Esesmani Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej, obok siepaczy Oberführera-SS Oskara Dirlewangera, byli prawdziwymi wysłannikami piekieł dla ludności cywilnej powstańczej Warszawy. To właśnie ronowcy odpowiadali za rzeź Woli i Ochoty, ale ich ofiary pomścili partyzanci, którzy na pomoc stolicy przyszli aż z kresów Rzeczypospolitej.
Dowództwo warszawskiego garnizonu AK przygotowując swe szczupłe siły do powstania w stolicy nie mogło liczyć na zbyt wielkie wsparcie, ani ze strony aliantów zachodnich, ani tym bardziej „sojusznika naszych sojuszników” zbliżającego się do miasta od wschodu. Nie mogło również oczekiwać odczuwalnej pomocy własnych sił z innych części kraju. Tym większe było zdumienie Komendy Głównej AK, kiedy 27 lipca 1944 roku dotarła do nich informacja o niespodziewanym przybyciu w rejon Warszawy Zgrupowania Stołpeckiego AK z dalekiej Nowogródczyzny. Kresowiacy dowodzeni przez cichociemnego ppor. Adolfa Pilcha „Górę” sprytnie manewrując między będącymi w odwrocie Niemcami a nacierającymi Sowietami bez strat pokonali kilkaset kilometrów i dotarli w rejon Puszczy Kampinoskiej!
Na kilka dni przed wybuchem powstania garnizon warszawski AK nieoczekiwanie wzmocniło 861 żołnierzy uzbrojonych w 11 cekaemów, 10 elkaemów, 31 erkaemów, 625 kb, 53 pm, 794 granaty i ponad 200 sztuk amunicji. Niebagatelna to siła, którą jednak nie od razu chciano włączyć w powstańcze plany. Obawiano się reakcji Sowietów wobec faktu, że w Warszawie będzie walczyć zgrupowanie, które w Puszczy Nalibockiej nie pozwoliło im się rozbroić i rozbić. Oddział przyjął z otwartymi ramionami w kampinoskim Dziekanowie kapitan Józef Krzyczkowski „Szymon”, dowódca VIII Rejonu „Łęgów” w Obwodzie VII Obroża, któremu podlegały struktury AK we wschodniej części Puszczy Kampinoskiej. Dzięki podporządkowaniu sobie zgrupowania, mógł liczyć na to, że wykona zadania przydzielone mu przez Komendę Główną w powstaniu.
„Blitzkrieg” doliniaków
29 lipca „Szymon” polecił zgrupowaniu opuścić Dziekanów i przejść w rejon wsi Wiersze oraz Truskawka w centralnej części Kampinosu. Po drodze żołnierze „Góry” zlikwidowali posterunki niemieckiej żandarmerii i straży granicznej w Kaliszkach. 31 lipca kresowiacy rozgromili kompanię Wehrmachtu kwaterującą we wsi Aleksandrów. Za cenę zaledwie dwóch rannych zabito wówczas około pięćdziesięciu Niemców oraz zdobyto sporo broni i amunicji. Akcja ta uznawana jest również za faktyczny początek powstania w Puszczy Kampinoskiej. Zaprawieni w walce partyzanckiej kresowiacy bardzo szybko wyzwolili rozległy obszar puszczy obejmujący 24 miejscowości.
Dzięki temu oficerowie Komendy Głównej zobaczyli, jakim błędem byłoby niepozostawienie zgrupowania do swej dyspozycji. Jednak, by zamarkować przed Sowietami włączenie nalibockich partyzantów do warszawskiego garnizonu AK, polecono im zmienić pseudonimy (wtedy to właśnie ppor. „Góra” stał się „Doliną”). Zgrupowanie Stołpeckie, zasilone znacznie przez miejscowych ochotników i grupy powstańcze z Warszawy zmieniono w pułk „Palmiry-Młociny”, którego dowódcą został ppor. Pilch. Pułk stał się trzonem Grupy „Kampinos” dowodzonym przez mjr. Alfonsa Kotowskiego „Okonia”, który przejął zwierzchnictwo nad oddziałami w Puszczy Kampinoskiej od ciężko rannego w pierwszych dniach powstania „Szymona”.
