Wypinanie się z uprzęży spadochronu ciągniętego po wodzie, korzystanie z tratwy ratunkowej, użycie środków sygnalizacyjnych, które naprowadzają samolot na rozbitka – to tylko niektóre elementy treningu przetrwania na morzu. Wzięli w nim udział żołnierze z Grupy Lotniczej z Darłowa.
Podczas lotu nad morzem doszło do awarii samolotu. Załoga ratowała się, skacząc ze spadochronami. Tego dnia jednak pogoda nie była najlepsza. Wiał silny wiatr, który wlókł spadochrony po powierzchni wody. – Kiedy skoczek znajdzie się w morzu, musi się natychmiast wypiąć z uprzęży. Czasza, która ciągnie go za sobą, stanowi poważne utrudnienie. Zdarza się, że człowiek chwilami całkowicie zanurza się pod wodę. Ale musi sobie z tym poradzić – opowiada kpt. mar. pil. Dariusz Sionkowski z Grupy Lotniczej w Darłowie. Potem też nie jest łatwo. – Trzeba napełnić powietrzem własną łódź ratowniczą i dopłynąć do dużej tratwy, w której zbierają się rozbitkowie – tłumaczy kpt. mar. pil. Sionkowski. Do tego dochodzi często niska temperatura wody, fale, czasem deszcz, zawsze – potężny stres.
– Dlatego właśnie lotnik musi robić wszystko, by być przygotowanym na tego typu ekstremalne sytuacje. Pomagają w tym szkolenia oraz treningi – zarówno te w Ośrodku Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego w Gdyni, jak i te na morzu – podkreśla kmdr ppor. Czesław Cichy, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. W jednym z nich wzięło właśnie udział kilkunastu lotników z Darłowa. Wprawdzie wyskakiwali oni do wody nie z samolotu czy śmigłowca, lecz z pokładu łodzi SAR 1500 należącej do Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa, ale i tak mieli przed sobą trudne zadanie.
– W ćwiczeniu spadochron był ciągnięty przez łódź, dlatego poruszał się z większą nawet szybkością niż gdyby wlókł go wiatr – przyznaje kpt. mar. pil. Sionkowski. – Ale podczas treningu chodzi właśnie o to, by spróbować swoich sił w nietypowych sytuacjach, a przez to oswoić się z morzem. Przecież ewentualna awaria i wodowanie mogą zdarzyć się na przykład w nocy, podczas deszczu, a wtedy będzie jeszcze trudniej – dodaje.
Umiejętności pomagające przetrwać w przypadku katastrofy na morzu musi zdobyć każdy z lotników Marynarki Wojennej. – Raz na pięć lat zaliczają oni tygodniowe szkolenie oraz skrócony, dwudniowy trening w ośrodku nurków. Dodatkowo brygada organizuje treningi w morzu – zaznacza kmdr ppor. Cichy.
Samoloty i śmigłowce lotnictwa morskiego wyposażone są w specjalne radiopławy. Jeśli nawet podczas katastrofy maszyny poszłyby na dno, pławy będą utrzymywać się na powierzchni i wysyłać sygnał z namiarami miejsca, gdzie doszło do wypadku. Sami lotnicy, zanim wsiądą do kabiny, ubierają się w kombinezony, które chronią ich przed niską temperaturą wody. Mają też przy sobie małe tratwy. Duża zrzucana jest z samolotu bądź śmigłowca biorącego udział w akcji ratunkowej. – Taka tratwa sama napełnia się powietrzem. W wodzie ląduje jednak zawsze do góry dnem. Lotnicy podczas szkolenia uczą się, w jaki sposób szybko ją odwrócić – tłumaczy kmdr ppor. Cichy.
Żołnierze, jeśli już znajdą się w morzu, muszą pamiętać o kilku podstawowych zasadach. – Po pierwsze, w miarę możliwości powinni trzymać się w grupie. Po drugie, muszą maksymalnie ograniczyć ruchy. A wszystko po to, by tracić jak najmniej energii i ciepła – wylicza kmdr ppor. Cichy. – Bez specjalnego ubioru latem można przetrwać w morzu nawet dwie, trzy godziny. Zimą czy jesienią ten czas skraca się do kilkunastu minut – dodaje.
autor zdjęć: Waldemar Parus
komentarze