Uśpione miasto okazało się nie tak bezpieczne, jak zakładali. Żołnierze GROM-u nocą próbowali dotrzeć w rejon operacji, ale po drodze zostali zaatakowani. Natychmiast wcielili plan B. Musieli jak najszybciej zniknąć z ulicy i schronić się w jednym z budynków. Na 24 godziny stał się on prawdziwą twierdzą, a żołnierze musieli w niej przetrwać atakowani z każdej strony przez przeciwnika.
Szkolenie na poligonie w Wędrzynie było dla żołnierzy Jednostki Wojskowej GROM częścią Kursu Działań Specjalnych (KDS). Niemal ośmiomiesięczny trening przygotowuje żołnierzy do wspierania i zabezpieczania operacji zespołów bojowych. – Może najłatwiej będzie to wyjaśnić na przykładzie. W filmie „Black Hawk Down” główne zadanie wykonywał pododdział Delty. Jego żołnierze musieli pojmać „złych” ludzi, którzy mieli spotkać się w konkretnym budynku. Ich działania, sektor w którym była prowadzona operacja, osłaniany był przez Rangersów (75th Ranger Regiment – przyp. red). Dostali rozkaz dowódcy – macie tak pilnować budynku, by nikt bez ich wiedzy z niego nie wyszedł, ani do niego nie wszedł. Na tym właśnie polega działanie grup wsparcia. Dają pewność żołnierzom z zespołów bojowych, że sektory, w których wykonują swoje zadania są czyste, wyłączone z zagrożenia. Do takich działań szkolimy się podczas KDS – wyjaśnia Marcin, komendant Kursu Działań Specjalnych, doświadczony żołnierz zespołu bojowego Jednostki Wojskowej GROM. Jednostka jest jedyną w wojskach specjalnych, która przeprowadza KDS dla swoich żołnierzy. Przechodzą go osoby, które ukończyły selekcję lub kwalifikację, a w przyszłości trafią do zespołów bojowych lub wsparcia bojowego.
– W ciągu tych kilku długich miesięcy przekazujemy żołnierzom jednostki kompleksową wiedzę, przechodzą między innymi szkolenie SERE na poziomie A, B i C, mają szkolenia strzeleckie z zielonej, niebieskiej, miejskiej taktyki, szkolenie wysokogórskie i pirotechniczne. Kurs jednak jest czymś więcej. Po raz pierwszy żołnierze stykają się z zadaniami, które w przyszłości będą wykonywać w jednostce – wyjaśnia Marcin. Jest to również kolejne, po selekcji, sito przez które nie każdy przechodzi. Na przykład z trwającego kursu, kiedy materiał był przygotowywany, odpadła już jedna trzecia żołnierzy. A przed nimi był jeszcze choćby bardzo trudny kurs SERE C. – Tak mniej więcej wyglądają statystyki kursu. Żołnierze odpadają z różnych powodów, ale w skrócie można powiedzieć, że to ci, którzy wypadają najgorzej na tle grupy i nie mogą sprostać zadaniom – wyjaśnia żołnierz GROM-u. Dodaje, że bardzo często przyczyną odejścia z kursu jest to, co dzieje się... poza nim. – KDS jest wyczerpujący nie tylko dla jego uczestnika, ale i dla jego rodziny, która na kilka miesięcy jest w dużym stopniu pozbawiona wsparcia męża, partnera czy ojca – mówi Marcin. – Obciążenie, które spada na rodzinę przekłada się na żołnierza biorącego udział w KDS. Dlatego przed kursem trzeba przygotować bliskich na to, jak będzie. Nie mydląc oczu i jasno stawiając sprawę. Trzeba zadbać nie tylko o swój spokój, ale i o innych – dodaje oficer.
Na poligonie jak w banku
Kurs rozpoczyna się od szkolenia strzeleckiego. – Na to kładziemy bardzo duży nacisk – mówi instruktor. Żołnierze spędzają całe dni na treningach. Najpierw trenują „na sucho”, wyrabiając wymagane w GROM-ie nawyki. – Na pewno jest to priorytet jednostki – wyjaśnia Marcin. Następnie żołnierze przechodzą szkolenie z łączności, uczą się, jak prowadzić korespondencję przez radiostację, jak przywołać wsparcie, połączyć się z załogą śmigłowca. – Muszą między innymi wiedzieć, jak wezwać wsparcie lotnicze jako niewykwalifikowany JTAC – mówi instruktor. Po kolejnych etapach – SERE A i B, wracają do szkolenia ogniowego. – Uczą się obsługi broni ciężkiej, RPG, Carl Gustaf, granatnika automatycznego GMG. Kursanci trenują strzelanie w różnych postawach strzeleckich – przy drzwiach, murze, filarach czy samochodzie. Jest to na tyle zaawansowany trening, że gdy przychodzi taktyka miejska, o strzelaniu wiedzą już na tyle dużo, by radzić sobie w działaniach taktycznych – mówi instruktor.
Najdłuższą, trwającą bez przerwy fazą szkolenia, jest taktyka zielona. – O ile do tej pory ważne było, by żołnierze przyjmowali wiedzę wypoczęci, tak tu, na zielonej, zaczynamy sprawdzać, jak radzą sobie zmęczeni – wyjaśnia Marcin. – Coraz częściej są zostawiani sami, nie ma obok nich instruktora. Muszą wziąć odpowiedzialność za to co robią, jakie decyzje podejmują – mówi żołnierz. Podczas taktyki zielonej uczą się między innymi skrytych podejść, wykonywania zasadzek i nawigacji w terenie. Cały ten czas, około miesiąca, spędzają na poligonie. – Nie wracają do domów, ale dzięki temu mamy ich ciągle „na oku”, możemy sprawdzać, jak się zachowują zmęczeni, możemy obserwować ich niemal non stop – przyznaje instruktor.
Jednak dla żołnierzy najważniejszym elementem szkolenia jest taktyka miejska, czyli prowadzenie operacji w środowisku typowym dla działań GROM-u. – W taktyce miejskiej nie ćwiczymy jednak zadań, które wykonuje sekcja szturmowa. A więc nie szturmujemy budynków, nie odbijamy zakładników. Wykonujemy zadania wsparcia. Nazywamy to „wycięciem sektorów”. Zabezpieczamy miejsce, w którym jest wykonywana operacja zespołu bojowego – mówi Marcin. Przyznaje, że jest to trudny i wyczerpujący element KDS. – W miejskiej taktyce mamy wiele zmiennych, skomplikowanych elementów, które wymagają wielu treningów – przyznaje oficer. Instruktor dodaje, że działania przypominają trochę sytuację w banku. – Proszę sobie wyobrazić, że przychodzi godzina, kiedy do banku dostarczana jest gotówka. Aby wszystko odbyło się bezpiecznie, cały budynek zabezpiecza ochrona. Gdy to trwa, nikt nie może wejść do budynku oraz z niego wyjść. A wokół banku jest ulica, tętniące miasto, przestrzeń powietrzna, więc może się zdarzyć absolutnie wszystko – mówi Marcin. – Grupa szturmowa robi swoją robotę, grupa wsparcia pilnuje, by nic z zewnątrz nie przeszkodziło, by nikt nie podjechał, by nikt nie wrzucił granatu itp. – dodaje żołnierz.
Budowa twierdzy
Zanim żołnierze zabezpieczą sektory, muszą w jakiś sposób do nich dotrzeć. W Wędrzynie założono, że żołnierze muszą dojść do pewnego miejsca w środku miasta, by zabezpieczyć sektor dla działającego tam zespołu bojowego.
Był środek nocy, miasto spało, a żołnierze używali noktowizorów. Nagle zostali zaatakowani. Uciekli z ulicy i schowali się w budynku. Na ulicy trwała strzelanina, więc nie mogli wrócić. Aby iść dalej – w rejon operacji – musieli przebijać się przez kolejne budynki. – Trasa do sektora stała się bardziej wymagająca niż ta pierwotnie zaplanowana – mówi Marcin. To nie koniec kłopotów. Okazało się, że jeden z budynków, przez który przechodzili stał się „więzieniem”, z niego nie mogą ruszyć dalej. – Ich jedynym zadaniem było przetrwać. Musieli więc zbudować swoją twierdzę – mówi Marcin. – Trzeba było szybko zorganizować otoczenie. Wyznaczyć warty, pomyśleć o jedzeniu, o toalecie, o punktach ewakuacji i miejscach dla rannych – dodaje żołnierz. W Wędrzynie w budynku spędzili całą dobę. – Mieli 24 godziny, by pokazać czego się nauczyli. Wymagaliśmy od nich działania, kiedy byli bardzo zmęczeni. W ciągu tej doby niektórzy z nich nie spali, inni maksymalnie pół godziny – opowiada instruktor. Gdy w pewnym momencie zabrakło jedzenia i amunicji, poprosili o uzupełnienie zapasów. Z pomocą przyleciały załogi śmigłowców.
– Widać było, jak w działaniu przeszkadza im brak snu – komentuje instruktor. – Od momentu gdy śmigłowiec zrzucił amunicję, aż do chwili gdy wreszcie ją rozdysponowali minęło kilkadziesiąt minut. O wiele za długo – tłumaczy żołnierz. Instruktorzy wyliczali kolejne błędy – źle były podzielone warty, za długo zwlekali, by nawiązać łączność, podchodzili zbyt blisko okien stając się łatwym celem. – To efekty bardzo dużego zmęczenia. Gdy żołnierze byli wypoczęci, te same elementy wykonywali bez zastrzeżeń – mówi Marcin. Instruktorzy podczas tego zadania nie dawali wskazówek konkretnym żołnierzom. O błędach informowali dowódców i obserwowali, jak oni zareagują. – W końcu te uwagi instruktorów przyniosły efekty i wszystko weszło na właściwe tory – mówi Marcin. Operacja zakończyła się, gdy w miejsce operacji przybyły siły QRF (quick reaction forces – siły szybkiego reagowania) i podebrały żołnierzy.
Szkolenie w Wędrzynie przyniosło instruktorom wiele informacji o żołnierzach. – To, że były błędy, nie jest żadnym zaskoczeniem, to normalne. Kiedy je wyłapaliśmy, rozmawialiśmy z osobami, które je popełniły – mówi Marcin. – Są tacy ludzie, którzy są jak kierowcy samochodów. Niby nigdy nie przejeżdżają na czerwonym świetle, ale non stop na żółtym – mówi instruktor. – Tak i tu. Człowiek jest niby ok, wielkiego błędu nigdy nie popełnił, a jednak ciągle coś jest nie tak. Podziękowanie mu i usunięcie z kursu jest bardzo trudne – dodaje żołnierz. Czasem wraca na KDS za rok, lepiej przygotowany, zdając sobie sprawę z tego, co robił źle, gotowy, by pokazać się z najlepszej strony. – Ale zdarza się, że ktoś daje z siebie wszystko, a i tak... nic z tego nie będzie. Czasami trzeba po prostu zmienić ścieżkę kariery – mówi Marcin.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze