moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Sekrety z dna morza

Każda taka operacja jest niczym szukanie igły w stogu siana. Aby mogła się udać potrzeba szczęścia, specjalistycznego sprzętu, pieniędzy i nieskończonych pokładów cierpliwości. A jednak czasem się udaje. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy odnaleziono aż pięć zaginionych okrętów podwodnych.

W listopadzie 2017 roku świat obiegła dramatyczna wiadomość – na Atlantyku zaginął argentyński okręt podwodny ARA „San Juan”. Jednostka odbywała rejs szkoleniowy z portu Ushuaia na Ziemi Ognistej do Mar del Plata w Argentynie. Na jej pokładzie były 44 osoby. W szeroko zakrojoną akcję poszukiwawczą włączyło się 30 samolotów oraz 27 jednostek pływających, zarówno cywilnych jak i wojskowych. Reprezentowały 13 państw – od USA po Rosję. Marynarze i lotnicy wspólnie przeczesali obszar o powierzchni 482 tysięcy kilometrów kwadratowych. W takich przypadkach cierpliwość bezwzględnie należy zrównoważyć pośpiechem. Bo o życiu uwięzionej na dnie załogi decydują godziny. Oczywiście przy założeniu, że sam wypadek ktokolwiek przeżył. – Długość akcji SAR (angielski skrót odnoszący się do działań poszukiwawczo-ratowniczych – przyp. red.) zwykle określana jest na tydzień. Tak długo może przetrwać załoga unieruchomionego okrętu podwodnego – przypomina kontradmirał rez. Czesław Dyrcz, wykładowca z Akademii Marynarki Wojennej, a kiedyś oficer na okręcie podwodnym ORP „Sokół”. Tymczasem mimo zaangażowania ogromnych sił i środków, akcja zakończyła się fiaskiem. Osiem dni później argentyńska marynarka oficjalnie uznała ARA „San Juan” za utracony. Rodziny marynarzy zostały poinformowane o śmierci swoich bliskich.

Jednak Argentyńczycy nie złożyli broni.

Miliony za wrak

– Choć akcja SAR się nie powiodła, w Argentynie zapadła decyzja, by odnaleźć wrak. Rząd zwrócił się o pomoc do firmy Ocean Infinity. Wcześniej prowadziła ona między innymi poszukiwania malezyjskiego boeinga lotu MH370, który zniknął z radarów nad Morzem Południowochińskim – tłumaczy kadm. Dyrcz. Władze zaoferowały 7,5 miliona dolarów i dwa miesiące na namierzenie okrętu. Wypłatę honorarium uzależniły od szczęśliwego finału akcji. – Na południe Atlantyku został skierowany statek Seabed Constructor wyposażony w wysokiej klasy sprzęt, w tym osiem pojazdów podwodnych Hugin, które miały zejść na głębokość sześciu tysięcy metrów – wyjaśnia kadm. Dyrcz. Wrak ARA „San Juan” został odnaleziony 16 listopada 2018 roku, dzień przed upływem wyznaczonego przez Argentyńczyków terminu. Spoczywał w skalnej rozpadlinie na głębokości 800 metrów. Dziewięć miesięcy później komisja badająca wypadek ogłosiła raport na temat jego przyczyn. Według ekspertów wybuchł pożar akumulatorów. Do tragedii przyczyniła się też nieszczelność kadłuba. ARA „San Juan” zaczął się w niekontrolowany sposób zanurzać. A kiedy przekroczył głębokość dla niego krytyczną, doszło do implozji. Innymi słowy – kadłub został zgnieciony i rozerwany przez ciśnienie.

