. – Trudno zgarnąć całą pulę – przyznaje Maria, sierżant z 16 Dolnośląskiej Brygady Wojsk Obrony Terytorialnej, uczestniczka zawodów. – To szkoleniowa sytuacja, ale pozoranci naprawdę jęczą, ciężko oddychają, krzyczą, szarpią się, nie współpracują. To jednak coś innego niż przyswajanie wiedzy z książek.
– W rzeczywistości byłoby jeszcze gorzej – zauważam.
– Dlatego tu jesteśmy i poddajemy się ocenie.
Konkurencja mobilizuje do pracy
Podczas szkolenia strzeleckiego jeden z kursantów przypadkowo rani instruktora. Przerażony ucieka z terenu jednostki. Poszkodowany z masywnym krwotokiem z kończyny dolnej oraz z otwartą raną klatki piersiowej jest nieprzytomny – oto scenariusz kolejnego epizodu.
– Wasze zadanie polega na tym, żeby jak najszybciej zatamować krwawienie powodujące bezpośrednie zagrożenie życia – tłumaczy sędzia, oficer policji. Ekipa z 2 Brygady Pancernej Legionów bierze się do pracy, a policjant z uznaniem komentuje jej pierwszy krok. – Mamy tu do czynienia z poszkodowanym, który jest uzbrojony – podkreśla. – Kluczowe jest zatem zabezpieczenie broni, co wszystkie dotychczasowe drużyny zrobiły na wstępie. Widać, że to ludzie, którzy na co dzień mają do czynienia z bronią, są z nią obyci.
– Przecież ranny jest nieprzytomny… – mówię.
– A gdyby odzyskał przytomność? – słyszę w odpowiedzi. – Zapewne byłby zdezorientowany i mógłby się nieracjonalnie zachowywać. W działaniach ratowniczych nie możemy zapomnieć o własnym bezpieczeństwie – zaznacza mój rozmówca.
Z uwagi na charakter ran, w tym zadaniu liczy się każda sekunda.
– Stresujące wyzwanie? – zwracam się do jednej z uczestniczek (już po zakończonej akcji).
– O tak – szeregowa Wioletta, pancerniaczka z Czerwonego Boru, kiwa głową. – Dla nas to coś nowego, pierwszy raz jesteśmy na takich zawodach. Oceniają i uczą nas ludzie bardziej doświadczeni niż my. Ponadto pracujemy z pozorantami, nie na fantomach, powodów do stresu jest więc niemało.
– Chcielibyście wygrać?
– A kto by nie chciał? – podoficer uśmiecha się szeroko. – Ale i tak najważniejsze jest to, że dzięki takim zmaganiom staramy się być coraz lepsi i rosną nasze szanse na uratowania ludzkiego życia.
Warto być przygotowanym
I nie chodzi jedynie o życie żołnierzy. Program mistrzostw został pomyślany w taki sposób, by uczestnicy mierzyli się nie tylko z wyzwaniami dotyczącymi ich codziennej służby. Jedno z zadań zakłada udzielenie pomocy potrąconemu dziecku. Żeby nie było łatwo, ratownicy najpierw sami stają się uczestnikami wypadku samochodowego. W tym celu wykorzystywany jest symulator dachowania. – Kilkukrotne koziołkowanie potrafi wybić z rytmu, zdezorientować – przekonuje ratownik pogotowia, sędzia. – Dziecko zostało odnalezione bez opiekunów, nieprzytomne – wprowadza mnie w szczegóły zdarzenia, po czym opisuje ujęte w scenariuszu urazy. Oczywisty zdawałoby się uraz głowy nie został w nim przewidziany, tymczasem udzielająca pomocy dziecku ekipa właśnie go stwierdza.
– Po to są te zawody – komentuje sędzia. – By uczestnicy mogli uczyć się na własnych błędach.
– Co w tym zadaniu było najtrudniejsze? – zwracam się do jednego z żołnierzy 2 Hrubieszowskiego Pułku Rozpoznawczego.
– Fakt, iż udzielaliśmy pomocy dziecku. Z dorosłymi, z którymi można się porozumieć, jest łatwiej. Gdy ofiarą jest dziecko, pojawia się znacznie więcej niewiadomych, są większe problemy komunikacyjne – przyznaje.
– A to połączenie incydentów wojskowych i cywilnych nie wybija was z rutyny?
– To akurat jest fajne, takie realistyczne. Wszyscy gdzieś podróżujemy, prawdopodobieństwo, że po drodze przytrafi się nam wypadek, że będziemy świadkiem takiego zdarzenia, może i duże nie jest, ale warto być przygotowanym – odpowiada.
Poziom tego przygotowania definiują zasady kwalifikowanej pierwszej pomocy. KPP to zestaw czynności podejmowanych dla ratowania osoby w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego. Formuła wykracza poza zakres zwykłej pierwszej pomocy, obejmując bardziej zaawansowane procedury i wykorzystanie specjalistycznego sprzętu. Na przykład kołnierzy ortopedycznych, opatrunków wentylowych na rany klatki piersiowej, resuscytatorów czy rurek ustno-gardłowych. Celem KPP jest stabilizacja stanu poszkodowanego i przygotowanie go do transportu lub przekazania zespołowi ratownictwa medycznego.
Bronić, walczyć i ratować
Na jednym z sześciu stanowisk spotykam mł. bryg. Grzegorza Michalczyka, sędziego głównego zawodów. – Właśnie przeszliśmy przez wszystkie punkty – relacjonuje oficer Straży Pożarnej. – Stacje są przygotowane profesjonalnie, pozoracja jest na naprawdę wysokim poziomie.
– Widać bardzo duże zaangażowanie startujących drużyn – dodaje płk Krzysztof Ciupek z 5 Wojskowego Szpitala Klinicznego. – Mamy tu reprezentacje wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Czołgistów, logistyków, żołnierzy wojskowych straży pożarnych. Naprawdę jestem ciekaw, który z teamów okaże się zwycięski.
Kilka godzin później sprawa jest już jasna. Pośród wojskowych instytucji medycznych trzecie miejsce zajmuje 2 Wojskowy Szpital Polowy, drugie 5 Wojskowy Szpital Kliniczny z Polikliniką, pierwsze 1 Wojskowy Szpital Polowy. W klasyfikacji generalnej na trzecim miejscu plasuje się ekipa z 16 Batalionu Powietrznodesantowego, na drugim ratownicy z 8 Bazy Lotnictwa Transportowego, zaś laur zwycięzców przypada w udziale spadochroniarzom z 18 Bielskiego Batalionu Powietrznodesantowego.
– Ci żołnierze potrafią nie tylko walczyć, ale również ratować – komentuje płk Krzysztof Ciupek.
autor zdjęć: Dawid Cisło

komentarze