moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Trudny los „Samarytanki”

Nie była konstrukcją udaną, ale jej wartość trudno dziś przecenić. Wszystko za sprawą historii, którą w sobie skrywa – tej związanej z polskim przemysłem i rozwojem Gdyni, z wielką emigracją i wojną obronną. Pracownicy Muzeum Marynarki Wojennej starają się rozwikłać zagadki związane z „Samarytanką”, czyli przedwojenną motorówką sanitarną.

Dzieje „Samarytanki” sięgają 1930 roku. Wówczas to Urząd Morski w Gdyni złożył w miejscowej stoczni zamówienie na motorówkę sanitarną. Miał z niej korzystać portowy lekarz. – Urzędnicy zakładali, że jednostka posłuży do transportu marynarzy i podróżnych podejrzewanych o choroby zakaźne. Zgodnie z przepisami nie mogli oni wjechać do miasta ani też z niego wyjechać. Powinni trafić do szpitala kwarantannowego w peryferyjnej dzielnicy Babie Doły i tam czekać na wyjaśnienie swojej sytuacji, albo... odchorować – wyjaśnia Aleksander Gosk, zastępca dyrektora Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Tamtejszy port pęczniał w szwach, więc należało się liczyć, że i takich przypadków będzie przybywać. Prawo wielkich liczb.

 

Sen o Ameryce

„Samarytankę” budowano dla marynarzy ze statków, które coraz liczniej przypływały z wielkiego świata i w oczekiwaniu na wejście do portu cumowały na redzie. Ale nie tylko. Miała stać się elementem systemu, który obsługiwał ruch migracyjny. – Odradzająca się Polska potrzebowała rąk do pracy. Z drugiej strony władze wiedziały, że nie są w stanie zapewnić godnego życia wszystkim. Skala ubóstwa, zwłaszcza na ówczesnych Kresach, była zbyt duża. Ludzie wyruszali więc na zachód w poszukiwaniu lepszego życia – opowiada Anna Posłuszna z Muzeum Emigracji w Gdyni. Zjawisko nie było zresztą nowe. Tylko w latach 1870–1914 ziemie polskie opuściło około 3,5 mln osób. Blisko 2 mln z nich trafiło do USA. W II RP wezbrała kolejna fala wyjazdów. O ile jednak wcześniej migranci wsiadali na statki głównie w niemieckich portach, o tyle już w latach dwudziestych zaczęli kierować się do nowego portu w Gdyni. Ówcześni politycy dostrzegli, że wędrówka za chlebem może rozładować napięcia społeczne w najbiedniejszych regionach Polski. Jednocześnie mocno liczyli na to, że strumień pieniędzy, którymi emigranci zasilą pozostające w kraju rodziny, pomoże napędzić gospodarkę. Dlatego też starali się wspierać wyjeżdżających. – Polska stworzyła własną flotę transatlantycką. W całym kraju powstała też sieć punktów etapowych. Emigranci wyruszali stamtąd do Gdyni. Pierwszym przystankiem była dzielnica Grabówek, gdzie wyrósł specjalny kompleks. Przyjezdni przechodzili w nim badania lekarskie, zabiegi odwszawiania, kąpali się, po czym w budynkach „czystej strony” czekali na statek do Ameryki – wyjaśnia Anna Posłuszna. Do portu jechali wprost z bocznicy kolejowej, w którą został wyposażony obóz. Na pokład wchodzili przez Dworzec Morski, oddany do użytku w 1933 roku. Budynek zresztą można oglądać do dziś. Obecnie mieści się w nim wspomniane Muzeum Emigracji.

– Stworzony w Gdyni kompleks mógł imponować. Budynki centrum emigracyjnego na Grabówku były przestronne, zelektryfikowane, wyposażone w cały system, który pozwalał na sprawną obsługę emigrantów. Sam dworzec uchodził za perełkę modernizmu. Inwestycja miała dowodzić, że Polska to kraj nowoczesny, który w dodatku dynamicznie się rozwija – podkreśla Posłuszna. Tyle że system stworzony został już na gaszenie świec. W latach trzydziestych fala wyjazdów wyraźnie opadała. Po wielkim kryzysie Stany Zjednoczone nie przyjmowały już migrantów tak chętnie jak wcześniej. Wprowadzono liczne ograniczenia. Łącznie w dwudziestoleciu międzywojennym za ocean wyruszyło „tylko” 800 tys. polskich obywateli, a więc znacząco mniej niż na przełomie wieków.