Kiedy dojdzie do zatonięcia okrętu podwodnego, jego użytkownicy nigdy nie zostają sami. Mogą liczyć choćby na ISMERLO – międzynarodową organizację, która skupia szereg państw, prowadzi szkolenia, a w razie potrzeby koordynuje akcje SAR. Powstała ona w odpowiedzi na katastrofę rosyjskiego okrętu podwodnego „Kursk”. Akcja u wybrzeży Argentyny również została przeprowadzona pod jej auspicjami. Czym innym są jednak poszukiwania wraku okrętu, który jak „San Juan” oficjalnie figuruje w spisie utraconych. Organizacja tego typu przedsięwzięć spoczywa wyłącznie na barkach poszczególnych państw, bądź... pasjonatów. Rządy i marynarki wojenne na taki krok decydują się stosunkowo rzadko. Choć przypadek argentyński nie jest odosobniony.

Francja odpowiada rodzinom

– To sukces, ulga, wyczyn techniczny. Myślę o rodzinach, które czekały na ten moment tak długo – napisała w lipcu 2019 roku na Twitterze francuska minister obrony Florence Parly. Była to reakcja na wiadomość o odnalezieniu wraku okrętu podwodnego „Minerve”. Jednostka zaginęła 27 stycznia 1968 roku, podczas rejsu do portu w Tulonie we Francji. Towarzyszył jej samolot, z którym ostatnie wiadomości wymieniła tuż przed ósmą rano. Cztery minuty później łączność została przerwana. W akcji poszukiwawczej wzięły udział okręty różnych typów, w tym lotniskowiec „Clemenceau”. Włączyła się w nią nawet ekipa słynnego badacza morskich głębin Jacquesa-Yvesa Cousteau. Na próżno. Na początku tego roku rodziny 46 zaginionych wówczas marynarzy zwróciły się do francuskiego resortu obrony z prośbą o wznowienie akcji. Minister Parly przychyliła się do ich wniosku. I tu znów pojawia się firma Ocean Infinity. Rząd ją wynajął, opłacił, a ona znalazła wrak okrętu.

Szczątki „Minerve” spoczywają na głębokości 2,5 kilometra. Feralnego dnia od bazy w Tulonie załogę dzielił dystans 45 kilometrów. Dlaczego okręt zatonął? Tego do dziś nie udało się ustalić ponad wszelką wątpliwość. Mogła o tym zdecydować usterka techniczna lub wybuch torpedy. Od początku media prześcigały się jednak w snuciu hipotez – włącznie z celowym zatopieniem przez wrogą jednostkę. Nic dziwnego. Okręt poszedł na dno w czasie zimnej wojny, a tego samego roku podobny los spotkał trzy inne jednostki: izraelski INS „Dakar”, amerykański okręt USS „Scorpion” o napędzie atomowym oraz radziecki K-129 przystosowany do przenoszenia pocisków balistycznych. Każdy z tych wypadków osnuty był mgłą tajemnicy. Zatonięcie ostatniej z jednostek stało się nawet impulsem do przeprowadzenia jednego z najbardziej niezwykłych przedsięwzięć w dziejach rywalizacji dwóch supermocarstw. Amerykanie namierzyli miejsce spoczynku radzieckiej jednostki i w sekrecie postanowili wydobyć ją z dna Pacyfiku. Zbudowali w tym celu specjalny dźwig, który był w stanie podnieść wrak zalegających na głębokości pięciu tysięcy metrów. Operacja, która nosiła kryptonim „Azorian”, zakończyła się sukcesem. Co prawda podczas podnoszenia wrak się przełamał, ale i tak jedną z części Amerykanie zdołali wydobyć na powierzchnię. W ten sposób przejęli, a potem dokładnie przebadali dwie radzieckie torpedy z głowicami jądrowymi.


Radziecki okręt podwodny K-129

Operacje wydobywania wraków są jednak na tyle skomplikowane i kosztowne, że z reguły państwa się ich nie podejmują. Zatopionych okrętów poszukuje się głównie po to, by poznać przyczyny ich katastrofy, oddać hołd poległych, albo uczynić zadość ich bliskim.

