Dziś mija pierwsza rocznica śmierci pięciu chłopaków z PRT pełniących służbę podczas X zmiany PKW w Afganistanie. Dla mnie, ich dowódcy, te 365 dni to walka ze słabościami, ułomnościami i wspomnieniami, które niosą chwile zadumy, refleksji i obrazy przeszłości.
Grudzień 2011 roku był kolejnym etapem przybliżającym nas do końca misji. Profesjonalizm, umiejętności i wiedza ścierały się z rzeczywistością, wypełniając zimowe dni. Tamten 21 grudnia był jak każdy inny dzień. Środa była taka sama jak poprzednia. Pobudka, śniadanie, kamizelka, hełm, broń, „linia”, instruktaż, wyjazd z bazy i…
Rano nic nie wskazywało, że za chwilę zdarzy się coś, co rzuci cień na nasz wyjazd. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Najpierw wyjazd z Amerykanami i zabezpieczenie ich. Potem kierunek Rawza. Tej środy mieliśmy spotkanie z przedstawicielem lokalnej administracji. Długie konwersacje, uprzejmości, kurtuazje. Każda grupa miała inne zadanie. A potem, jak zwykle, czas, sygnał, komenda i jesteśmy w pojazdach. 7 minut później moje życie się zmieniło...
Po południu tego dnia wszystko stało się jasne. Święta nie będą już takie same, nic nie będzie już takie samo. Nie ma Piotrka, Marcina, Marka, Łukasza i Krystiana, nie ma składu.
Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak zareaguje w takiej sytuacji: umysł swoje, serce swoje, a emocje... Właśnie one grają pierwsze skrzypce. Po śmierci chłopaków wiele się działo. Wracanie do życia było niczym praca Syzyfa. Niekończące wtaczanie głazu cierpienia, wspomnień i przyszłych zadań. Projekty, meldunki, briefingi, prezentacje, spotkania z Afgańczykami, zbieranie „faktów”, plany na pozostałą część misji, święta, kłębiące się myśli, upośledzona percepcja zespołu, zagubione uczucia, nadwyrężony szkielet całego PRT. Walka z tym wszystkim i jeszcze więcej miało stanowić o naszej sile, dyscyplinie i dojrzałości. Egzamin z życia. Zdaliśmy… jednak trudno wyobrazić sobie, co działo się po 21 grudnia, nie będąc w teamie. Ci, którzy stanowili zespół PRT, wiedzą i nigdy nie zapomną, jaki wysiłek włożyliśmy, aby podnieść się z tego koszmaru. Jednak nasze uczucia i walka z przeznaczeniem były niczym w porównaniu z cierpieniami rodzin. Pozostawione żony, dzieci, rodzice, rodzeństwo, znajomi. Przyszłość bez przyszłości….
Jestem przekonany, że podobnie jak moje życie, tak i każdego z tych, którzy „tam” byli zmieniło swoje barwy, wyostrzyło smak życia i pozostawiło banały za plecami.
Spojrzenie na koszmar tamtego dnia z perspektywy czasu nie zmieni tego, co już zostało odmienione. Smutek jest smutkiem, a prawdziwe życie pozostaje tutaj, bez ojców i synów w roli głównej.
Paradoksalnie, wszystko, co nas dotyka, ma jakiś, nawet „ukryty” sens. Nie wiem, jaki sens miała śmierć tych pięciu chłopaków, wiem jedynie, że zmieniła przyszłość wielu innych, poprawiła bezpieczeństwo „misjonarzy”, zmieniła procedury, postrzeganie misji w Afganistanie przez społeczeństwo, wpłynęła na historię…
„Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu” – ten fragment wypowiedzi Churchila z 1940 roku może nie jest tak dobitny jak nasze wspomnienia o tych wspaniałych ludziach poświęconych w ofierze międzynarodowego bezpieczeństwa, ale dziś właśnie przychodzi mi do głowy...
komentarze