Kresowiaków od początku powstania rzucono do walki nie tylko w samej puszczy, ale i w Warszawie. Żołnierze ppor. Pilcha odznaczyli się między innymi w atakach na lotnisko bielańskie (1–2 sierpnia) i Dworzec Gdański (20–22 sierpnia). Niestety, ponosili przy tym ogromne straty, nie mając żadnego doświadczenia w walkach ulicznych. W efekcie, pod koniec sierpnia okazało się, że Puszcza Kampinoska została ogołocona z oddziałów partyzanckich, które nadawałyby się do dalszej efektywnej walki. Jedyną jednostką, która miała istotną wartość bojową, pozostał dywizjon 27 pułku ułanów chor. Zdzisława Nurkiewicza „Nieczaja”. Dzięki ruchliwości kresowych zagończyków, pojawiających się jednocześnie w wielu miejscach, Niemcy nie zorientowali się, z jak bardzo słabymi w rzeczywistości siłami mają do czynienia. Wprawdzie w dniach 23 i 24 sierpnia do puszczy wróciły z walk w Warszawie niedobitki mjr. „Okonia”, do których dołączyło kilka oddziałów powstańczych (m.in. oddział specjalny „Jerzyki” ppor. Jerzego Strzałkowskiego „Jerzego”), ale to wciąż było za mało wobec sił, którymi Niemcy planowali spacyfikować puszczę.
Rzeźnicy w puszczy
Dowództwo niemieckie, po kilku rozpoznawczych akcjach w końcu sierpnia 1944 roku skierowało w rejon Kampinosu poważniejsze siły. Między innymi na południowo-wschodnim przedpolu puszczy znalazła się wycofana z Warszawy rosyjska brygada SS (RONA) Brigadeführera-SS Bronisława Kamińskiego. Otrzymał ona zadanie odcięcia oddziałom AK dostępu z puszczy do Żoliborza. Rosyjscy esesmani zdobyli w Warszawie złą sławę, masowo mordując bezbronnych mieszkańców Woli i Ochoty. Widocznie Niemcy uznali, że zdemoralizowani żołdacy, których pociągała „grabież, wódka i żarcie” okażą się odpowiedni do działań pacyfikacyjnych i antypartyzanckich. Zresztą brygada stanowiła poważną siłę: dwa tysiące ludzi wyposażonych nie tylko w broń maszynową, ale także w działa i haubice polowe. Po przejściu do Kampinosu, większość pododdziałów RONA rozkwaterowała się w Truskawiu i Sierakowie.
Do pierwszych starć z ronowcami doszło 28 sierpnia pod Truskawiem. Wtedy to patrol „Jerzyków” zdobył na Rosjanach kilka karabinów i konia. Mjr Kotowski, powiadomiony o nowym przeciwniku na swym terenie, by zablokować jego ewentualny ruch w głąb puszczy, obsadził rejon wsi Pociecha 3 szwadronem ułanów wachm. Narcyza Kulikowskiego „Suma” i kompanią „Jerzyki”. Ruch ten okazał się trafny, gdyż między 29 sierpnia a 2 września znaczne siły RONA natarły na to miejsce, przy wsparciu artylerii i lotnictwa niemieckiego. „Okoń” wzmocnił obronę Pociechy 2 szwadronem ułanów wachm. Józefa Niedźwieckiego „Lawiny” i batalionem sochaczewskim kpt. Władysława Starzyka „Korwina”. Polacy, mimo wysokich strat, wynoszących 21 zabitych i 35 rannych, utrzymali pozycje i odparli wszystkie ataki. Ronowcy w ciągu czterech dni walk odnotowali 50–60 zabitych i 38 rannych.
Zagończycy atakują przed północą
Gdy trwały walki pod Pociechą, do Kampinosu ciągnęły kolejne oddziały RONA i inne jednostki niemieckie, które zajęły Laski, Izabelin, Hornówek i mniejsze okoliczne wioski. Wobec tego ppor. Pilch zaproponował mjr. Kotowskiemu przeprowadzenie akcji, dzięki której, jak twierdził, zostanie zażegnane to zagrożenie. „Dolina” zaplanował wykonanie nocnych ataków na miejscowości, w których kwaterowali rosyjscy esesmani: Truskaw, Marianów i Sieraków. „Okoń” po krwawej łaźni jakiej doświadczył pod Dworcem Gdańskim początkowo nie chciał o tym słyszeć. Ostatecznie zgodził się uzależniając dalsze pozwolenia na podobne akcje, od przebiegu tej pierwszej. Zdecydował też, że sam obejmie komendę nad wypadem do Sierakowa.
Jako obiekt swego ataku, „Dolina” wybrał Truskaw, w którym według oceny jego wywiadowców kwaterował batalion piechoty i bateria artylerii RONA (na kilka godzin przed atakiem okazało się, że te siły wzmocnił kolejny batalion RONA). Ppor. Pilch wybrał spośród ochotników 80 żołnierzy (w większości ułanów) i na ich czele postanowił z zaskoczenia wedrzeć się do zajmowanej przez RONA wioski, i za pomocą broni maszynowej i granatów zlikwidować jak najwięcej esesmanów. Była to „klasyczna” akcja kresowych partyzantów, którą nieraz wypróbowali z sukcesem w Puszczy Nalibockiej wobec niemieckich, białoruskich czy sowieckich przeciwników. Oddział uderzeniowy podzielono na trzy grupy, na czele których stanęli ppor. „Dolina”, ppor. Aleksander Wolski „Jastrząb” i por. Lech Żabierek „Wulkan”.
