Od patriotów do kondotierów, czyli polscy ochotnicy walczą w wojnach meksykańskich.
Dwa przegrane powstania – listopadowe i styczniowe – wywołały falę emigracji, w wyniku której Polacy nie tylko rozpierzchli się po Europie, lecz także dotarli do najodleglejszych zakątków świata. Nasi rewolucjoniści i wojskowi angażowali się we wszelkie konflikty zmierzające do zachwiania porządku świętego przymierza. Robili to z pobudek ideowych, w imię walki pod hasłem „za wolność naszą i waszą”, ale i z prozaicznych powodów – pozbawieni żołdu byli oficerowie i żołnierze armii polskiej albo też partyzanci pozbawieni swych majątków musieli z czegoś żyć. Wielu z nich umiało tylko wojować, dlatego też zaciągali się pod obce sztandary. Czasami jednak musieli strzelać do rodaków służących w nieprzyjacielskich szeregach. Doświadczyli tego zwłaszcza ci, którzy znaleźli się za oceanem. Po raz pierwszy Polacy stanęli po dwóch stronach barykady w wojnach meksykańskich, w szczególności tej w latach 1846–1848 z USA, a następnie w czasie konfliktu związanego z francuską interwencją, a raczej awanturą na rzecz cesarza Maksymiliana I Habsburga w latach 1862–1867.
Pogranicze w ogniu
Meksyk w 1821 roku, po latach zwalczania hiszpańskiego zwierzchnictwa, ogłosił niepodległość, a dwa lata później konstytucję ustanawiającą federalną republikę. Przejście z systemu feudalnego na republikański nie przyniosło jednak młodemu państwu spokoju. Ogarnięty wojną domową Meksyk był w tym samym czasie w konflikcie z potężnym sąsiadem z północy i mocarstwami zamorskimi. W 1848 roku zwycięskie Stany Zjednoczone anektowały, należące dotychczas do Meksyku: Teksas, Kalifornię, Arizonę i Nowy Meksyk, czyli niemal 51% jego terytorium!
Niedługo potem, w latach 1857–1860, znowu wybuchła wojna domowa między konserwatystami a liberałami, na których czele stał wybitny Indianin z ludu Zapoteków Benito Juárez. W 1861 roku konserwatyści ponieśli klęskę i Juárez został wybrany na prezydenta. Wtedy jednak o swoje długi upomniały się zbrojnie Francja, Anglia i Hiszpania, więc Meksykanie, zamiast odbudowywać i reformować państwo, musieli szykować się do nowej wojny. Dzięki złożonym przez Juáreza zobowiązaniom o spłacie długów, a przede wszystkim z powodu chorób dziesiątkujących wojska ekspedycyjne, z interwencji szybko wycofały się Anglia i Hiszpania, ale wskrzeszone przez Napoleona III Cesarstwo Francuskie nie zamierzało odpuszczać.
Cesarz, megaloman o wielkich ambicjach kolonialnych, postanowił stworzyć własne imperium kosztem Meksyku, a posłużyli mu do tego prostoduszny arcyksiążę austriacki Maksymilian Habsburg i jego małżonka, belgijska księżniczka Charlotta. Po dwóch latach brutalnej wojny, w 1864 roku Maksymilian przybył do Meksyku. Przed przyjęciem cesarskiej korony postawił warunek, że musi zostać zaakceptowany przez tamtejszy naród, więc francuscy okupanci zorganizowali plebiscyt, który przyniósł „miliony głosów poparcia dla monarchii”. Habsburg potraktował tę komedię całkiem poważnie i pełen dobrych chęci rozpoczął swe „rządy”. Cesarstwo Meksyku przetrwało jeszcze trzy lata. Francuzi, ponosząc w wojnie partyzanckiej coraz większe straty, stopniowo się wycofywali. Republikańskie wojska Juáreza, wspierane przez Amerykanów, rosły natomiast w siłę. Wreszcie powstańcy osaczyli w 1867 roku przerzedzone klęskami i dezercją oddziały cesarskie oraz samego cesarza w twierdzy Querétaro. 15 czerwca Maksymilian dostał się do niewoli, a już cztery dni później został wraz ze swymi wiernymi generałami rozstrzelany.