Do samego końca zasady dla wyruszających z Gdyni podróżnych pozostawały jednak niezmienne – aby wejść na statek, musieli być zdrowi. Gdyby dotarli do USA z chorobą zakaźną, służby migracyjne odesłałyby ich z powrotem na koszt przewoźnika. A zatem pasażerowie, na których padł cień podejrzenia, chwilowo musieli zamienić transatlantyk na pokład „Samarytanki” i odczekać swoje na Babich Dołach.

Marynarze przeklinają, lekarz kręci nosem

Ale „Samarytankę” od samego początku prześladował pech. – To była pierwsza jednostka w całości zaprojektowana i zbudowana w gdyńskiej stoczni. Pracownikom zakładu trochę chyba brakowało doświadczenia. Co chwila napotykali trudności, na przykład z silnikiem. Dość powiedzieć, że motorówka weszła do służby dopiero w 1933 roku – dwa lata po wodowaniu i aż trzy po złożeniu zamówienia – wyjaśnia Gosk. Szybko też okazało się, że konstrukcja pozostawia sporo do życzenia. „Samarytanką” nieszczególnie się manewrowało, fale rzucały nią jak łupiną, a wejście do niej z noszami urastało do rangi wyczynu. Marynarze sanitarki nie lubili, portowy lekarz na samą myśl o niej kręcił nosem. Ostatecznie doszedł do wniosku, że do statków na redzie będzie pływał pilotówką, a chorych do szpitala zacznie wysyłać karetką. Co prawda Babie Doły leżały na końcu świata, ale wszystko lepsze, niż tłuc się tam średnio udaną łódką...

„Samarytanka” została przekazana kapitanatowi portu. Odtąd była traktowana trochę jak jednostka od wszystkiego. Transportowała portowych urzędników, odstawiała na redę pilotów, którzy następnie pomagali statkom bezpiecznie podejść do nabrzeża. Do swojej pierwotnej funkcji na krótko wróciła po wybuchu wojny. We wrześniu 1939 roku płynęli nią do Gdyni żołnierze ranni podczas walk o Hel. Niebawem przejęli ją Niemcy i... oddali robotnikom zaprzężonym do przebudowy portowej infrastruktury. Od tej chwili w historii „Samarytanki” pojawia się coraz więcej białych plam. Według jednej z wersji kilka lat później stateczek padł ofiarą alianckiego nalotu, według innej – został przez Niemców całkowicie zdewastowany i porzucony.

Po wojnie wrak trafił do Morskiego Urzędu Zdrowia, który kilkanaście lat później bez większego żalu przekazał go pasjonatom podwodnych eksploracji. Miał zostać bazą gdyńskich płetwonurków, ale... nie został. Ostatecznie „Samarytanka” wylądowała na cokole przed siedzibą zarządu Stoczni im. Komuny Paryskiej. Stateczek urósł do rangi symbolu długiej, może i powikłanej, ale na pewno chwalebnej historii gdyńskiego zakładu. Przy tej okazji jednostka została odnowiona, po czym przez kolejne trzy dekady znów popadała w ruinę. – Kolejny remont został przeprowadzony na przełomie 2004 i 2005 roku. Ekipy stoczniowe porządnie odnowiły kadłub, wyposażenie, instalację elektryczną. Motorówka przeszła też kolejny chrzest morski – wspomina Gosk.

Ale dobra passa nie trwała długo. Kilka lat później stocznia upadła, a „Samarytanka” z wolna zaczęła popadać w zapomnienie. – Niedawno pojawił się pomysł, by przekazać ją Muzeum Emigracji, tyle że ostatecznie nie został on zrealizowany. W październiku jednostka trafiła do nas, czyli do Muzeum Marynarki Wojennej – informuje Gosk.

