Nie zostawił swoich żołnierzy i miejscowej ludności polskiej, chociaż mógł się ewakuować za linię Curzona. Na ocalałym zdjęciu ppor. Radziwonika widnieje podpis: „Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny”.
Operacja „Ostra Brama” i akcja „Burza” na Kresach Północnych skończyły się porażką. Żołnierzy Armii Krajowej oraz innych formacji Sowieci zabijali, aresztowali lub zsyłali w głąb ZSRR. Chociaż front przeszedł w stronę Polski Centralnej i krajów nadbałtyckich, na terenie Okręgu AK Nowogródek wciąż pozostawały liczne oddziały partyzanckie, które po wycofaniu się Niemców rozpoczęły wyniszczającą walkę z sowieckimi siłami bezpieczeństwa.
W 1945 roku, po rozwiązaniu Armii Krajowej, gdy okazało się, że nową granicą wschodnią ziem polskich będzie linia Curzona, Delegatura Sił Zbrojnych na Kraj, a następnie organizacja Wolność i Niepodległość przeprowadziły akcję przerzutu ludzi, sprzętu oraz aktywów byłej AK. Trwała ona do 1946 roku. Mimo ewakuacji, na Kresach wciąż pozostała liczna ludność polska oraz wielu żołnierzy, którzy samodzielnie zaczęli tworzyć na bazie AK nowe struktury samoobrony i oddziały partyzanckie do walki z narzuconą, nową władzą.
Obwód 49/67
Po ewakuacji dowództwa i większości żołnierzy Okręgu AK Nowogródek na ziemie Białostocczyzny i Polski Centralnej, na terenie powiatów Lida i Szczuczyn powstał nowy ośrodek walki z władzą komunistyczną – Obwód nr 49/67. Jego organizatorem i komendantem był ppor. Anatol Radziwonik ps. „Olech”,
„Ojciec”.
Pochodził z ziemi nadniemeńskiej. Przed wojną ukończył Państwowe Męskie Seminarium Nauczycielskie w Słonimiu i pracował w szkole w Iszczołnianach. W 1938 roku wstąpił do Szkoły Podchorążych Piechoty w Jarosławiu. Po wybuchu wojny udało mu się uniknąć wywózek na Sybir. Nie wiadomo dokładnie, kiedy Radziwonik związał się z konspiracją. Pewne jest, że już w czasie okupacji niemieckiej był dowódcą jednej z placówek AK na terenie Obwodu Szczuczyn. Na początku 1944 roku został awansowany do stopnia podporucznika i przeszedł z konspiracji do oddziałów leśnych. Walczył z okupantem niemieckim i białoruskimi kolaborantami oraz partyzantką sowiecką w 77 Pułku Piechoty AK, u boku legendarnego cichociemnego Jana Piwnika ps. „Ponury”.
W lipcu 1944 roku pododdział „Olecha” nie zdążył na operację „Ostra Brama” i tym samym uniknął rozbrojenia przez NKWD. Dowiedziawszy się, co się stało z wileńskimi akowcami, wrócił do konspiracji na nadniemeńskich ziemiach. Po przejściu frontu i licznych aresztowaniach zaczął odtwarzać zniszczoną siatkę. Wiosną 1945 roku na terenie Okręgu Nowogródek doszło do licznych zmian – większość żołnierzy, w tym kadra i dowództwo, którzy nie opuścili Kresów Wschodnich i rok wcześniej udali się na tereny Białostockiego i Polski Centralnej, postanowiła przedzierać się za tzw. linię Curzona. Nie wszystkim się to udało. Nie wszyscy tego chcieli. Wśród tych ostatnich znalazł się „Olech”.
Mimo możliwości ewakuacji, postanowił pozostać na dotychczasowym terenie i bronić wciąż licznej ludności polskiej, która była poddawana masowemu terrorowi ze strony władz sowieckich. Objął dowodzenie nad strukturami po AK i stanął na czele organizacji utworzonej z połączonych obwodów Szczuczyn i Lida – 49/67. Do jego grupy masowo dołączali żołnierze z rozbitych formacji oraz niewielkie samorzutne oddziały partyzanckie. Zgłaszali się licznie młodzi ludzie, ponieważ na zajętych przez Armię Czerwoną terenach ogłoszono pobór do wojska. Aby uniknąć sowieckiego munduru, młodzi Polacy wybierali partyzancki
tryb życia.
Nieuchwytny nauczyciel
Ppor. Anatol Radziwonik latem 1945 roku dysponował ponad 70 leśnymi żołnierzami, a jego oddział stale się powiększał. „Olech” rozwinął też ogromną siatkę terenową konspiratorów. Niemalże w każdej nadniemeńskiej wsi i miejscowości miał swoich informatorów, meliniarzy i współpracowników. Jego kontakty sięgały grodzieńskiej milicji, a podobno nawet sądów i prokuratury. „Komendant”, jak często był nazywany Radziwonik przez swoich żołnierzy, stworzył liczną sieć baz i bunkrów z zaopatrzeniem. W związku z rozrostem działalności i napływem nowych żołnierzy podzielił swój oddział na kilka lotnych pododdziałów i patroli, liczących średnio od pięciu do 20 partyzantów. Operowały one przede wszystkim na terenie powiatów lidzkiego i szczuczyńskiego.
Głównym zadaniem, które przed swoimi żołnierzami postawił ppor. „Olech”, była obrona ludności polskiej przed terrorem władz sowieckich oraz zbrojna walka w celu utrzymania jedności polskości ziem kresowych do nadejścia wojny Wschodu z Zachodem i powrotu tych terenów do niepodległej Polski. W szeregach zgrupowania „Olecha” służyli Polacy, Białorusini i Rosjanie. Jednym z patroli dowodził alzacki Francuz, Peter Fic „Francuz”, innym „Zielony”, czyli Ukrainiec, lejtnant Armii Czerwonej, który zdezerterował z wojska i uchodził w zgrupowaniu za jednego z najbardziej zajadłych antykomunistów. „Olech” nie dopuszczał do żadnych animozji na tle narodowościowym ani religijnym.
Do końca 1948 roku NKWD praktycznie zlikwidowało inne większe polskie oddziały partyzanckie i struktury konspiracyjne działające na ziemiach nowogródzkiej i grodzieńskiej. Na celowniku pozostał wciąż nieuchwytny „Olech”. Dzięki ogromnemu szacunkowi wśród miejscowej ludności sowiecki aparat władzy praktycznie w terenie nie istniał, a NKWD nie mogło wpaść na trop ludzi „Olecha”. Witold Wróblewski ps. „Dzięcioł”, żołnierz oddziału przybocznego „Komendanta”, tak zapamiętał ówczesne relacje partyzantów z miejscowymi:
„W okolicach Grodna, Szczuczyna, Nowego Dworu, Lidy czy Nowogródka nadal mieszkało wielu Polaków. Wciąż napotykało się tam w większości polskie miasteczka, wioski, zaścianki i przysiółki. Prócz katolików Polaków, żyli w nich prawosławni, uważający siebie za Polaków, Białorusinów lub tutejszych. Kiedy wstępowaliśmy do jakiejś chaty, nie pytaliśmy, czy gospodarz jest Polakiem, Białorusinem, czy tutejszym, czy rodzina jest katolicka, czy prawosławna. Było to dla nas obojętne. Wszyscy mieszkańcy byli gościnni i przyjmowali nas, jak to się mówi – czym chata bogata. System sowiecki był tak absurdalny i zbrodniczy, że nikt z nas nie wierzył w jego trwałość. Byliśmy przekonani, że prędzej czy później runie cały porządek komunistyczny w Europie, a ziemie kresowe powrócą do wolnej i niepodległej Polski. Co więcej, wierzyła w to znaczna cześć ludności katolickiej i prawosławnej. Ciężkie przeżycia wojenne, oraz nowe przejawy sowieckiej przemocy jeszcze bardziej utrwalały tę nadzieję”.
Kresowi straceńcy
Im dłużej ppor. Radziwonik i jego podwładni stawiali zbrojny opór NKWD i miejscowej władzy komunistycznej, tym wojna ta stawała się coraz bardziej bezwzględna. Jeszcze pod koniec 1948 roku na ziemiach nadniemeńskich mówiło się, że za dnia rządzą komuniści, a w nocy „leśni”, a sowieckie wojsko dłużej niż na kilka godzin nie zapuszczało się na wieś w obawie przed atakami partyzantów. W tym czasie Obwód 49/67 dysponował około 100–120 żołnierzami w terenie oraz liczącą blisko tysiąc osób siatką terenową. Niestety, coraz większe nasycenie sił bezpieczeństwa w terenie oraz praca agenturalna zaczęły przynosić skutki. Od stycznia 1949 roku patrolom i pododdziałom „Olecha” coraz trudniej było się wyrwać z obław urządzanych przez komunistów. Coraz więcej partyzantów ginęło w walce, a kolejne placówki terenowe przestawały istnieć. Ciosy zadawane polskiemu podziemiu były tym bardziej dotkliwe, że Sowieci likwidowali tak ważne dla organizacji zaplecze. 12 maja 1949 roku, w wyniku donosu agenta bezpieki, NKWD namierzyło oddział przyboczny „Olecha” w kolonii Raczkowszczyzna, niedaleko wsi Bakszty. Żeby go zlikwidować, ściągnięto potężne siły NKWD i czterema kordonami otoczono miejsce postoju Polaków. Gdy polski oficer zorientował się w sytuacji, zarządził przedzieranie się przez pierścienie. Po pokonaniu trzech „Olech”, który szedł korytem rzeczki Niewisza, by zmylić trop obławy, został śmiertelnie ranny. Wraz z Radziwonikiem poległo 14 jego podkomendnych, a trzech dostało się do niewoli.
Śmierć ppor. Anatola Radziwonika była symbolicznym końcem zorganizowanego oporu Polaków na ziemiach nadniemeńskich przeciw sowieckiej władzy. Radziwonik miał wówczas zaledwie 33 lata. Do dziś nie ustalono miejsca jego pochówku. Po rozbiciu oddziału „Olecha” w terenie pozostały jeszcze nieliczne patrole i oddziały Obwodu, jednak funkcjonowały one już samodzielnie i były systematycznie likwidowane przez NKWD do początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Nagroda za głowę
Do dziś prawie w ogóle są nieznane historie polskich partyzantów, którzy po rozbiciu oddziałów, grupek zbrojnych i struktur konspiracyjnych dalej samotnie prowadzili własną walkę z reżimem stalinowskim na ziemiach nowogródzko-grodzieńskich. Nazywani przez aparat bezpieczeństwa „terroristy odinoczki”, walczyli jeszcze w latach pięćdziesiątych. Jeden z najbardziej znanych partyzantów Jan Hryncewicz (Hryniewicz?) ps. „Bogdan” ze wsi Jodki pod Lidą jest prawdziwą legendą tych ziem. Wywodził się, tak jak „Olech”, z 77 pp AK, a następnie krótko działał w strukturach Obwodu.
Po aresztowaniu zesłano go na Sybir, udało mu się jednak zbiec. Wrócił w rodzinne strony, gdzie rozpoczął własną, bezwzględną krucjatę przeciwko komunistom. Jedna z jego najbardziej znanych akcji miała miejsce na początku lat pięćdziesiątych, kiedy zastrzelił ośmiu jadących samochodem Sowietów (w różnych relacjach pojawiają się informacje, że byli to oficerowie albo lotnicy). 26 sierpnia 1953 roku, zatrzymany przez obstawę wymierzonej w niego obławy, zabił czterech oficerów bezpieki (w tym kapitana bezpieczeństwa państwowego) przybyłych na akcję z Grodna. Za głowę „Bogdana” wyznaczono ogromną nagrodę pieniężną. Jego dobra passa nie trwała już długo. Zdradzony przez przyjaciela – który dosypał mu do jedzenia środki nasenne – wpadł w ręce czekistów. Najprawdopodobniej został zabity w 1954 roku w grodzieńskim więzieniu. Wszystko wskazuje na to, że nie wydał nikogo, ponieważ nie nastąpiła potem żadna fala aresztowań.
Bardzo powoli pojawiają się strzępy informacji z białoruskich archiwów o innych, którzy nie złożyli broni, m.in. o rozbitej „grupie Polaków z byłej AK” w okolicach miejscowości Postawy w 1956 roku czy Stanisławie Mowliku ps. „Jeleń”, który poddał się w 1957 roku. Większości nazwisk ostatnich obrońców polskich Kresów Wschodnich nie poznamy pewnie nigdy.
12 maja 2013 roku we wsi Rakowszczyzna, w miejscu ostatniego boju ppor. Anatola Radziwonika, odsłonięto krzyż. Stanął na prywatnej posesji, z inicjatywy Związku Polaków na Białorusi. Niestety kilkanaście dni później został spiłowany i wywieziony przez „nieznanych sprawców”. Organizatorzy upamiętnienia „Olecha” dostali wezwania sądowe, a potem skazano ich za organizowanie nielegalnego zgromadzenia (!). To nie zniechęciło Polonii, która w połowie grudnia 2013 roku postawiła drugi krzyż, tym razem z tablicą upamiętniającą polskiego oficera kresowego. Tak ważną i wciąż żywą legendą jest nadal dla Polaków z Białorusi ppor. „Olech”.
autor zdjęć: IPN