W poszukiwaniu pięćdziesięciu dwóch

Właśnie to popycha do działania pasjonatów z grupy Lost 52. Za projektem stoi kilku Amerykanów i Japończyk. Łączy ich fascynacja historią II wojny światowej, fachowa wiedza oraz zacięcie do eksploracji mórz i oceanów. Nazwa zespołu wywodzi się od liczby okrętów podwodnych US Navy, które zaginęły podczas II wojny światowej. Na ich pokładach, jak czytamy na stronie projektu, śmierć poniosło w sumie blisko 3,5 tysiąca marynarzy. Do tej pory udało się odszukać dziewięć wraków. Dwie akcje poszukiwawcze zostały pomyślnie sfinalizowane w tym roku. We wrześniu członkowie grupy ogłosili, że w okolicach Alaski natrafili na dziób okrętu USS „Grunion”. Spoczywa on na głębokości 820 metrów. Jednostka weszła do służby wiosną 1942 roku. Niedługo potem wyruszyła w swój dziewiczy rejs, który miał się okazać ostatnim. Długo nie było wiadomo, co się z nią stało. Zagadkę próbowali wyjaśnić trzej synowie dowódcy „Gruniona”, kmdr por. Mannerta Abele. Pomocny okazał się artykuł opublikowany przed laty przez dowódcę japońskiego frachtowca „Kanu Mare”. Wspominał on, że w czasie wojny zaatakował ich okręt podwodny z USA. Żadna z wystrzelonych przez niego torped nie dosięgła jednak celu. Japończycy zdołali odpowiedzieć ogniem z pokładowej armaty. Na skutek ostrzału okręt zanurzył się, zaś na powierzchnię morza wypłynęła plama oleju. Do tekstu dotarł Yutaka Iwasaki z Lost 52, który przekazał zawarte w nim informacje synom kmdr. Abele. Wspólnie zorganizowali wyprawę, która doprowadziła do odkrycia kadłuba, a potem wspomnianego już dziobu. Element ten oderwał się od okrętu i zjechał po stromym podmorskim zboczu.

W październiku eksploratorzy zlokalizowali też miejsce spoczynku USS „Grayback”, który zaginął nieopodal Okinawy pod koniec marca 1944 roku. Na dno posłał go japoński samolot Nakajima B5N. Okręt szedł akurat w wynurzeniu, kiedy dosięgła go 500-kilogramowa bomba. Prawdopodobne miejsce jego spoczynku bardzo długo podawane było błędnie. Pomogła szczegółowa analiza japońskich meldunków radiowych złożonych bezpośrednio po ataku. Jesienią tego roku zdjęcia wraku wykonały zdalnie sterowane pojazdy podwodne.

Realizacja projektu Lost 52 jest możliwa dzięki możnym sponsorom oraz... datkom, które za pośrednictwem strony internetowej mogą wpłacać wszyscy zainteresowani.

Ale sukces w 2019 roku mogli świętować także pasjonaci nie należący do amerykańskiej grupy. W listopadzie media poinformowały, że został odkryty wrak okrętu Royal Navy HMS „Urge”. Brytyjczycy stracili go nieopodal Malty, 27 kwietnia 1942 roku. Zginęło 43 marynarzy oraz reporter wojenny. Do nieszczęścia doszło podczas ewakuacji jednostki do Egiptu. Tu poszukiwaniami kierował prof. Timmy Gambin, archeolog z uniwersytetu w La Valetcie oraz Kanadyjczyk Platon Alexiades, wnuk Francisa Dickinsona, ostatniego dowódcy HMS „Urge”.

