Ukraińscy nacjonaliści pragnęli własnego państwa, a szansę na nie dostrzegli w wybuchu II wojny światowej. Gdy jednak marzenia o wolnej Ukrainie okazały się mrzonką, sięgnęli po inną broń. Nienawiść żywiona podniosłymi hasłami potrafi czynić z ludzi bestie. Wymordowanie mieszkańców Parośli I dało przywódcom UPA pewność, że to jest ich najpotężniejszy oręż.
Kolonia Parośla I niedaleko Saren niczym szczególnym nie wyróżniała się od setek podobnych wsi rozsianych po całym Wołyniu. Numer przy nazwie oznaczał, że w gminie była jeszcze jedna kolonia o tej samej nazwie. Zarówno Parośla I, jak i II były polskimi osadami, ale i na to nikt w gminie Antonówka nie zwracał większej uwagi. Wieś polska, ukraińska, polsko-ukraińska czy ukraińsko-polska, katolicka, grekokatolicka lub prawosławna – bez różnicy, wszyscy tu żyli spokojnie i zgodnie. Taką opinię można często wyczytać we wspomnieniach ludzi urodzonych na Wołyniu. I nie mijają się oni z prawdą. Było tak w czasie pokoju, w normalnym życiu, gdy trudna codzienność brała górę nad polityką. Dopiero wojna uczyniła codzienność znacznie trudniejszą, bo jednocześnie przypominała ludziom, zwłaszcza na pograniczu, o ich narodowości, wyznaniu i o tym, kto kogo dawniej podbił…
Niemcy i Sowieci, atakujący Rzeczpospolitą we wrześniu 1939 roku doskonale wykorzystali to, że zamieszkiwały ją mniejszości narodowe. Zantagonizowanie ich przeciwko państwu, którego byli obywatelami, ułatwiło zbrojną agresję. Najliczniejszą mniejszość narodową w Polsce stanowili Ukraińcy i oni też żywili największe nadzieje w jej rozbiorze. Prawie wszyscy ukraińscy przywódcy pokładali je zdecydowanie w Hitlerze. Pragnęli własnego państwa i wierzyli, że podbicie Polski przez Niemców jest do tego pierwszym krokiem, drugim miało być uderzenie Wehrmachtu na Związek Sowiecki i połączenie ukraińskich ziem w jedno państwo. Było dla nich oczywiste, że sojusz niemiecko-sowiecki to stan przejściowy. Hans Frank już 17 grudnia 1939 roku pozwolił Ukraińcom formować policję i wojsko, które – jak wierzyli – u boku armii niemieckiej wyzwoli Ukrainę.
Trzeba iść i czyścić
Jednak po niemieckim ataku na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku prędko nadeszło rozczarowanie. Wszak Hitler sam był nacjonalistą, stawiającym dobro swego narodu ponad wszystko i nie zamierzał „słowiańskim podludziom”, do których również zaliczał Ukraińców, podarowywać państwa, zwłaszcza tak bogatego w czarnoziemy, które miało być spichlerzem przyszłej „Tysiącletniej Rzeszy”. Jednak podwładni Führera, zarządzający zdobytymi ziemiami na wschodzie, nie od razu rozpropagowali tam jego wolę. Z powodów czysto pragmatycznych. Przychylność ukraińskiej wsi zapewniała im spokój na zapleczu frontu, a gorliwość Ukraińców do wstępowania na niemiecką służbę, pozwalała między innymi na szybsze oczyszczenie okupowanych terenów z „niechcianych elementów” – w pierwszej kolejności Żydów.
Ukraińska policja, sformowana i uzbrojona przez Niemców, stała się prawdziwym postrachem dla wszystkich wrogów III Rzeszy. Ale kiedy front odsunął się jeszcze dalej na wschód, w głąb Rosji, Niemcy odsłonili całkowicie swe karty, dając do zrozumienia ukraińskim politykom, by skończyli z mrzonkami o wolnej Ukrainie. Co bardziej oporni, jak Stepan Bandera, zostali zamknięci w więzieniach lub obozach koncentracyjnych. Nacjonaliści ukraińscy znaleźli się w politycznym klinczu, ale nie zamierzali kapitulować. Szansę zobaczyli w tym, że na froncie wschodnim doszło do wyhamowania niemieckiej ofensywy. Liczyli na to, że obie strony wykrwawią się tak, jak w I wojnie światowej i nie będą mieć sił, by przeciwstawić się planom stworzenia ukraińskiego państwa.
Ukraińska Policja Pomocnicza otrzymała rozkaz dezercji z bronią w ręku, rozpoczęcia ze swymi niedoszłymi mocodawcami wojny partyzanckiej, zwalczania jednocześnie partyzantki sowieckiej, a przede wszystkim uczynienia z okupowanych przez Niemców ziem obszarów etnicznie czystych, czyli tylko i wyłącznie ukraińskich. Żydzi już zostali w większości wymordowani lub wywiezieni do obozów koncentracyjnych, teraz przyszła kolej na Polaków. Rozkaz był prosty: „czyścić”.
Siekiernicy
Takie było tło dramatu, który rozegrał się 9 lutego 1943 roku w Parośli I. Hryhorij Perehijniak „Dowbeszka-Korobka” był nacjonalistą z tzw. dorobkiem. Przed wojną został skazany przez polski sąd na dożywocie za zabójstwo sołtysa Uhrynowa Starego. W więzieniu poznał Stepana Banderę i stał się gorącym zwolennikiem jego idei. Po wybuchu wojny współtworzył Ukraińską Policję Pomocniczą, a następnie z jej dezerterów sformował jedną z pierwszych sotni (kompanii) Ukraińskiej Armii Powstańczej podległą Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, frakcji Bandery (OUN-B).
Po otrzymaniu rozkazów o rozpoczęciu akcji oczyszczenia Wołynia z Polaków, sotnia na cel ataku obrała Paroślę I. Najpierw jednak nocą, 8 lutego 1943 roku, uderzyła na posterunek niemieckiej policji we Włodzimiercu. Jego obsadę tworzyli Niemcy i Kozacy, którzy całkowicie zaskoczeni, uciekli, pozostawiając czterech zabitych. Napastnicy wzięli przy tym sześciu Kozaków do niewoli i zdemolowawszy posterunek, ruszyli w kierunku Parośli, odległej o jakieś dziesięć kilometrów. Warto w tym miejscu postawić pytanie, dlaczego banderowcy uważali Kozaków za wrogów? Z prostego powodu – byli dla nich konkurencją, gdyż chcieli mieć nad Wołgą własne państwo i z tego powodu kolaborowali z Niemcami.
Rankiem 9 lutego ludzie Perehijniaka obstawili całą wieś i jednocześnie uspokoili mieszkańców, podając się za sowieckich partyzantów. Sowieci od czasu do czasu zachodzili do polskich miejscowości, by zaopatrzyć się w jedzenie i ubranie, a czuli się w nich bezpieczniej niż w ukraińskich. Widok jeńców w niemieckich mundurach także wskazywał, że to jeden z oddziałów sowieckich. Zaprowadzono ich do zagrody rodziny Kołodyńskich, a dowódca rozkazał, by wieś nakarmiła jego zdrożonych ludzi. Po posiłku „partyzanci”, ku przerażeniu gospodarzy, wzięli się do mordowania jeńców – Kozacy po kolei byli uśmiercani ciosem siekiery. Wiadomo było, że Sowieci nie patyczkowali się z jeńcami, ale nigdy nie robili tego na terenie wsi, którą narażało to na pewną pacyfikację, a tym samym stratę źródła zaopatrzenia.
Po zamordowaniu Kozaków, dowódca oświadczył stropionym Polakom, że jego oddział ścigany jest przez niemiecką obławę, która w każdej chwili może tu dotrzeć. Upozorują więc, że wieś stawiała opór i wszystkich jej mieszkańców zostawią związanych na ziemi. Przekonywał, że to uchroni ich przed represjami. Kiedy jednak ludzie położyli się na ziemi i pozwolili związać, „partyzanci” wcale nie odeszli, tylko wyciągnęli siekiery, noże i bestialsko zaczęli ich mordować.
W rzezi zginęło według różnych szacunków od 149 do 173 osób. Mordercy nie oszczędzali przy tym kobiet, dzieci i niemowląt. Ocalało, także według różnych źródeł, od ośmiu do dwunastu mieszkańców, głównie dzieci. Kiedy było już po wszystkim, podwładni Perehijniaka załadowali na sanie dobytek pomordowanych i ruszyli w drogę, by „rzezać Lachów” w kolejnych wsiach.
Perehijniak nie zapisał jednak już na swoje konto wielu zbrodni, niedługo po rzezi kolonii Parośla I zginął w potyczce z Niemcami, lecz jego śladem poszły kolejne sotnie Ukraińskiej Armii Powstańczej i latem 1943 roku rozpętały na Wołyniu ludobójstwo na ogromną skalę. Warto zaznaczyć na koniec, że tragedia Parośli I uwrażliwiła na zagrożenie płynące ze strony UPA pozostałych mieszkańców gminy Antonówka. Kiedy w lipcu 1943 roku ruszyły na ich wsie, w tym kolonię Parośla II, hordy rezunów, zorganizowane w samoobronę, zdołały odeprzeć ataki i w większości ocalić życie.
Bibliografia:
Cz. Brzoza, „Polska w czasach niepodległości i drugiej wojny światowej (1918–1945)”, Kraków 2001
G. Motyka, „Ukraińska partyzantka 1942–1960: działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii”, Warszawa 2006
autor zdjęć: grafika: Paweł Kępka/ Polska Zbrojna
komentarze