Cesarskie obietnice
Kolejna krwawa wojna meksykańska się zakończyła – tym razem na trochę dłużej. Wzięło w niej udział po stronie cesarza Maksymiliana I, według różnych szacunków, od 2 do 4 tys. Polaków, w tym wielu weteranów powstania styczniowego. Ci zostali przez cesarza Francuzów Napoleona III oszukani podwójnie – najpierw uwierzyli w jego zapewnienia o poparciu powstania w Królestwie Polskim, a następnie dali się wmanewrować w zamorską awanturę… Nie byli jednak pierwszymi Polakami, którym przyszło walczyć na meksykańskich pustkowiach.
Po wybuchu wojny amerykańsko-meksykańskiej w 1846 roku w paryskim organie polskich emigrantów polistopadowych „Dziennik Narodowy” napisano: „Wojna ta jest niesprawiedliwą, jest najazdem silniejszego na słabszego, Polakowi nie godzi się w niej brać udziału. Prawda, że Meksyk był pogrążony w anarchii, ale to bynajmniej nie daje prawa sąsiadowi do napadania nań, zabierania jego prowincji, nastawania na jego niepodległość. Czyn Stanów Zjednoczonych wobec Meksyku ma wiele podobieństwa z czynem Prus, Rosji i Austrii względem Polski. Jeśli więc komu, to Polakom najmniej wypadało brać w nim udział”.
A jednak, mimo tej analogii do losów Rzeczypospolitej, około 50 emigrantów polskich osiadłych w USA wstąpiło ochotniczo do armii amerykańskiej i walczyło przeciwko Meksykowi. W boju wyróżnili się m.in. byli powstańcy listopadowi: Napoleon Kościałkowski, sierż. Ignacy Szumowski czy dowódca oddziału artylerii o nazwisku Piotrowicz, którzy z Meksykanami starli się już wcześniej w Teksasie buntującym się przeciwko meksykańskiemu zwierzchnictwu. Dużą karierę zrobili w US Army w czasie tej wojny Florian Braunek i Karol Radzimiński. Płk Braunek, odznaczony w powstaniu listopadowym Krzyżem Złotym Virtuti Militari (pod koniec powstania dowodził pułkiem w korpusie gen. Różyckiego), w 1845 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych i przyjął obywatelstwo amerykańskie. W 1846 roku walczył z Meksykanami w Teksasie, a następnie kierował budową twierdzy nad Rio Grande. Karol Radzimiński, który dał się poznać w Ameryce jako zdolny geograf, w latach wojny z Meksykiem sprawował funkcję sekretarza komisji powołanej do ustalenia granicy między Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi.
W pracach delimitacyjnych brał udział – w odróżnieniu od Radzimińskiego stojący po drugiej stronie barykady – brat znanego poety Antoniego Malczewskiego, Konstanty Paweł Tarnawa Malczewski, który w kraju Azteków osiągnął stopień generalski w korpusie saperów i bronił stolicy Meksyku przed amerykańską inwazją. Po stronie młodej republiki meksykańskiej opowiedział się też Seweryn Gałęzowski, weteran powstania listopadowego, podobnie jak płk Braunek odznaczony Krzyżem Złotym Virtuti Militari za obronę Warszawy w 1831 roku, w czasie której został ciężko ranny. Gałęzowski jednak nie był zawodowym wojskowym, lecz lekarzem chirurgiem. W 1834 roku wyjechał do Meksyku i zdobył tam sławę znakomitego specjalisty w zawodzie. Podczas wojny z Amerykanami pełnił służbę jako chirurg w oblężonym mieście Meksyk. Leczył rannych obu stron konfliktu, co docenili Amerykanie po zajęciu stolicy, powierzając Gałęzowskiemu bez wahania opiekę nad swym lazaretem. Innym lekarzem wojskowym, polskim imigrantem, był pochodzący z Krakowa Ferdynand Gutt.
