Tę pierwszą bitwę II wojny światowej Polacy przegrali. Jednak jeszcze zanim ucichł szczęk broni, historia ich oporu przerodziła się w legendę. Obrona Westerplatte to była wielka determinacja w walce i poczucie obowiązku, które mieli polscy żołnierze, mimo gasnącej nadziei. Ale też dobra organizacja, dzięki której długo odpierali atak o wiele silniejszego wroga.
Pancernik „Schleswig-Holstein” ostrzeliwuje Westerplatte. Wrzesień 1939 r.
Kapitan Franciszek Dąbrowski, zastępca komendanta Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, zapisał: „O świcie spada na nas nowa lawina ognia i żelaza. Ogień artylerii ma charakter nękający, zatrzymuje się dłużej na budynku koszar. Kanonada zrywa się o godzinie 7.00. Natarcie, które teraz następuje, jest ostrożne i ma charakter rozpoznawczy. Niemcy badają nasze możliwości obrony. Potem panuje względny spokój”.
I tak na okrągło przez blisko siedem dni. Jazgot dział, huk eksplozji, spowijające wszystko tumany pyłu, pełzające tu i tam języki ognia, krzyki rannych. A potem cisza, która zwiastuje kolejne piekło. Nadzieja i zwątpienie, skrajne wyczerpanie, ale też tlące się w głowach poczucie obowiązku, które nakazuje zebrać się w sobie i raz jeszcze iść do walki. Polska tonęła w wojennej pożodze. A w polskim radiu kolejny komunikat: „Westerplatte broni się jeszcze!”.
Na starej fotografii wyprężony jak struna żołnierz patrzy wprost w obiektyw. Za jego plecami widać zamkniętą na głucho bramę, obok biały orzeł w koronie i napis: „Wojskowe Składy Tranzytowe na Westerplatte”. Jest zima 1926 roku, a żołnierz należy do pierwszego na tym półwyspie polskiego oddziału wartowniczego. Wraz z kolegami strzeże 60-hektarowego kawałka lądu, z którym odrodzona Rzeczpospolita wiąże ogromne nadzieje.
Sześć lat wcześniej nasz kraj uzyskał dostęp do morza. Na liczącym tylko 140 kilometrów odcinku wybrzeża brakowało jednak portu z prawdziwego zdarzenia. Polacy byli zdani na przystań w zdominowanym przez Niemców Wolnym Mieście Gdańsku. Po licznych zabiegach w roku 1924 Liga Narodów zdecydowała się przyznać Rzeczpospolitej teren przy ujściu Martwej Wisły do Zatoki Gdańskiej. Miała tam powstać składnica, która ułatwiłaby przeładunek broni i amunicji. Liga zgodziła się, aby tej placówki strzegł oddział liczący maksymalnie 88 żołnierzy – nie mogli oni jednak używać ciężkiego uzbrojenia. Wraz z rozbudową portu w Gdyni militarne znaczenie składnicy malało. Obecność polskiego wojska na Westerplatte zachowała jednak wymiar prestiżowy. - Podkreślała bowiem polskie prawa do Gdańska i obecności w tej części wybrzeża Bałtyku - przypomniał w rozmowie z portalem polska-zbrojna.pl historyk dr Jan Szkudliński.
Przekazanie Wartowni nr 1.
Nie dajcie się zaskoczyć!
Żołnierze z Westerplatte zdawali sobie sprawę, że stanowią polski przyczółek na coraz bardziej nieprzyjaznym terytorium. W pierwszej połowie lat 30. Ministerstwo Spraw Wojskowych opracowało dla nich plan na wypadek niemieckiego puczu w Gdańsku. Gdyby Niemcy opanowali Wolne Miasto i uderzyli na składnicę, ta placówka miała się bronić – lecz maksymalnie dwanaście godzin. Potem powinna przyjść wojskowa odsiecz drogą lądową albo morską. W roku 1939 było już jednak jasne, że Niemcy nie zamierzają ograniczać się do Gdańska. Chcieli wielkiej wojny. Gotowe na nią musiało być także Westerplatte.
Załoga składnicy została więc potajemnie wzmocniona do stanu 210 żołnierzy (niektórzy historycy są skłonni obniżać tę liczbę do 205, natomiast inni podwyższają ją nawet do 225). Otrzymała też więcej broni – między innymi działo 76,2 mm, dwa działka przeciwpancerne kalibru 37 mm, blisko 20 ciężkich karabinów maszynowych. Pod osłoną nocy polska załoga budowała dodatkowe zasieki i umocnienia oraz wycinała drzewa, które mogły utrudniać prowadzenie ognia. W przededniu wojny fortyfikacje Westerplatte składały się z nowoczesnych koszar oplecionych systemem pięciu betonowych wartowni, na przedpolu których znajdowały się jeszcze tak zwane placówki (np. „Prom”, „Wał” czy „Fort”). Była też zapora przeciwczołgowa, rzędy zasieków i „potykaczy”, umocnienia z drewna i ziemi. 31 sierpnia dowodzący składnicą major Henryk Sucharski miał usłyszeć od podpułkownika Wincentego Sobocińskiego (szefa Wydziału Wojskowego Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku), że nazajutrz Niemcy zaatakują i nie może dać się zaskoczyć. Ponoć major dowiedział się też, że na odsiecz nie powinien liczyć.
Czy tak było w istocie? Trudno orzec, ponieważ dokładnego przebiegu tej rozmowy nie znamy. Pewne jest wszakże jedno: polska strażnica na Westerplatte czuwała i była gotowa do obrony. Nie dała się Niemcom zaskoczyć!
Polacy odpierają pierwsze ataki
Pancernik „Schleswig-Holstein” stoi w portowym kanale. Jest zwrócony do nas burtą, a nad jego potężnymi działami unoszą się kłęby czarnego dymu. Przed chwilą zaczął strzelać. Oto jedna z najbardziej znanych fotografii z września roku 1939. Dokumentuje moment przejścia pomiędzy ciszą a jazgotem, pokojem a wojną, światem starym a nowym. Moment, który w dziejach Europy zmienił niemal wszystko.
Kapitan Franciszek Dąbrowski prowadzi odprawę kadry oficerskiej i podoficerskiej Wojskowej Składnicy Tranzytowej Westerplatte. 1939 r.
A jednocześnie to pożółkłe zdjęcie nie mówi właściwie nic. Bo czy za pomocą obrazka na papierze można przekazać świst 330-kilogramowego pocisku, który tnie poranne powietrze, a potem z potworną siłą eksploduje, podrywając w górę tony ziemi, stali i betonu? Czy może pokazać krzątaninę żołnierzy, oddać chrapliwy dźwięk rzucanych pospiesznie komend? Opowiedzieć, co działo się tuż obok, na zewsząd otoczonym przez wroga skrawku lądu, który dostał się pod huraganowy ogień artylerii?
Niemcy zaatakowali o godz. 4.48. Najpierw zagrzmiało jedenaście dział pancernika „Schleswig-Holstein”, który pod koniec sierpnia wpłynął do Gdańska z rzekomo kurtuazyjną wizytą. W sumie tego dnia działa pancernika odzywały się trzykrotnie – przez siedem, trzydzieści siedem i dwadzieścia sześć minut. Tylko podczas pierwszego uderzenia w kierunku Westerplatte wystrzelono kilkaset pocisków różnego kalibru. Kiedy ostrzał z pancernika ustał, od strony lądu ruszyły do ataku doborowe oddziały piechoty morskiej i SS „Heimwehr Danzig” – łącznie około 200 żołnierzy. Natarcie poszło w kierunku placówki „Prom”. Jednak Polacy zdołali je powstrzymać. Obsługa największej na Westerplatte polskiej armaty zniszczyła kilka gniazd niemieckich ciężkich karabinów maszynowych. Po 90 minutach Niemcy się wycofali.
Atak ponowili przed południem. Znów najpierw zaczął strzelać „Schleswig-Holstein”, potem ruszyła piechota. Obrońcy stracili działo 76,2 mm, co w kolejnych dniach ułatwiło Niemcom ostrzał składnicy z budynków w Nowym Porcie. Ponadto ciężko ranny został porucznik Leon Pająk, który pomyślnie dowodził placówką „Prom”, ale Polacy ponownie odparli atak. Drugie niemieckie uderzenie załamało się o 12.30.
Po stronie polskiej bilans strat pierwszego dnia walki to czterech zabitych i dziesięciu rannych. Niemcy mieli 40 zabitych oraz dziesiątki niezdolnych do dalszej walki. Byli też mocno zaskoczeni tak silnym polskim oporem. Obrońcy składnicy pokazali, że są do walki dobrze przygotowani i niesłychanie zdeterminowani.
Nalot ich nie złamał
Prawdziwe piekło miało się jednak dopiero rozpętać. Niemcy zakładali, że wezmą Westerplatte z marszu. Dlatego też pierwszy dzień polskiego oporu był dla nich takim zaskoczeniem. Musieli po nim ochłonąć i sięgnąć po zupełnie inne środki. Na pomoc wezwali Luftwaffe. O godz. 18.00 nad półwysep zaczęły nadlatywać pierwsze z 58 junkersów. Kolejnych kilkadziesiąt minut wymyka się jakimkolwiek chłodnym opisom. Wystarczy powiedzieć, że na skrawek lądu o szerokości wahającej się od 200 do 500 metrów samoloty zrzuciły w ciągu tych minut 26,5 ton bomb! Jedna z nich, ważąca pół tony, doszczętnie rozbiła wartownię numer 5, zabijając siedmiu i ciężko raniąc dwóch kolejnych polskich żołnierzy. Inne bomby uszkodziły koszary, zniszczyły moździerze i przerwały łączność telefoniczną (choć akurat co do tego nie ma zgodności historyków). Nalot miał ostatecznie złamać morale obrońców. Niemcy byli tak pewni swego, że w ślad za nim nie wyprowadzili kolejnego natarcia.
Tymczasem wydarzenia, które po tym lotniczym ataku rozegrały się na samym Westerplatte, do dziś skrywa mgła tajemnicy. Ponoć nad budynkiem koszar na moment załopotała biała flaga, która jednak szybko została zdarta. Ponoć dowódca składnicy, major Sucharski, doznał tak silnego wstrząsu, że dowodzenie placówką musiał przejąć kapitan Dąbrowski. Ponoć między oficerami nastąpił silny konflikt, który po nalocie osiągnął apogeum. W tej plątaninie faktów i spekulacji pewne jest jednak to, że polska obrona trwała nadal.
Rozkaz został wykonany
Przez kolejne dni niemiecka piechota prowadziła rozpoznanie walką. Jej krótkie wypady miały sprawdzić czujność obrońców, zmęczyć ich i stłamsić. Polacy byli ostrzeliwani z moździerzy i dział polowych, z pokładowych dział pancernika i karabinów maszynowych rozstawionych na budynkach za portowym kanałem. 4 września na półwysep spadły pociski, które nadleciały od strony Zatoki Gdańskiej. Zostały wystrzelone ze 105-milimetrowej armaty torpedowca T-196 oraz z pokładu trałowca „von der Groeben”. 6 września Niemcy podjęli dwie próby podpalenia lasu, który porastał Westerplatte. Na teren półwyspu wtaczali cysterny wypełnione po brzegi ropą. Jednak goniący resztkami sił obrońcy tryumfowali raz jeszcze. Pomógł im celny strzał z działka 37 mm i zmasowany ogień ich karabinów maszynowych.
7 września o godz. 4.30 „Schleswig-Holstein” znów otwiera ogień, głucho terkoczą CKM-y, pod mury składnicy podchodzi niemiecka piechota, jej miotacze ognia strzykają płomieniami. Z polskich fortyfikacji sypie się na nich grad kul. Muszą więc cofnąć się o kilkaset metrów. Za moment jednak znów uderzą. Sam Hitler zezwolił na generalny szturm, który polskich obrońców ma zetrzeć w proch. Tymczasem nasza armia „Pomorze” już wycofuje się z Pomorza w kierunku Warszawy. Natomiast Gdynia, Kępa Oksywska i Półwysep Helski bronią się zażarcie – oblegane ze wszystkich stron, a Francuzi i Brytyjczycy nie przychodzą im z odsieczą.
Polscy żołnierze na Westerplatte są już mocno wyczerpani, ranni znajdują się w opłakanym stanie, nieprzyjaciel ma nadal miażdżącą przewagę. Ale przecież rozkaz został wykonany. Bo składnica walczy nie od sześciu czy od dwunastu godzin. O świcie minęła szósta doba ich oporu…
7 września o godz. 10.15 major Sucharski zbiera grono oficerów. Decyduje: „poddajemy się”. Wraz z dwoma żołnierzami bierze białą flagę i wyrusza na niemiecką stronę frontu walk…
Bilans walk
Według różnych obliczeń, podczas walk na Westerplatte poniosło śmierć od 15 do nieco ponad 20 polskich obrońców, rannych zostało blisko 40. Niemcy stracili kilkudziesięciu żołnierzy. Rany najpewniej odniosło 100–150 Niemców, choć według niektórych szacunków ta liczba mogła sięgnąć kilkuset. Po bitwie polscy żołnierze trafili do obozów jenieckich. Majorowi Sucharskiemu (zm. w 1947 r.) Niemcy pozwolili nosić w niewoli szablę. A samo Westerplatte zaczęli nazywać „małym Verdun”.
Do dziś – bez względu na niewielkie strategiczne znaczenie tej nadmorskiej placówki, na dyskusje o sensowności tak długiej walki i postaw poszczególnych obrońców – jedno pozostaje poza wszelką dyskusją: obrona Westerplatte była i jest do dziś symbolem żołnierskiej odwagi, ofiarności i poczucia obowiązku. Jest też symbolem dobrej organizacji obrony, która pozwoliła dawać skuteczny odpór atakom wielokrotnie silniejszego nieprzyjaciela.
Z okazji 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej przygotowaliśmy specjalne wydanie „Polski Zbrojnej”. Będzie można je otrzymać podczas rocznicowych obchodów.
Mecenasami jednodniówki są: Polska Fundacja Narodowa, Polska Grupa Zbrojeniowa i Polska Spółka Gazownictwa. Partnerem wydania jest Przystanek Historia Centrum Edukacyjne IPN im. Janusza Kurtyki.
Nasze wydawnictwo jest też dostępne w angielskiej wersji językowej.
Zapraszamy do lektury!
autor zdjęć: Centralne Archiwum Wojskowe
komentarze