Jeden z dowódców armii państw NATO powiedział mi ostatnio, że gdyby miał iść w bój, to po swojej lewej stronie chciałby mieć polskich żołnierzy. Po chwili dodał, że na prawej flance też chciałby mieć Polaków – mówi gen. broni Mieczysław Gocuł, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Panie Generale, jak wyglądałaby polska armia i, szerzej, polski system bezpieczeństwa, gdyby w latach 90. wygrała jedna z dwóch alternatywnych dla wejścia do NATO koncepcji? Mamy na myśli budowę regionalnego bloku obronnego lub ogłoszenie przez Polskę neutralności.
Gen. broni Mieczysław Gocuł: Nie zmienimy tego, że żyjemy między dwoma mocarstwami – zjednoczoną Europą i Rosją. Dlatego z geostrategicznego punktu widzenia dla Polski opcja szwajcarska, czy jakieś inne rozwiązania obronne nie wchodzą w rachubę. Nie możemy sobie pozwolić, by działać w pojedynkę czy w osamotnieniu. Dzisiaj kryzys na Ukrainie to potwierdził. Nasz głos jest głosem sojuszów, w których jesteśmy – NATO i Unii Europejskiej. Jesteśmy słyszalni i z naszym zdaniem należy się liczyć, bo jesteśmy silni siłą przyjaciół. Wybór był więc naturalny.
Jak zatem wygląda bilans naszego członkostwa?
Po tych 15 latach mamy w siłach zbrojnych przygotowane kadry: dobrze wyedukowane, wyszkolone, otwarte i potrafiące komunikować się z sojusznikami. Nasi żołnierze są również dobrze zmotywowani, od 2010 roku służymy w zawodowej armii. Ramię w ramię z sojusznikami przeszliśmy szlak bojowy w wielu operacjach. To bezcenne doświadczenia. Jeszcze kilka lat temu stosowaliśmy w dokumentach dopisek „wykonać zgodnie ze standardami NATO”. Dziś już nie ma potrzeby tego dodawać. Armia działa według tych standardów, to dla nas codzienność.
Cieszę się, że mamy stabilną sytuację zarówno polityczną, jak i finansową. Daje nam to ogromny komfort planowania z wieloletnim wyprzedzeniem. Natomiast ostatnie wydarzenia na Ukrainie pokazują, że bezpieczeństwo nie jest dane raz na zawsze. Środowisko bezpieczeństwa jest podatne na dynamiczne zmiany. Dlatego codziennie musimy troszczyć się o podnoszenie poziomu bezpieczeństwa. Plany na najbliższe lata uwzględniają takie właśnie podejście. Hasło „Polskie kły” precyzyjnie oddaje istotę sprawy. Musimy mieć zdolność do zniechęcania, odstraszania i powstrzymywania przeciwnika. Nie chcemy konfliktu zbrojnego, ale nasza postawa musi mówić ewentualnym agresorom, by się dwa razy zastanowili, zanim pociągną za spust.
Sądzi Pan, że z zewnątrz widać ten nasz „potencjał odstraszania”?
W NATO nikt nikogo nie ocenia po szumnych deklaracjach. Co roku odbywa się przegląd i dokładnie są sprawdzane realizacja planów, poniesione wydatki oraz osiągnięte rezultaty. Każdy kraj przechodzi takie gruntowne badanie. Nie zdradzę żadnej tajemnicy, jeżeli powiem, że Polska jest znakomicie oceniana i jest jednym z liderów NATO. Nieustannie pokazujemy sojusznikom, że nasza determinacja oraz działania są poważne, że jesteśmy wiarygodnym partnerem. Jeden z dowódców armii państw NATO powiedział mi ostatnio, że gdyby miał iść w bój, to po swojej lewej stronie chciałby mieć polskich żołnierzy. Po chwili dodał, że na prawej flance też chciałby mieć Polaków. Stan Wojska Polskiego, przemiany, jakie w nim zaszły, oraz poziom zbudowanych zdolności są w NATO zauważane i doceniane. Jestem dumny, że mogę reprezentować na arenie międzynarodowej solidnie przygotowane wojsko.
