Kiedy samolot atakują terroryści, służby robią wszystko, by jak najszybciej sprowadzić go na teren lotniska wojskowego. Wówczas do akcji wkraczają żołnierze Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej. Tak też było podczas ćwiczenia taktyczno-specjalnego, które odbyło się w Radomiu. W operacji uwolnienia zakładników wzięło udział 140 szturmanów.
Port Lotniczy Radom, godzina 14. Pasażerowie czekają na swoje loty, niektórzy robią ostatnie zakupy w strefie bezcłowej. Jeden z mężczyzn biegnie przez terminal, chce jak najszybciej nadać swój bagaż, odprawić się przed odlotem samolotu. Jeszcze nie wie, że to bezcelowe. Chwilę później na terenie lotniska słychać strzały. Wszyscy padają na ziemię. Trwają w bezruchu, jakby miało się okazać, że to tylko zły sen. Nic z tego. Koszmar okazuje się rzeczywistością. Równie prawdziwi są terroryści, których stali się zakładnikami.
Nie są pozostawieni sami sobie, po kilku chwilach na teren lotniska wkracza wojsko. To żołnierze Oddziałów Specjalnych Żandarmerii Wojskowej z Warszawy i Mińska Mazowieckiego, którzy podczas ćwiczenia taktyczno-specjalnego będą przeprowadzać operację kontrterrorystyczną. Ich zadaniem jest pojmanie terrorystów i uwolnienie zakładników. – Kluczem do przeprowadzenia takich działań jest rozpoznanie. Zanim szturmani wkroczą do akcji, musimy wiedzieć, ilu jest zakładników, a ilu terrorystów oraz jaką bronią się posługują – wyjaśnia instruktor, żołnierz Żandarmerii Wojskowej. – Nie bez znaczenia jest także plan obiektu. Przed rozpoczęciem akcji musimy znać każdy jego zakamarek – dodaje.
Film: Żandarmeria Wojskowa
Dlatego obiekt przez cały czas obserwują snajperzy. Pozyskane przez nich informacje trafiają do TOK-u, czyli taktycznego centrum operacji, które zostało utworzone nieopodal lotniska. To tu pracują analitycy, tu zapadają wszystkie decyzje, a także działają negocjatorzy. A ci podczas tego ćwiczenia nie mają łatwego zadania. Napastnicy mają wiele żądań, a jakby tego było mało – zgłaszają je w języku niemieckim.
Praca analityków przynosi jednak efekty. Pierwszy sukces to wymiana jednego z zakładników na wodę. Po jego przesłuchaniu udaje się ustalić, że w terminalu pod czujnym okiem pięciu napastników przebywa 60 osób. Gorzej ze spełnieniem kolejnych roszczeń terrorystów. Tym razem żądają samolotu. Ma on im zapewnić bezpieczny transport na drugi koniec świata.
Jednak zanim na lotnisku pojawi się wojskowa CASA, trwają długie negocjacje. Samolot zostaje podstawiony dopiero następnego dnia. Na jego pokład wchodzi 20 osób. Kiedy maszyna wzbija się w powietrze, do akcji wkraczają myśliwce. Para dyżurna natychmiast przechwytuje samolot i zmusza go do lądowania. Teraz akcja zaczyna toczyć się naprawdę szybko.
– Zgodnie z założeniem tego ćwiczenia, nie byliśmy w stanie stwierdzić, czy wszyscy terroryści znajdowali się w samolocie. Jeśli któryś z nich został na terenie terminalu, prawdopodobnie w momencie naszego wkroczenia na pokład maszyny w ramach odwetu zacząłby zabijać zakładników. Nie mogliśmy do tego dopuścić – mówi instruktor. – Dlatego zdecydowaliśmy się przeprowadzić szturm w dwóch miejscach jednocześnie. W sumie, aby zatrzymać pięciu napastników do akcji musiało wkroczyć aż 140 żołnierzy – podkreśla.
Mimo że wojsko bardzo szybko opanowało sytuację, zakładnicy nie od razu odzyskali wolność. – Tu nie ma zmiłuj. Każda osoba, bez względu na to, jak długo i głośno zapewniałaby operatorów o swojej niewinności, zostaje zatrzymana, przeszukana, a następnie przekazana pododdziałom prewencyjnym. Dopiero gdy zostanie zidentyfikowana, a jej zeznania zweryfikowane może wrócić do domu – mówi ppłk Łukasz Kandefer, szef szkolenia Oddziału Specjalnego ŻW w Warszawie. Oficer dodaje, że stosowanie takiej procedury jest normą. – Tak naprawdę nigdy nie wiemy, z kim mamy do czynienia, musimy brać pod uwagę, że któryś z terrorystów może podawać się za zakładnika, a następnie zaatakować służby – podkreśla.
Podczas rozgrywanego w Radomiu epizodu rolę zakładników odgrywali podchorążowie z Wojskowej Akademii Technicznej. Mimo że brali udział tylko w ćwiczeniu, żandarmi nie mieli dla nich litości i bardzo skrupulatnie wykonywali wszystkie elementy ewakuacji. – Ludzie są różni i różnie reagują na stres, a żołnierze muszą wiedzieć, jak sobie z nim radzić. Wybuch paniki to najgorsze, co może się zdarzyć w takiej sytuacji – wyjaśnia ppłk Kandefer.
A dlaczego wojsko ćwiczyło na radomskim lotnisku? – Kiedy zapada decyzja, by do akcji antyterrorystycznej włączyć pododdziały specjalne, to znaczy, że sytuacja jest bardzo trudna. Operatorzy muszą być gotowi na wszystko – mówi oficer. – Aby szkolenie było bardziej efektywne, szkolimy się więc w różnych miejscach. Niedawno przeprowadzaliśmy szturm w zajezdni autobusowej i w metrze, a tym razem padło na lotnisko. Po prostu musimy być gotowi do działania w każdych warunkach – podkreśla.
autor zdjęć: Michał Niwicz, Sylwia Guzowska
komentarze