Bigos na dziczyźnie ugotował na przyjęcie w Kwaterze Głównej NATO. Rybną przystawkę na olimpiadzie kulinarnej w Niemczech. Starszy szeregowy Radosław Irzemski jest jednym z dwunastu kucharzy, których minister obrony uhonorował statuetką. – Lubię kulinarne nowinki. Czasem korci mnie, by zamiast kotleta podać kolegom jakiś specjał – mówi żołnierz.
O gotowaniu może mówić całymi godzinami. – To moja pasja, nigdy mi się nie znudzi – mówi kucharz 1 Pomorskiej Brygady Logistycznej.
St. szer. Radosław Irzemski do wojska trafił w 2004 roku, gdy jako wykwalifikowany kucharz rozpoczął roczną służbę zasadniczą. – Po kilku miesiącach postanowiłem jednak związać się z armią na dłużej – mówi. Został żołnierzem nadterminowym, a po paru latach przeszedł do służby zawodowej w korpusie szeregowych zawodowych. Dziś w Szkole Podoficerskiej Wojsk Lądowych szkoli się na stopień kaprala.
Jak to się stało, że znalazł się w gronie najlepszych dwunastu kucharzy polskiego wojska? – W ubiegłym roku w Grudziądzu odbywały się eliminacje, które miały wyłonić reprezentantów do udziału w międzynarodowej olimpiadzie kulinarnej w Erfurcie. Po trudnej rywalizacji znalazłem się w gronie wybranych – opowiada żołnierz.
Razem z pozostałą jedenastką wojskowych kucharzy pojechał do Niemiec. Tam polska ekipa musiała zmierzyć się ze 162 reprezentacjami z 85 krajów. Sześć przygotowanych zestawów, w tym rybna przystawka „diabeł morski podany na ryżu szafranowym w asyście wędzonej papryki”, dała im brązowy medal.
Kulinarnymi umiejętnościami polscy kucharze popisali się też kilka miesięcy później w Kwaterze Głównej Sojuszu w Brukseli. Obchodzono wówczas czternastą rocznicę członkostwa Polski, Czech i Węgier w NATO. Tym razem postawili na polskie specjały, a największą furorę zrobił m.in. bigos na dziczyźnie i żurek staropolski. – Koledzy z sojuszniczych armii powiedzieli nam wtedy, że dokonujemy kulinarnych cudów – wspomina Radek.
Dla st. szer. Irzemskiego gotowanie na takich imprezach to prawdziwa przyjemność. – Wtedy mogę sobie pozwolić na wyszukane przyprawy i elementy dekoracyjne. Reszta to kwestia wyobraźni, kreatywności i zegarmistrzowskiej precyzji. Dania muszą nie tylko doskonale smakować, ale i pięknie wyglądać – mówi żołnierz.
W wojskowym menu nie ma miejsca na taką dowolność. Tu bowiem konieczne jest ścisłe trzymanie się ustalonych jadłospisów. – Bardzo lubię to, co robię, więc nie nudzi mnie gotowanie dla żołnierzy. Przyznaję jednak, że czasem korci mnie, by zamiast kotleta podać kolegom karkówkę lub schab przyrządzone w niecodzienny sposób – mówi st. szer. Irzemski.
Najwięcej jednak eksperymentuje we własnej kuchni. Jego popisowym daniem jest polędwica w sosie kurkowym podana z pieczonymi ziemniakami lub roladki z polędwicy nadziewane suszonymi śliwkami i camembertem. – Całkiem nieźle wychodzą mi też pierogi, zwłaszcza te ze szpinakiem i fetą – mówi żołnierz.
Wśród znajomych uchodzi za specjalistę od dań z grilla. – Doskonale przyrządza grillowaną karkówkę, którą podaje z sosem tatarskim à la Radek. Niestety, przepis na marynatę do mięsa to jedyna receptura, której zdradzić nie chce – mówi Kamil, kolega żołnierza.
Jak w każdej pracy są też minusy. – Nie lubię bardzo wczesnego wstawania, gdy gotujemy na poligonach – przyznaje żołnierz. No i zdarza się, że czasami wolałby być gościem, a nie kucharzem. – Na przykład gdy jest wigilia, żołnierze dzielą się opłatkiem, a my przygotowujemy świąteczną kolację – mówi st. szer. Irzemski.
Członków wojskowej reprezentacji kucharzy minister obrony Tomasz Siemoniak uhonorował niedawno specjalnymi statuetkami. – Ustawiłem ją obok medalu z olimpiady w Niemczech. Z obu nagród cieszę się ogromnie, bo to dowód, że ktoś docenia naszą ciężką pracę – mówi przyszły podoficer.
autor zdjęć: arch. prywatne st. szer. Radosława Irzemskiego
komentarze