Żądza przygód czy patriotyzm
Powstańców listopadowych walczących na ziemi meksykańskiej było niewielu. Inaczej sprawa wyglądała po kolejnym zrywie niepodległościowym w 1863 roku. Ci, którym po klęsce powstania udało się przedrzeć przez kordon rosyjsko-austriacki, zostali internowani i osadzeni w różnych twierdzach na terenie Austrii. Ciężkie warunki przymusowego pobytu połączone z niepewnością co do przyszłości i obawą wydania w ręce władz carskich powodowały, że wielu z nich podpisywało zgodę na wstąpienie do oddziałów formowanych dla cesarza Meksyku Maksymiliana I Habsburga. Również Polacy przebywający we Francji, nadal wiążący nadzieje z polityką Napoleona III, wstępowali do Legii Cudzoziemskiej albo innych oddziałów wyruszających za ocean. Wśród ochotników do armii cesarza Meksyku znaleźli się też polscy chłopi, zaciągający się za pośrednictwem biur werbunkowych w Wiedniu i Lublanie. Byli wreszcie i tacy, którzy po prostu mieli nadzieję na zdobycie na drugiej półkuli fortuny i przeżycie przygody.
W kampanii francuskiej w Meksyku wzięło udział kilka tysięcy Polaków. Podobnie jak we wcześniejszym konflikcie, znaleźli się oni także w przeciwnym obozie – w armii prezydenta Juáreza. Byli to przede wszystkim weterani amerykańskiej wojny secesyjnej, którzy jako sojusznicy i „doradcy” zasilali republikańskie oddziały; drugą grupę stanowili coraz liczniejsi dezerterzy z szeregów cesarskiej armii, którzy, zobaczywszy, o co naprawdę chodzi w tej wojnie, przechodzili na drugą stronę. A była to wojna brutalna, głównie partyzancka. Na zasadzki i skryte ataki oddziałów partyzanckich Francuzi odpowiadali krwawymi pacyfikacjami wśród cywilów.
Wielu uczestników zrywu niepodległościowego w Polsce nagle zdało sobie sprawę, że biorą udział w konflikcie podobnym do powstania styczniowego, tylko że teraz odgrywają rolę kozackich sotni w Królestwie Polskim… Oficer kawalerii Maksymiliana, Stanisław Wodzicki, w swych wspomnieniach „Z ułanami cesarza Maksymiliana do Meksyku” opisał jedną z egzekucji w mieście Napolucan: „Plac San José, który z tego powodu [gdyż tam tracono powstańców] nazywali Meksykanie rzeźnią francuską. Wyroki wykonywano dwa razy w tygodniu. Zwyczajnie rozstrzeliwano trzech albo więcej skazańców, raz nawet siedmiu. Straszliwa była szybkość postępowania. Skazańcy przyjeżdżali na wozach, każdy z księdzem. Po odczytaniu w kilku wierszach wyroku, i to po francusku, którego biedacy nawet nie rozumieli, kazano im klękać, zawiązywano oczy i w mgnieniu oka padały strzały, na pięć kroków odległości. W tej chwili odzywały się trąbki i wojsko defilowało przed leżącymi trupami. Godna podziwu jest odwaga i rezygnacja, z jaką umierali ci ludzie”. Choć – w odróżnieniu od wielu swych towarzyszy – Wodzicki nie przejawiał większej sympatii do Meksykanów czy Indian, do samego końca walczył w armii cesarskiej. Jako doskonały żołnierz potrafił jednak docenić odwagę i determinację przeciwnika. A ta rosła wprost proporcjonalnie do brutalności wojsk francuskich i cesarskich.
