Jeżeli zdanie kilkunastu dziennikarzy brać za miernik, mamy w Europie opinię „kowbojów”. Na coraz bardziej pacyfistycznie nastawionym Starym Kontynencie jesteśmy jednym z niewielu krajów, który jest postrzegany jako aktywny uczestnik działań zbrojnych – pisze Maciej Chilczuk, publicysta portalu polska-zbrojna.pl.
Jednym z naszych narodowych sportów jest poszukiwanie na świecie poloników, czyli wszelkiego rodzaju nawiązań do Polski. Jego rozwinięciem jest wypytywanie obcokrajowców o to, co wiedzą o naszym kraju. Towarzyszy temu zwykle ogromne zdziwienie, gdy się okazuje, że taki Włoch czy Hiszpan mogą wieść spokojny żywot bez zaprzątania sobie głowy pytaniem, co tam słychać nad Wisłą. Ale też jaka to radość, gdy gość z zagranicy jest w stanie jednym tchem wymienić choćby Lecha Wałęsę, Jana Pawła II, Białowieżę i mazurskie jeziora.
Miałem ostatnio okazję spędzić kilka dni w gronie kilkunastu dziennikarzy z całej Europy i choć walczyłem ze sobą, to nie mogłem się powstrzymać. Polska natura wzięła górę i musiałem się dowiedzieć, co przedstawiciele zagranicznych mediów wiedzą o Polsce, a konkretnie o naszych siłach zbrojnych.
Zdaniem moich rozmówców, mamy dużą armię, jedną z największych w Europie. Byli szczerze zdziwieni, gdy się dowiedzieli, że od kilku lat nie jest to już wojsko z poboru. „Jak w czasie kryzysu udało się wam sfinansować reformę?” – pytali. Gdy zacząłem żonglować znanymi nam wszystkim pojęciami – porozumienie ponad podziałami, „zielona wyspa”, stabilne finansowanie, 1,95 proc. PKB na obronność – koledzy po piórze stawali się coraz bardziej zdumieni. W ich ojczyznach wydatki na wojsko trafiły pod nóż jako jedne z pierwszych i mało kto przejmuje się tam krytyką ze strony NATO, że tak głębokie cięcia mogą wpływać na efektywność Sojuszu.
Jeżeli zdanie kilkunastu dziennikarzy brać za miernik, mamy w Europie opinię „kowbojów”. Na coraz bardziej pacyfistycznie nastawionym Starym Kontynencie jesteśmy jednym z niewielu krajów, który jest postrzegany jako aktywny uczestnik działań zbrojnych. Jeszcze kilka lat temu taka łatka nie byłaby pewnie powodem do dumy, ale wydarzenia w Libii czy Mali pokazały, że wojna u bram Europy to niestety nie są mrzonki. Francuska dziennikarka radiowa powiedziała mi, że nasze zaangażowanie w misję w Afryce zostało nad Sekwaną zauważone. – Jesteście dobrym sojusznikiem, na którego zawsze można liczyć – podsumowała.
Udział żołnierzy w międzynarodowych operacjach to najlepsza reklamówka polskich sił zbrojnych. Większość moich rozmówców wiedziała, że pomagamy krajom bałtyckim w obronie przestrzeni powietrznej, że pilnujemy porządku na Bałkanach, że braliśmy udział w wielu operacjach pod sztandarem ONZ. Jak widać, od „kowboja rodem z USA” do „sprawdzonego europejskiego sojusznika” droga niedaleka. Wszystko bowiem zależy od tego, kto prosi o pomoc.
„Przebojem eksportowym” są jednak niewątpliwie nasze jednostki specjalne. Ich działania w Iraku i Afganistanie oraz znakomite referencje wystawiane przez kolegów po fachu są powszechnie znane. Polscy komandosi cieszą się renomą i wystawiają siłom zbrojnym najlepsze świadectwo.
komentarze