Teraz pracownicy placówki starają się zdobyć jak najwięcej informacji na jej temat. Mają one pomóc w kolejnej renowacji. – Tak naprawdę nie do końca wiemy, jak w pierwotnej wersji wyglądało wnętrze „Samarytanki”. Z czasów przedwojennych zachowały się zaledwie trzy–cztery fotografie jednostki. W archiwum państwowym udało nam się zdobyć trochę dokumentacji, ale nadal nie mamy dokładnych planów i rysunków, a biuro projektowe stoczni już nie istnieje – tłumaczy wicedyrektor.

Muzeum prowadzi poszukiwania na własną rękę, wystosowało też apel o pomoc. – Może ktoś w swoim domowym archiwum ma jakieś zdjęcia, dokumenty, zna jakieś opowieści na temat „Samarytanki”. Szukamy nie tylko materiałów, które mogłyby się okazać pomocne przy remoncie. Chcemy zebrać jak najwięcej informacji, które pomogłyby nam uzupełnić wiedzę o tej unikatowej jednostce. Bo to naprawdę ciekawy kawałek naszej morskiej historii – tłumaczy Gosk i dodaje: – Do tej pory „Samarytanka” szczęścia nie miała. Może teraz wreszcie los się do niej uśmiechnie.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Henryk Nagrodzki/ Muzeum Marynarki Wojennej

dodaj komentarz

komentarze


Zimowe wyzwanie dla ratowników
 
Kluczowa rola Polaków
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
Kosmiczny zakup Agencji Uzbrojenia
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
Wybiła godzina zemsty
Trzecia umowa na ZSSW-30
„Niedźwiadek” na czele AK
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Świąteczne spotkanie na Podlasiu
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Opłatek z żołnierzami PKW Rumunia
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Świąteczne spotkanie pod znakiem „Feniksa”
Rekord w „Akcji Serce”
Ryngrafy za „Feniksa”
Czarna Dywizja z tytułem mistrzów
Opłatek z premierem i ministrem obrony narodowej
Wszystkie oczy na Bałtyk
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Olimp w Paryżu
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Kadeci na medal
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Awanse dla medalistów
Olympus in Paris
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Łączy nas miłość do Wojska Polskiego
„Czajka” na stępce
Sukces za sukcesem sportowców CWZS-u
W Toruniu szkolą na międzynarodowym poziomie
Podziękowania dla żołnierzy reprezentujących w sporcie lubuską dywizję
Kluczowy partner
Zmiana warty w PKW Liban
Jeniecka pamięć – zapomniany palimpsest wojny
Nowa ustawa o obronie cywilnej już gotowa
Srebro na krótkim torze reprezentanta braniewskiej brygady
Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza
Polska i Kanada wkrótce podpiszą umowę o współpracy na lata 2025–2026
Prawo do poprawki, rezerwiści odzyskają pieniądze
Medycyna „pancerna”
„Feniks” wciąż jest potrzebny
Polskie Casy będą nowocześniejsze
W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
„Szczury Tobruku” atakują
Poznaliśmy laureatów konkursu na najlepsze drony
Determinacja i wola walki to podstawa
Polskie Pioruny bronią Estonii
Estonia: centrum innowacji podwójnego zastosowania
Chirurg za konsolą
Czworonożny żandarm w Paryżu
Rosomaki i Piranie
Wstępna gotowość operacyjna elementów Wisły
W drodze na szczyt
Miliardowy kontrakt na broń strzelecką
Fundusze na obronność będą dalej rosły
Bohaterowie z Alzacji
Posłowie o modernizacji armii
Wiązką w przeciwnika
Szkoleniowa pomoc dla walczącej Ukrainy
Cele polskiej armii i wnioski z wojny na Ukrainie
21 grudnia upamiętniamy żołnierzy poległych na zagranicznych misjach
W hołdzie pamięci dla poległych na misjach

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO