Dlaczego walczyli w szeregach wroga? Z nienawiści do nazizmu, który „hańbił honor każdego uczciwego Niemca”.
Armia Krajowa, zbrojne ramię Polskiego Państwa Podziemnego, oraz inne formacje partyzanckie, m.in. Bataliony Chłopskie, Narodowe Siły Zbrojne czy Armia Ludowa, skupiały tysiące Polaków, którzy po wrześniu 1939 roku podjęli walkę z okupantami. W polskim ruchu oporu znalazło się też wielu obcokrajowców: Francuzów, Anglików, Rosjan, Jugosłowian, Węgrów, Włochów, zbiegłych jeńców wojennych lub dezerterów z nieprzyjacielskich armii. Nie zabrakło wśród nich Niemców i Austriaków. Wielu zostało zapamiętanych jako świetni wywiadowcy i partyzanci, którzy z bronią w ręku udowadniali, jak bardzo nienawidzą hitleryzmu.
Niemieccy antyfaszyści od początku II wojny światowej kontaktowali się z polskim wojskiem. Już w połowie września 1939 roku dwaj kapitanowie Rittmayer i Herrmann informowali Polaków o planach hitlerowców dotyczących obszarów okupowanych. Ostrzegali, że w ślad za Wehrmachtem podążają oddziały SS-Verfügungstruppe (późniejsze Waffen-SS). Uprzedzali, że województwo łódzkie zostanie bezpośrednio wcielone do Rzeszy, a Polacy będą masowo wysiedlani, wydziedziczani i wywożeni na roboty do Niemiec. Wspominali też o planach budowy obozów koncentracyjnych i wydzielania gett dla ludności żydowskiej.
Ostrzeżenia dwóch Niemców przyjmowano z niedowierzaniem, jednak ich informacje szybko się potwierdziły. Oficerowie nie ograniczyli się do przekazywania Polakom wiadomości i rozpoczęli bardziej aktywną działalność, m.in. pomagali ludziom ściganym przez gestapo. Niestety, dalsze losy Rittmayera i Herrmanna są nieznane. Wiadomo tylko, że w 1942 roku pierwszy z nich został aresztowany przez gestapo w Otwocku.
Wsparcie Austriaków
Adolf Karl Landl od 1936 roku służył w austriackiej żandarmerii w stopniu aspiranta. W 1938 roku, po Anschlussie Austrii do Rzeszy, wystąpił z tej formacji, ale już wkrótce został zmobilizowany przez Niemców. Wraz z 80 innymi żandarmami pochodzenia austriackiego został wysłany do Częstochowy, a następnie pełnił służbę na posterunkach w Piotrkowie, Opatowie, Staszowie, Kruszynie koło Radomia i Łopusznie koło Kielc.
Jesienią 1941 roku złożył w Związku Walki Zbrojnej przysięgę, którą odebrał Mieczysław Stemplewski „Sergiusz”, komendant placówki ZWZ w Łopusznie. Od tej pory „Felek” (pseudonim Landla) przekazywał dowódcy informacje o rozkazach wewnętrznych, planowanych obławach, aresztowaniach, pacyfikacjach i akcjach skierowanych przeciwko partyzantom. Wkrótce okazało się, że nie jest jedynym antyhitlerowcem na posterunku żandarmerii w Łopusznie – wspierał go rodak, Sepp Rotwein. Razem opracowali nawet specjalny szyfr wykorzystywany w rozmowach telefonicznych. Szacuje się, że ich informacje ocaliły życie blisko 300 mieszkańców powiatu kieleckiego.
W lipcu 1944 roku na ślad Landla wpadło gestapo, musiał więc uciekać z posterunku w Łopusznie. Razem z Mieczysławem Stemplewskim wstąpił do 4 Pułku Piechoty AK, mjr. Józefa Włodarczyka „Wyrwy”, i brał udział we wszystkich walkach tej formacji w akcji „Burza”. Jesienią, po rozwiązaniu oddziału i demobilizacji, ukrywał się pod Kielcami. Z tego okresu zachowało się zaświadczenie, wydane Austriakowi przez dowódcę partyzantów sowieckich kpt. Borysa: „Wydaje się prawomocne zaświadczenie Adolfowi Landlowi z prośbą do wszystkich sowieckich towarzyszy, aby nie strzelali do Landla, ponieważ pracował on razem z sowieckimi partyzantami w wywiadzie przeciw Niemcom”.
