Kolejny dzień selekcji upłynął kandydatom pod znakiem wody. Najpierw w środku nocy „kąpali się” w niewielkim potoku, a kilkanaście godzin później pokonywali zimną i rwącą rzekę. Dla siedmiu osób był to ostatni dzień testu na specjalsa. Aż tylu oblało sprawdzian i musiało wrócić do domów.
Pobudka w środku nocy po zaledwie trzech godzinach snu miała być pierwszą z nieprzyjemnych rzeczy, które wydarzyły się trzeciego dnia selekcji do JW Agat. – Dwie minuty i macie być na zbiórce – krzyczy „Dziki”, jeden z instruktorów. Wyznaczony czas mija, a kilku kandydatów dopiero wkłada buty. – Panowie, możecie podziękować „piątce” i „trzynastce”. Oni pięknie zawiążą sznurówki, a reszta pompuje, aż koledzy nie zaczną was szanować i nie staną spakowani na zbiórce – dodaje instruktor. Pompek już nikt tu nie liczy. – Skończyłem na 300, dalej nie ma sensu – przyznaje jeden z kandydatów. Zwłaszcza, że kary za maruderów są na porządku dziennym.
Po rozgrzewce instruktorzy nakazują kursantom rozebrać się i wbiec do górskiej rzeki. – Czas na kąpiel! – pokrzykują. Chwilę później kolejne pompki, przysiady, pompki, przysiady i znów…
Tuż po wschodzie słońca cała grupa rusza w góry. Instruktorzy wyznaczyli lidera grupy, który miał doprowadzić ich w wyznaczone miejsce. Chłopak się nie sprawdził, bo marnie radził sobie z mapą, ale co gorsza próbował oszukać instruktora. – Kazaliśmy im robić pompki. Wyznaczony przeze mnie dowódca odpowiadał za ćwiczenie całej grupy – opowiada „Seba”. – Kandydaci liczyli pompki, ale wcale ich nie wykonywali, myśleli, że tego nie zauważymy. Za oszukiwanie jest kara – dodaje. Gdy wszyscy wspięli się na szczyt, instruktorzy kazali im zejść w dół, a potem jak najszybciej wrócić do grupy. – Dwóch ostatnich odpadło. – Solidnie na to zapracowaliście – zadecydował instruktor.
W czasie marszu po górach odpadło w sumie sześciu kandydatów. W drodze żołnierze nieśli drewnianą belkę, która ważyła około 100 kg. – Musieliśmy podkręcić tempo, by odsiać ziarno od plew. Na tym etapie selekcji nie ma już miejsca dla słabszych – mówi bez ogródek „Dziki”.
Żołnierze cieszyli się, schodząc ze szlaku, bo myśleli, że będzie chwila na odpoczynek. Bardzo się jednak pomylili. Przy rzece czekali już na nich kolejni instruktorzy z zadaniem. – Sprawdzimy, kto z was boi się wody i wysokości. Co się trzęsiesz „czwórka”, może już chcesz zrezygnować? – grzmiał instruktor. „Czwórka” jednak nie miał obaw, co więcej cieszył się z nowego wyzwania. Jak nam powiedział później: – Lubię, gdy coś się dzieje. Czas szybciej leci, adrenalina buzuje, to lepsze niż monotonne maszerowanie.
Co mieli zrobić? Z całym swoim wyposażeniem przebrnąć z jednego brzegu rzeki na drugi. Zadanie kończyło się wspinaczką na spuszczoną z mostu drabinkę. Instruktorzy szczerze przyznali, że wszyscy zaskakująco dobrze poradzili sobie z tą konkurencją. Nikt nie bał się wody, nikt nie miał problemów, by wspinać się na most.
– Macie mocną grupę. Jesteście zadowoleni? – pytamy instruktorów. – Są mocni fizycznie, ale poza tym to przeciętniacy. Nie widać nikogo, kto byłby liderem. Jedni chowają się za drugich, jakby się bali odstawać od grupy – ocenia „Landi”.
Po wodnej przeprawie kandydaci mieli chwilę czasu, by rozbić swoje obozowisko. Choć w Bieszczadach zrobiło się naprawdę zimno, ogniska nie mogli rozpalić. Ale instruktorzy zadbali o to, by nie zamarzli – w środku nocy „zaproponowali” mały sprawdzian z wf. Nikt nie odważył się odmówić.
Selekcja zbliża się do końca, dobra forma fizyczna kandydatów zostanie jutro wystawiona na największą próbę.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze