Ponad trzy tysiące naszywek i emblematów amerykańskich wojsk lądowych zgromadził ppłk Adam Włoczewski z 2 Korpusu Zmechanizowanego. To największa taka kolekcja w Polsce. W zbiorach polskiego oficera są m.in. naszywki elitarnego oddziału rangersów, a nawet odznaka amerykańskiego sierżanta, który lądował w Normandii w 1944 roku.
Na co dzień pracuje w oddziale planowania operacyjnego 2 Korpusu Zmechanizowanego w Krakowie. Ale jego zamiłowanie do wojskowej heraldyki jest znane niemal w całej jednostce.
Podpułkownik Adam Włoczewski zbiera emblematy wojskowych szkół, jednostek wojsk specjalnych, pancernych, artylerii, saperów czy piechoty. Ma m.in. emblematy 101 Dywizji Powietrznodesantowej, która razem z polską 1 Samodzielną Brygadą Spadochronową brała udział w operacji Market Garden w 1944 roku. Najstarsza w jego kolekcji jest odznaka z 1921 roku w kształcie swastyki należąca do żołnierza 45 Dywizji Piechoty.
W sumie oficer zgromadził 3279 oryginalnych naszywek amerykańskich wojsk lądowych. Dlaczego zbiera właśnie symbole wojsk ze Stanów Zjednoczonych? – Armia USA to najbardziej uporządkowane wojsko na świecie i wszystkie odznaki mają zewidencjonowane – mówi ppłk Włoczewski. – Dzięki temu nie tylko wiadomo, która formacja ją nosiła, ale też kto ją wyprodukował i w ilu egzemplarzach – przyznaje. Podpułkownik ma także naszywki żołnierzy USA stacjonujących w innych krajach, m.in. Amerykanów służących w Centrum Szkolenia Sił Połączonych NATO w Bydgoszczy.
Cała kolekcja, równo ułożona za szkłem, zdobi jego gabinet. – Wygląda to naprawdę imponująco – mówi mjr Mariusz Wysocki, który pracuje z pułkownikiem w jednym pokoju. Jak przyznaje, pasja kolegi przydaje się także jemu. – Kiedy na misji czy ćwiczeniach spotykam amerykańskich żołnierzy, od razu potrafię zidentyfikować, z jakiej są jednostki. Dzięki temu łatwiej nawiązać rozmowę – opowiada major.
Ppłk Włoczewski emblematy kupuje najczęściej przez Internet. Wykazy nowych naszywek regularnie dostaje od amerykańskiego Instytutu Heraldyki, do którego zwrócił się z taką prośbą. Dzięki temu niczego nie przeoczy. Rocznie jego zbiory powiększają się o około sto egzemplarzy.
Ile już wydał na swoje hobby – nie chce zdradzić. – Powiem tylko, że przeciętna naszywka kosztuje od 4 do 10 dolarów. Jednak im starsza i bardziej unikalna, tym droższa – przyznaje. Najwięcej, bo ponad 400 dolarów, zapłacił za odznakę 1 Dywizji Piechoty zwanej „Wielką Czerwoną Jedynką”. Emblemat nosił na ramieniu amerykański sierżant w czasie lądowania w Normandii w 1944 roku.
Część ze swoich zbiorów oficer dostał od amerykańskich żołnierzy jako pamiątkę wspólnych ćwiczeń lub udziału w zagranicznych operacjach. Podpułkownik był już na sześciu misjach: w Bośni i Hercegowinie, Kosowie, Iraku oraz Afganistanie. Służył m.in. jako dowódca kompanii oraz specjalista od współpracy cywilno-wojskowej. Z każdej misji przywozi nową pamiątkę do swojej kolekcji. Czasami niejedną. – W 2005 roku trafiłem do amerykańskiej bazy w Bagdadzie. Było tam miejsce, gdzie haftowano naszywki, a żołnierze na wzór przynosili stare oryginalne emblematy, które kosztowały grosze – wspomina oficer. Gdy po trzech dniach wyjeżdżał z bazy, miał 180 nowych naszywek do swojej kolekcji.
autor zdjęć: Arch. ppłk. Adama Włoczewskiego
komentarze