Wielu Polaków czuło wewnętrzne rozdarcie. Niektórzy popełniali nawet samobójstwo, żeby nie walczyć w armii Maksymiliana. Wciąż rosła liczba dezerterów. Konrad Niklewicz, polski żołnierz, który także zostawił po sobie wspomnienia z kampanii meksykańskiej („Wspomnienia z Meksyku. Meksyk za panowania Maksymiliana I”), był świadkiem wielu dezercji polskich legionistów do oddziałów Juáreza. Schwytanym groził sąd wojenny i kilkakrotnie wykonano wyroki śmierci na polskich zbiegach. Był także uczestnikiem walk, w których Polak strzelał do Polaka. Pewnego razu, gdy polscy legioniści ratowali rannych żołnierzy republikańskich, usłyszał jak jeden z nich powiedział „dziękuję”, gdy podano mu manierkę z wodą. Niklewicz walczył m.in. pod Almacatlan, Cholulą, Durango, Orizabą i Tlaxcalą, i wymienia uczestniczących w każdym z tych starć Polaków, których groby pozostawały w tych miejscowościach. Opisując bitwę pod Camargo, zanotował, że „najstraszniejsza walka wrzała w gmachu rządowym, tuż przed miastem. Dowodził Polak. Jak Leonidas w Termopilach, tak on stał na schodach przy wejściu z garstką mężnych, rąbiąc i siekąc. Obok każdego Maćka znad Wisły i Antka leżały trupy zakrwawione ciał czarnych i czerwonoskórych”.
Po jednej z potyczek Niklewicz dostał się do niewoli. W czasie inspekcji wśród jeńców gen. Manuel del Refugio Gonzáles zapytał ich o narodowość. Gdy dowiedział się, że większość to Polacy, miał powiedzieć: „Porucznicy i Polacy w armii Maksymiliana, podczas gdy tylu waszych z Europy służy w moich szeregach”. Generał mówił prawdę. Ocenia się, że u boku Juáreza w obronie Republiki walczyło kilkuset Polaków, głównie obywateli Stanów Zjednoczonych. Były wśród nich tak barwne postacie, jak płk Jan Sobieski, który utrzymywał, że jest w prostej linii potomkiem polskiego króla, synem hr. Jana Sobieskiego i Izabeli z Bemów, siostry sławnego generała. Miał podobno złożyć przysięgę na grobie ojca, że „nie będzie mówił po polsku aż do dnia, w którym zostanie mu zwrócony tron polski, a wtedy będzie najbardziej demokratycznym monarchą świata”. Sobieski brał udział w wojnie secesyjnej po stronie Unii, a następnie ochotniczo zaciągnął się do armii Juáreza w stopniu pułkownika. Z jego wspomnień wynika, że pełnił funkcję szefa sztabu gen. Mariano Escobedo i asystował przy egzekucji Maksymiliana w Querétaro. Obok niego wymienia się m.in. nazwiska majorów Szmidta i Pytlakowskiego, którzy wyróżnili się w korpusie gen. Jesusa Gonzáleza Ortegi – jednego z najbardziej bitnych i doświadczonych dowódców republikańskich, za którego Francuzi wyznaczyli wysoką nagrodę.
Warto przypomnieć jeszcze jednego, choć dość kontrowersyjnego, bohatera walk na ówczesnym pograniczu amerykańsko-meksykańskim. Walerian Sułakowski był weteranem powstania listopadowego i inżynierem wojskowym, który w czasie wojny secesyjnej zaangażował się w budowę konfederackich fortyfikacji w Teksasie i Luizjanie. Na wieść o upadku powstania styczniowego wpadł na pomysł utworzenia z uchodźców popowstaniowych Legii Polskiej. Fundusze na realizację tego celu postanowił uzyskać ze sprzedaży w Hawanie bawełny wysyłanej ze skonfederowanych stanów. Chciał kupić broń i parowiec, na którym zamierzał przewieźć 4 tys. uchodźców z Europy. Nic z tych planów jednak nie wyszło, gdyż żaglowiec do transportu bawełny aresztowała marynarka wojenna Unii. W 1864 roku Sulakowski wylądował w Meksyku, gdzie postanowił zebrać oddział z konfederackich uciekinierów i uderzyć z nimi, przez Rio Grande, na jankesów. Z tego też nic nie wyszło, a niezmordowany awanturnik prawdopodobnie w końcu osiadł na Kubie.
Straty Polaków zaangażowanych w walce zarówno po stronie Maksymiliana, jak i Juáreza nie są dokładnie znane, ale wszystkie przekazy zgodnie świadczą o tym, że musiały być duże. Po raz kolejny, i nie ostatni, polscy doborowi żołnierze ginęli w obcej i bezsensownej wojnie.