Czy jesteśmy słyszalni także wewnątrz NATO? Czy możemy się nazwać kreatorem natowskiej polityki?
Mamy silną pozycję w Sojuszu. Jesteśmy odpowiedzialni za jego kształt i bierzemy udział w budowaniu jego przyszłości. To, co się obecnie dzieje w NATO, jest zgodne z naszymi oczekiwaniami. Sojusz był przez ostatnie lata mocno zaangażowany w operacje wojskowe – Afganistan, Afryka, Bałkany. Po 2014 roku zamierza zdecydowanie wrócić do korzeni, czyli budowy zdolności do obrony własnego terytorium. Wynika z tego przesunięcie wysiłku i akcentowanie szkolenia. Pewne procesy są już realizowane, jak choćby uruchomienie Inicjatywy Sił Połączonych. Mam na myśli przeprowadzone w ubiegłym roku manewry „Steadfast Jazz 2013”. Postawienie artykułu 5 w centrum zainteresowania oznacza oczywiście, że musimy być zdolni do niesienia pomocy innym członkom NATO. Budowaniu tych zdolności będą służyły ćwiczenia. Najbliższe duże manewry natowskie pod kryptonimem „Trident Juncture” odbędą się już w 2015 roku na Półwyspie Iberyjskim.
Gen. broni Mieczysław Gocuł o 15. rocznicy wstąpienia Polski do NATO. Film: Ministerstwo Obrony Narodowej.
Stara zasada mówi, że wojsko jest świetnie przygotowane, ale do poprzedniej wojny. Czy ewolucja NATO, jakiej jesteśmy świadkami, daje nam pewność, że Sojusz będzie gotowy do „jutrzejszego” konfliktu?
Od dawna w NATO toczą się dyskusje na ten temat. Kilkanaście lat temu powołano do życia Sojusznicze Dowództwo ds. Transformacji, którego zadaniem jest właśnie myślenie strategiczne. Dzisiaj sztab ludzi śledzi, co się dzieje i analizuje wydarzenia pod kątem przyszłych wyzwań. Płyną stamtąd propozycje budowy określonych zdolności, tak by siły zbrojne były gotowe do odparcia zagrożenia, którego być może jeszcze dzisiaj nie ma, ale które może być bardzo realne w przyszłości. Dlatego nie obawiałbym się, że NATO będzie przygotowane wyłącznie do minionej wojny.
Czy są jeszcze możliwości rozszerzenia NATO i jaki byłby sens takiego procesu?
NATO jest sojuszem otwartym. Ale by wejść do jego struktur, trzeba spełnić określone standardy. Sojusz daje obietnicę, że będziemy się bronić wspólnie, ale też stawia wymagania, ponieważ nie jest organizacją charytatywną. Nie jest łatwo spełnić te wymogi, ale Sojusz nigdy nie ogłosił, że zamyka się na nowych członków. Polska jest za rozszerzaniem NATO o tyle, o ile służyć to będzie samemu Sojuszowi.
Pojawia się zatem rozgraniczenie między producentami a konsumentami bezpieczeństwa. Przyjmowanie tych drugich osłabiałoby siłę NATO.
Jako jeden z najbardziej wydajnych producentów bezpieczeństwa mówimy wyraźnie, że w interesie każdego kraju, a także jego obowiązkiem wynikającym z artykułu 3 traktatu, jest budowanie zdolności do samodzielnej obrony. Nowi członkowie Sojuszu muszą wnosić do niego wartość dodaną, w przeciwnym wypadku siła NATO będzie słabła.
Jaki był, Pana zdaniem, najtrudniejszy moment naszego członkostwa w NATO?