W listopadzie 1945 roku Landl wrócił do Austrii. Po wojnie opublikował wspomnienia „Mein polnisches Tagebuch” („Mój polski dziennik”).
Wielkie zasługi dla polskiej konspiracji miał również inny rodak Landla – Johann Hoschtalek, który w okupowanej Polsce pełnił funkcję naczelnego inżyniera i kierownika urzędu wodno-melioracyjnego przy rządzie Generalnego Gubernatorstwa w Krakowie. Hoschtalek ochronił wielu Polaków i Żydów przed wywiezieniem na roboty do Niemiec lub zesłaniem do obozów koncentracyjnych. Tłumaczył swoim zwierzchnikom, że potrzebuje tych ludzi do prac melioracyjnych. To jednak nie wszystko. Dzięki informacjom austriackiego inżyniera oddział AK por. Józefa Toczki „Topora” w styczniu 1945 roku nie dopuścił do wysadzenia zapory i elektrowni w Rożnowie oraz pobliskiego mostu w Kurowie (akcja „Mosty”). W 1966 roku Johann Hoschtalek został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Podstęp Soplicy
W połowie sierpnia 1944 roku jedna z komórek wywiadu AK dostała zadanie rozpoznania oddziałów niemieckich przesuwających się w kierunku przyczółka sandomiersko-baranowskiego. Akcją, którą kierował Józef Wójcik „Soplica”, szef placówki AK w gminie Cisów-Ociesęki koło Kielc, okazała się bardzo trudna. Ruch wojska obsadzającego przyczółek był wyjątkowo intensywny, a niemiecka żandarmeria otoczyła je szczelnym kordonem.
Żeby przeprowadzić odpowiednie rozpoznanie tego miejsca, „Soplica” postanowił wykorzystać znajomość z niemieckim oficerem kwaterującym w domu jego rodziców w Cisowie. Oberleutnant Bruno Gurmann, Austriak rodem z Wiednia, z zawodu skrzypek, na tym odcinku frontu pełnił funkcję oficera uzbrojenia. Interesujący się muzyką Wójcik zaprzyjaźnił się z nim, żeby zdobyć informacje o dyslokacji wojsk niemieckich. Gurmann szybko się zorientował, że ma do czynienia z wywiadowcą. Wtedy „Soplica” zagrał w otwarte karty – przekonywał Austriaka, że przez doprowadzenie hitlerowców do klęski należy jak najszybciej zakończyć wyniszczającą wojnę. Te argumenty musiały trafić na podatny grunt, gdyż oficer zgodził się na współpracę.
Od połowy września Bruno Gurmann przekazywał „Soplicy” dane o pozycjach niemieckich. Za pośrednictwem sztabu AK informacje te trafiały nie tylko do Londynu, lecz także do dowództwa wojsk sowieckich. Jak wspomina Józef Wójcik, Niemiec często zostawiał mapy sztabowe w swoim pokoju, a gdy z niego wychodził, mówił: „Idę na dwugodzinną inspekcję placówek, wejdź do izby i zrób porządek na moim stole”. W ten sposób Polak poznał m.in. pozycje frontowe 16 Dywizji Pancernej na odcinku Kurozwęki – Łagów, 17 Dywizji Pancernej w rejonie Kurozwęki – Stopnica i 291 Dywizji Piechoty w ugrupowaniu obronnym od góry Szczytniak do Łagowa. Przed rozpoczęciem ofensywy 1 Frontu Ukraińskiego w styczniu 1945 roku odcinek między Kurozwękami a Szydłowem był, jak podkreślali sztabowcy sowieccy, najdokładniej opracowany pod względem rozpoznawczym. Wójcik ostatni raz widział się z Gurmannem 9 stycznia 1945 roku. Kiedy oficer się z nim pożegnał, powiedział, że został oddelegowany do Ostrowca Świętokrzyskiego. Dalsze jego losy nie są znane.
Hansowie w partyzantce
Niemieckich czy austriackich antynazistów można było spotkać nie tylko w komórkach wywiadu, lecz także w oddziałach bojowych polskiego podziemia. Jesienią 1942 roku do dowódcy akowskiego oddziału partyzanckiego por. Stanisława Gaczoła „Nawary” zgłosił się młynarz ze wsi Kalina z okolic Miechowa i zameldował, że ukrywa się u niego niemiecki podoficer. Sierż. Erwin Felsen, Niemiec z Lotaryngii, technik rusznikarski i specjalista od broni maszynowej, uciekł z transportu wojskowego jadącego na front wschodni. Kiedy podoficer wstąpił do polskiego oddziału, okazał się nie tylko znakomitym rusznikarzem, lecz także dzielnym żołnierzem. 20 listopada 1944 roku w bitwie pod Porębą, kiedy batalion SS uderzył na akowców, Erwin pokrzyżował plany esesmanomi. Puścił serię z cekaemu w kierunku Niemców blokujących jeden z pododdziałów partyzanckich, który utknął w parowie. Jako cekaemista odznaczył się też w potyczce 28 listopada 1944 roku w rejonie góry Kotoń koło Myślenic. Po tych bojach Niemiec został wymieniony w rozkazie oddziału jako wyróżniający się odwagą, nadano mu stopień sierżanta i wręczono polskie dystynkcje, z których był niezwykle dumny. W polskiej partyzantce walczył również Willy Schulze, były student medycyny z Berlina, który służył w jednostce Wehrmachtu w Sandomierzu. W kwietniu 1944 roku zdezerterował i wstąpił do oddziału AK dowodzonego przez Jana Saniawę „Zawiszę”. Również Schulze dał się poznać jako wzorowy partyzant. W rozmowach z polskimi współtowarzyszami często roztaczał wizję przyszłych Niemiec jako państwa pokojowego i demokratycznego. Zginął w Szałasach niedaleko Kielc.
Kilku niemieckich antyfaszystów znalazło się także w ugrupowaniach Armii Ludowej operujących na ziemi krakowskiej. W oddziale Tadeusza Grochala „Tadka Białego”, działającego w okolicach Miechowa, służył dezerter z Wehrmachtu o pseudonimie „Maks”. Nie zapamiętano ani jego imienia, ani nazwiska, ale zachowała się relacja dotycząca bohaterskiej śmierci Niemca w czasie walk z SS w lasach chroberskich jesienią 1944 roku. Został trafiony kulą i zginął z okrzykiem na ustach: „Es lebe Polen!” (Niech żyje Polska!). W tym samym oddziale partyzanckim walczyło jeszcze kilku innych Niemców – dezerterów z Wehrmachtu, których partyzanci nazywali Hansami. Wśród nich byli Erwin, Fritz i Johann, którzy dołączyli do oddziału w okresie ciężkich walk na kielecczyźnie jesienią 1944 roku. Wszyscy trzej zginęli w boju pod Gruszką. Erwin rzucił się pod niemiecki czołg z granatem w ręku, gdy zabrakło mu amunicji.
W 1 Brygadzie AL im. Ziemi Kieleckiej służył Bruno Lehman, z zawodu cieśla, zadeklarowany antyfaszysta z Prus Wschodnich. Jak podkreślał, cała jego rodzina była wrogo ustosunkowana do Führera, a jego ojca przez dwa lata więziono w obozie koncentracyjnym. Bruno, został zmobilizowany do Wehrmachtu, ale przy pierwszej okazji zbiegł. Przez wiele dni ukrywał się na wsi u polskiego chłopa, a następnie trafił do oddziału alowców. We wspomnieniach weteranów Lehman pojawia się jako żołnierz wyróżniający się w walce zimną krwią i odwagą.
Czym się kierowali żołnierze przechodzący na stronę wroga? Głównym motywem ich postępowania była nienawiść do nazizmu, który, jak podkreślał Willy Schulze, „hańbił godność i honor każdego uczciwego Niemca”. Dla zdeklarowanych hitlerowców, ale pewnie też dla niektórych zwykłych niemieckich żołnierzy, byli jednak zdrajcami.