21 grudnia ubiegłego roku, gdy dotarła do nas wiadomość o śmierci pięciu żołnierzy w Afganistanie, odebrałem to bardzo osobiście. Wówczas byłem tam przez cały listopad i część grudnia. Wróciłem zaledwie 10 dni przed zamachem. Trudno mi było uwierzyć w informację, że już się nigdy nie spotkamy. To oni przez cztery tygodnie zapewniali mi bezpieczeństwo. A jeden z żołnierzy, który tego tragicznego dnia zginął, był moim osobistym ochroniarzem.
Z wojskowego punktu widzenia i osobistych doświadczeń z wielu pobytów w strefie działań wojennych jestem zobowiązany przyznać, że takiej staranności w pracy i dbałości o szczegóły, jakie widziałem u żołnierzy z PRT służących na X zmianie PKW w Afganistanie, nigdy wcześniej ani później nie spotkałem. Dotyczy to dowódcy mjr. Pawła Chabielskiego, zespołu i ofiar tego tragicznego zamachu. Pomimo że procedury i wojenne zasady nie są dla mnie nowością, przed każdym wyjazdem z żołnierzami z PRT musiałem kolejny raz tych zasad wysłuchać. Słuchałem ich jednak z uwagą i przestrzegałem ustalonych reguł. Profesjonalne podejście do sprawy moich ówczesnych towarzyszy nie pozostawiało mi zresztą żadnego wyboru. Wielokrotnie powtarzali: twoje bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze. Ja wróciłem. Oni nie. Jestem wdzięczny za moją szansę, ale wściekły na los.
Stanowili bardzo zgrany zespół. Nie tylko byli doborową grupą żołnierzy, ale bardzo lubili się nawzajem, tak po prostu, jak koledzy z wojska i przyjaciele. I to było widać. „Darli łacha” jeden z drugiego, gdy tylko było można, i zwracali sobie uwagę profesjonalnymi podpowiedziami: „dociągnij ten pasek… bo się potkniesz”.
Często oglądam zdjęcia z naszych wspólnych wyjazdów w różne zakątki prowincji Ghazni. Świeciło słońce, byli uśmiechnięci i uważni. Los poświęcił życie pięciu młodych Polaków daleko od domów, od Ojczyzny. Musimy jednak pamiętać o nich takich, jakimi chcieliby się sami widzieć. A ja zapamiętam ich jako uśmiechniętych i profesjonalnych żołnierzy.
komentarze