Mówię o tym nie dlatego, że służyłem w pierwszej zmianie w Iraku, ale właśnie początek tej operacji był, moim zdaniem, najtrudniejszy. To był prawdziwy przełom. Do czasu misji irackiej nasza obecność w operacjach zagranicznych koncentrowała się na aspektach logistycznych i zabezpieczających. Pierwszy raz w historii podjęliśmy wyzwanie samodzielnego dowodzenia strefą, a pod naszą komendą mieli być żołnierze aż z 22 krajów całego świata. Wzięliśmy na siebie ogromną odpowiedzialność. Nie powiem, że zupełnie nie mieliśmy świadomości, co nas czeka. Jednak zupełnie inaczej prowadzi się analizy podejmowanych wyzwań w Warszawie. Praktyczna realizacja zadań w Bagdadzie zmienia percepcję. To był prawdziwy konflikt i codziennie weryfikowaliśmy poziom przygotowania do pełnienia powierzonej misji. Odebraliśmy trudną lekcję, ale 10 lat doświadczeń zaprocentowało potem, gdy dostawaliśmy do wykonania kolejne zadania. Wnioski znalazły swoje odbicie także w planach rozwoju sił zbrojnych. Czy podołaliśmy? Jestem przekonany, że tak, ale był to ogromny, bezprecedensowy wysiłek Wojska Polskiego.
Wiele osób wskazuje, że jednym z najtrudniejszych momentów było także kształtowanie systemu cywilnej kontroli nad armią. Czy, Pana zdaniem, włączenie armii w struktury demokratycznego państwa jest już powszechnie uznane przez wojskowych?
Ten temat jest źródłem wielu kontrowersji, a samo określenie jest używane jako słowo wytrych. Tymczasem w nowoczesnym, demokratycznym społeczeństwie cywilna kontrola nad armią jest czymś oczywistym. Podobnie jak cywilna kontrola nad wszystkimi innymi aspektami życia, bo przecież najwyższą władzą w państwie jest naród i to jego decyzje codziennie wprowadzamy w życie. W przypadku wojska nie oznacza to, że osoba, która zajmuje najwyższe stanowisko w pionie bezpieczeństwa, nosi garnitur zamiast munduru. Trzeba spojrzeć głębiej, dokonać analizy podstawowych procesów: programowania, rozwoju, szkolenia i użycia sił zbrojnych. Wszystkie muszą wynikać z dyrektyw demokratycznie wybranych władz – prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Rady Ministrów oraz ministra obrony narodowej. Żołnierze otrzymują cel i mają go zrealizować. My jesteśmy od tego, by zbudować potrzebne zdolności i wywiązać się z postawionych zadań. Nie ma obszaru funkcjonowania sił zbrojnych, który nie byłby uregulowany ustawowo, a więc nie byłby inicjowany przez cywilne, demokratyczne władze i nie byłby przez te organy kontrolowany. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Dla osób, które po tylu latach nadal nie rozumieją tego procesu, nie ma miejsca w wojsku.
Najbardziej widoczną emanacją cywilnej kontroli jest fakt, że o budżecie wojska decyduje parlament. Anders Fogh Rasmussen, sekretarz generalny NATO, od wielu miesięcy apeluje do przywódców państw członkowskich o powstrzymanie procesu zmniejszania wydatków na obronę, bo grozi to osłabieniem sojuszu. Czy, Pana zdaniem, nie ma ryzyka, że w przyszłości będziemy mieli do czynienia z „NATO dwóch prędkości”?
Gdyby doszło do rozbicia na „lepszych”, więcej inwestujących w wojsko, i „gorszych”, którzy z wielu powodów zostali zmuszeni do cięcia takich wydatków, byłoby to ogromnym zagrożeniem dla NATO. Sojusz jest tak skonstruowany, że jego wewnętrzne mechanizmy zabezpieczają przed takim rozbiciem. Duch NATO nie przewiduje pojawienia się w tekście traktatu gwiazdek i dopisków „o ile zapłaciłeś ostatnią ratę”.
Wszystkie nowe pomysły, jakie w ostatnich latach uruchomiliśmy w ramach NATO – Smart Defence, Connected Forces Initiative czy Regional Focus – mają przeciwdziałać ryzyku rozbicia i osłabienia sojuszu. Nie żyjemy w próżni, dostrzegamy uwarunkowania ekonomiczne, w jakich przyszło nam działać, ale jestem gorącym orędownikiem zasady, że w jedności siła.
autor zdjęć: ppłk Sławomir Ratyński / SGWP
komentarze