Zawieszenie broni między Izraelem a Hamasem wynegocjowane 26 sierpnia w siedzibie egipskiego wywiadu w Kairze może wreszcie wyciszyć konflikt. Podobnie zadziałały porozumienia w 2012 i 2009 r. Historyczne porównania cisną się do analizy, ale dzisiejszy Bliski Wschód jest inny od tego sprzed dwóch lat, a konflikt w Strefie Gazy daje trzy nowe lekcje o stosunkach izraelsko-palestyńskich – pisze Patrycja Sasnal z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Po pierwsze, Izrael pokazał, że jest dziś jednym z niewielu w pełni suwerennych państw. Nie ograniczają go żadne wspólnoty polityczne, gospodarcze, militarne, ani nawet naciski największego sojusznika – Stanów Zjednoczonych. Administracja amerykańska przestała być dla Izraela hamulcem, głównie dzięki niesłabnącemu i właściwie bezwarunkowemu poparciu dlań amerykańskiego Kongresu, który skutecznie równoważy krytyczną wobec Tel Awiwu administrację. Nawet przy ponad tysiącu cywilnych ofiar śmiertelnych USA nie przestały przekazywać Izraelowi broni. Izrael podejmuje więc decyzje właściwie niezależnie od środowiska międzynarodowego. Wojskowo może zrobić wszystko, co sobie zażyczy: nawet wejść do całej Strefy Gazy i zrównać Hamas z ziemią. Jedynym hamulcem wydaje się być światowa opinia publiczna – jej Izrael ciągle się obawia, bo przecież przy całej swojej potędze nie sprosta wrogiemu sobie światu.
Po drugie, konflikt w Gazie pokazał, że państwa arabskie nie różnią się od Izraela w swoim stosunku do Hamasu. Egipt, Jordania i Arabia Saudyjska z równą gorliwością co Izrael chcą osłabić Hamas, ale nie mogą tego publicznie ogłosić ze strachu przed reakcją ludności, w większości sympatyzującej ze sprawą palestyńską. Nie tylko wrogość wobec Hamasu łączy interesy umiarkowanego bloku arabskiego z Izraelem, ale także, a może przede wszystkim strach przed Iranem. To dlatego tak długo zajęło Egiptowi wynegocjowanie zawieszenia broni między walczącymi stronami, bo zamiast odegrać rolę pośrednika, gra w obozie z jedną ze stron. Pierwsza egipska propozycja zawieszenia broni zawierała wszystkie żądania strony izraelskiej, by – według doniesień – upokorzyć Hamas.
Po trzecie, ludność na Bliskim Wschodzie nadal nie ma żadnego wpływu na politykę swoich państw, mimo że to ta ludność zawsze płaci największą za nią cenę. Izraelczycy dostali od swoich władz potwierdzenie istniejącego paradygmatu bezpieczeństwa: „jesteśmy wystarczająco silni i zabezpieczeni, żeby wytrzymać największy ostrzał z rąk naszych wrogów”. Złudnie wierzą dziś, że skoro państwo ma takie możliwości, pokój z Palestyńczykami nie jest konieczny. Ponadto, konflikt w Gazie potwierdził śmierć izraelskiego obozu pokojowego: pod koniec lat 80. w Izraelu demonstrowało pół miliona osób przeciw wojnie z Libanem, a dziś wyczynem jest zebranie kilku tysięcy, by zaprotestować przeciw wojnie w Gazie.
Palestyńczycy zaś muszą być zagubieni jak nigdy. Abbas, przez lata negocjując z Izraelem, nic nie wskórał, a Hamas, walcząc, dostał złagodzenie blokady Stefy Gazy. Logicznie Palestyńczycy powinni więc wierzyć w sposoby Hamasu. Ale to przecież ta właśnie organizacja, kontynuując ostrzał Izraela, narażała ich każdego dnia na śmierć, świadoma, że sama Izraelowi prawdziwej krzywdy nie wyrządzi. I Izraelczycy zatem, i Palestyńczycy stają się narzędziami w rękach swoich rządów.
Żródło: www.pism.pl
komentarze