W nocy 2 września 1944 roku znający teren przewodnicy doprowadzili poszczególne grupy doliniaków pod rozległą wieś, jaką był Truskaw. Tuż przed północą zaatakowali jednocześnie wyznaczone im odcinki. Zaskoczenie było całkowite, ubezpieczenie nieprzyjaciela zostało błyskawicznie zlikwidowane, a partyzanci wdarli się do Truskawia tak szybko, że w pierwszych chatach wybijali ronowców jeszcze w czasie snu. Esesmani, często pijani po wcześniejszej mocno zakrapianej libacji, w większości rzucili się do ucieczki, w czasie której byli likwidowani z automatów i granatami. Doliniacy nie dawali im pardonu, mszcząc w ten sposób rzezie Woli i Ochoty. Według późniejszych szacunków polskiego dowództwa, zabito ich około 250, a raniono 100. Partyzanci przejęli: działo polowe 75 mm, dwa ciężkie moździerze (dzięki temu w zgrupowaniu „Doliny” stworzono „baterię”), 13 erkaemów, kilkanaście pistoletów maszynowych oraz sporo broni ręcznej i maszynowej. To czego nie zdołano zabrać – zniszczono, m.in. kilka dział oraz 30 wozów z amunicją. Zwycięstwo zostało okupione śmiercią ośmiu żołnierzy i dziesięciu rannych.
Niestety, podobnym sukcesem nie mogli się pochwalić podkomendni mjr. Kotowskiego. Okazało się, że ich atak trafił w próżnię, gdyż ronowcy wcześniej zwinęli swe stanowiska i wycofali się z Sierakowa. Można stwierdzić, że na szczęście, gdyż „Okoń” rzucił swych ludzi do walki bez rozpoznania i gdyby w okopach czekały na nich odbezpieczone karabiny maszynowe, skończyłoby się to podobnym pogromem, jak pod Dworcem Gdańskim.
Za Warszawę!
Ponieważ wypad na Truskaw zakończył się sukcesem, mjr Kotowski pozwolił doliniakom na kolejną akcję już następnej nocy. Tym razem osiemdziesięcioosobowy oddział szturmowy składał się z ochotników 2 i 4 szwadronu chor. Zdzisław Nurkiewicza „Nieczaja”. Celem ataku stał się Marianów, w którym zwiadowcy dowodzeni przez zastępcę „Nieczaja”, ppor. Antoniego Koca „Dąbrowę” rozpoznali co najmniej kompanię RONA. Uderzyło na nią nocą z 3 na 4 września siedem grup bojowych, na które podzielono oddział szturmowy. Każda z nich miała wyznaczone konkretne cele – gospodarstwa, w których kwaterowali ronowcy. Zaskoczenie jak w Truskawiu było całkowite. Uczestnik ataku, rtm. Marian Podgóreczny „Żbik” tak opisał tę chwilę: „Walka trwała około pół godziny, ułani przeszli przez wioskę jak huragan, strzelając do wybiegających z chat, w kalesonach i koszulach, półprzytomnych nagłym zerwaniem ze snu «własowców», zagarniając mimochodem cały ich pluton do niewoli. Uderzenie zakończyło się pełnym sukcesem. Partyzanci, zabierając z sobą zdobyczną broń, natychmiast po wystrzeleniu przez «Dąbrowę» białej rakiety – sygnału zakończenia akcji – zawrócili prosto na las, gdzie pozostawili konie”. W walce zabito 60 esesmanów, a 24 wzięto do niewoli. Tych jeńców, przy których znaleziono rzeczy zrabowane z Warszawy – rozstrzelano. Po stronie doliniaków było trzech zabitych i pięciu rannych. Zdobyto jeden erkaem, 17 kb, cztery konie i wiele oporządzenia wojskowego.
Zwycięstwa doliniaków nie tylko zadały brygadzie RONA poważne straty, ale zupełnie złamały i tak niewielkie morale jej żołnierzy. Niemcy zostali zmuszeni do całkowitego wycofania z Puszczy Kampinoskiej tej jednostki. Grupa „Kampinos” mjr. „Okonia” zyskała czas na przygotowanie się do dalszej walki, a doliniacy udowodnili, że ich kresowa taktyka jest skuteczna wobec znacznie większych sił nieprzyjaciela. Nasuwa się przy tym refleksja, że wielkim błędem Komendy Głównej AK było pomijanie ppor. Adolfa Pilcha przy obsadzaniu stanowiska naczelnego dowódcy kampinoskich oddziałów AK. Gdyby sztabowcy przełamali swą nieufność i niechęć wobec „Doliny”, zwycięstwa w Truskawiu i Marianówce mogłyby być znacznie pomnożone.
autor zdjęć: arch. rtm. Mariana Podgórecznego
komentarze