Czekając na „Orła”

Tymczasem na rozwiązanie swojej zagadki ciągle jeszcze czekają Polacy. Kilka miesięcy temu zakończyła się kolejna, ósma już wyprawa pod hasłem „Santi Odnaleźć Orła”. Zespół, w skład którego wchodzą między innymi nurkowie, specjalista od hydrografii i historyk, od kilku lat przeczesuje Morze Północne w poszukiwaniu legendarnego polskiego okrętu. ORP „Orzeł” 23 maja 1940 roku opuścił Rosyth, by wyruszyć na patrol. Do portu nigdy już nie powrócił. Do dziś nie wiadomo, co się z nim stało. Według jednej z hipotez został omyłkowo zatopiony przez brytyjski samolot. – W ostatnim czasie sprawdzaliśmy rejon, w którym według dokumentów mogło dojść do bombardowania. Na ślad wraku jednak nie natrafiliśmy – wspomina Tomasz Stachura, szef ekspedycji. Wiosną na Morze Północne wyrusza kolejna wyprawa. – Tym razem spróbujemy zweryfikować teorię, według której „Orzeł” zatonął już dwa, trzy dni po opuszczeniu Rosyth – zapowiada Stachura. Okręt mógł wówczas ulec awarii. – Nie wiem, czy „Orła” uda się odnaleźć w kolejnych miesiącach czy w kolejnych latach. Wierzę jednak, że prędzej czy później się to stanie. W ten sposób rozwiązalibyśmy jedną z największych polskich tajemnic II wojny światowej – podsumowuje Stachura.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Argentina Navy, Wikipedia, Fundacja Odnaleźć Orła

dodaj komentarz

komentarze


Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
 
Miecznik na horyzoncie
Jutrzenka swobody
Kamień z Szańca. Historia zapomnianego karpatczyka
Polskie „JAG” już działa
Selekcja do JWK: pokonać kryzys
Od legionisty do oficera wywiadu
Lotnicza Akademia rozwija bazę sportową
Modernizacja Marynarki Wojennej
Uczą się tworzyć gry historyczne
Cyfrowy pomnik pamięci
Szef MON-u z wizytą u podhalańczyków
1000 dni wojny i pomocy
Mamy BohaterONa!
Walczą o miejsce na kursie Jata
Saab 340 AEW rozpoczynają dyżury. Co potrafi „mały Awacs”?
Hokeiści WKS Grunwald mistrzami jesieni
Ostre słowa, mocne ciosy
Zmiana warty w PKW Liban
Wicepremier na obradach w Kopenhadze
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza
Inwestycja w produkcję materiałów wybuchowych
Udane starty żołnierzy na lodzie oraz na azjatyckich basenach
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Dwa bataliony WOT-u przechodzą z brygady wielkopolskiej do lubuskiej
Wojskowy Sokół znów nad Tatrami
Marynarka Wojenna świętuje
O amunicji w Bratysławie
Czworonożny żandarm w Paryżu
Karta dla rodzin wojskowych
„Szczury Tobruku” atakują
Wojskowi kicbokserzy nie zawiedli
Trzynaścioro żołnierzy kandyduje do miana sportowca roku
Triatloniści CWZS-u wojskowymi mistrzami świata
Razem dla bezpieczeństwa Polski
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Czarna taktyka czerwonych skorpionów
Polsko-ukraińskie porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Zmiana warty w Korpusie NATO w Szczecinie
Olimp w Paryżu
Szwedzki granatnik w rękach Polaków
Jak namierzyć drona?
Szturmowanie okopów
Nasza Niepodległa – serwis na rocznicę odzyskania niepodległości
Wojskowa służba zdrowia musi przejść transformację
A Network of Drones
„Projekt Wojownik” wrócił do Giżycka
Polskie mauzolea i wojenne cmentarze – miejsca spoczynku bohaterów
Wzlot, upadek i powrót
Donald Tusk po szczycie NB8: Bezpieczeństwo, odporność i Ukraina pozostaną naszymi priorytetami
HIMARS-y dostarczone
Olympus in Paris
Szef MON-u na obradach w Berlinie
Sejm pracuje nad ustawą o produkcji amunicji
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Medycyna w wersji specjalnej

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO