Wiedzą wszystko o celu, który trzeba zniszczyć, znają dokładną lokalizację wojsk nieprzyjaciela oraz armii sojuszniczych. Ich informacje służą pilotom do ataku podczas misji close air suport – bliskiego wsparcia. Jak wygląda praca JTAC-ów, nawigatorów naprowadzania statków powietrznych, opowiada sierż. Burton Fitzpatrick, JTAC US Air Force. Sierżant brał udział w ćwiczeniach „Aviation Detachment” w 31 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach.
Jaka jest rola JTAC-ów w misjach CAS?
Sierż. Burton Fitzpatrick: W wielkim skrócie – przekazujemy informacje pilotom F-16 na temat celu, w który mają uderzyć. JTAC-owcy, którzy podczas wykonywania misji są na ziemi, wiedzą najwięcej o tym, co się dzieje – gdzie są nasze wojska, gdzie jest nieprzyjaciel. Dzięki temu możemy precyzyjnie wskazać pilotowi miejsce, w które zrzuci bomby czy wyceluje rakiety.
O ataku z powietrza decyduje dowódca operacji lądowej. Jesteście więc łącznikami tego, co się dzieje na ziemi i w powietrzu?
Może nie łącznikami, ale w jakimś sensie tę lukę wypełniamy. Z tego powodu najważniejszą cechą, którą musi mieć JTAC jest umiejętność komunikowania się. Musi rozmawiać z pilotami i dowódcą operacji na ziemi, przekazywać im wszystkie niezbędne informacje. Czasami jest to po prostu podanie komunikatów, innym razem trzeba wyjaśnić dowódcy operacji lądowej, co może zrobić, a czego nie w operacji bliskiego wsparcia z powietrza. To bywa bardzo trudne, bo niektórzy z nich nie rozumieją roli, którą odgrywa pilot myśliwca we wsparciu walczących na ziemi wojsk lądowych. Są dowódcy, którzy nie chcą użyć lotnictwa, albo chcą go użyć w sposób niewłaściwy. My musimy przekazać informacje na tyle dokładnie, precyzyjnie i stanowczo, by mieć pewność, że podczas akcji wszyscy się rozumieją i wspólnie mogą osiągnąć najlepszy z możliwych efektów.
A kiedy dowódca operacji podjął decyzję o ataku...
Po pierwsze – szukam celu, dokładnie go lokalizuję. Po drugie – potrzebuję jeszcze kilku informacji: gdzie są moje wojska, gdzie są wojska nieprzyjaciela, jakie maszyny są w powietrzu, czy na ziemi jest artyleria lub inne wparcie. Kiedy mam informacje, składam je wszystkie razem.
Potrzebuje Pan map, specjalnych systemów elektronicznych?
No cóż, kiedyś potrzebowaliśmy bardzo, bardzo dużo map. I składaliśmy je tak, by były jak najmniejsze, bo staramy się zabrać mniej sprzętu. Dziś wystarcza radio, komputer, odpowiednie programy...
A jak kontaktuje się Pan z pilotem?
Gdy mam już wszystkie informacje, podaję je najczęściej za pomocą radia. Samoloty używają systemu wymiany danych Link 16 i mamy oczywiście możliwość wpięcia się w ten system, ale ta opcja jest jedną z rozwijających się dzisiaj. Mamy natomiast inne platformy, które pozwalają nam na efektywne wykonywanie pracy. Więc najczęściej za pomocą radia wspólnie – pilot w samolocie, ja na ziemi – wypełniamy tzw. nine line card, czyli dziewięć punktów dotyczących celu i sposobu ataku. Te informacje, jeśli jest taka potrzeba, są przeze mnie ciągle uaktualniane.
Tu w Krzesinach współpracuje Pan również z polskimi JTAC-owcami.
Tak, podczas ćwiczeń w ramach „Aviation Detachment” JTAC-owcy piloci wykonywali osiem misji CAS dziennie przez niemal 10 dni. Piloci współpracowali z JTAC-owcami z kilku krajów, nie tylko z Amerykanami. Byli to również Polacy z wojsk specjalnych i wojsk lądowych oraz Brytyjczycy. Ja miałem nieco inną niż zwykle rolę, byłem odpowiedzialny za wszystkie scenariusze ćwiczeń i modyfikowanie ich na bieżąco, w zależności od tego, co działo się podczas szkolenia. W scenariuszu trzeba wziąć pod uwagę, jakie maszyny są dostępne w powietrzu, kto może sprostać takim, a nie innym wymaganiom itp. Współpracowaliśmy również z polskimi żołnierzami z obrony przeciwlotniczej, akurat byli poddawani ocenie przez swoich dowódców, więc przy okazji włączyliśmy ich do scenariusza.
Co dają takie wspólne ćwiczenia?
Trening jest kompletny, najlepszy z możliwych. Wspominałem, że najważniejszą cechą, albo jedną z najważniejszych jest komunikatywność. No właśnie, trzeba ciągle tę cechę w sobie wypracowywać, starając się „ogarnąć” jak najwięcej elementów. Dobrze wiemy, że jeśli komunikacja w naszym przypadku zawiedzie, skutki mogą być tragiczne.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze