O tym, że Odessa jest szczególnym miastem niby każdy wie. Słynne schody z filmu „Pancernik Potiomkin”, piosenka Włodzimierza Wysockiego „Moskwa-Odessa”, czy bardziej polskie konteksty, jak film Juliusza Machulskiego „Deja Vu” i wizyty Mickiewicza oraz Słowackiego sprawiają, że będąc tam pierwszy raz chce się sprawdzić, jaka ta Odessa naprawdę jest.
Otóż wrażenia po trwającej nieco ponad dobę wizycie są znakomite. To rzeczywiście miejsce warte odwiedzenia na mapie Europy. Zachowało się bardzo wiele z XIX-wiecznego dziedzictwa złotego czasu tego miasta. Czyli imperialna rosyjska przeszłość wpisana w lekkość portowego wieloetnicznego miasta. Młodego, bo powstałego w 1794 r. i rozwijanego z wielkim rozmysłem i rozmachem przez najlepszych urzędników, architektów i artystów z całej Europy. Także naszych rodaków, bo polskich śladów jest tam bardzo wiele.
Krótki spacer dostarcza też wielu skojarzeń historycznych, niekoniecznie dobrych, tak jak pomnik carycy Katarzyny, która zdecydowała o założeniu Odessy, a dla nas zawsze będzie związana z fatalnymi dla Polski rozbiorami. Spacer rozpoczęliśmy od ulicy Polskiej i złożenia wieńca przy tablicy upamiętniającej Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zresztą kawałek tej ulicy nazwano właśnie jego imieniem. To piękny gest miejscowych władz i dowód, że związki Odessy z Polską są wciąż żywe. Oczywiście byliśmy przy sławnych schodach, które dzisiaj przewrotnie nazywają się Schodami Potiomkinowskimi, ale przewodniczka nie pozostawiła złudzeń, że sceny z filmu Eisensteina (wózek!) nie mają nic wspólnego z rzeczywistym przebiegiem zdarzeń rewolucji 1905 r. w Odessie.
Mijanych arcydzieł architektury nawet już nie wyliczam, łatwo znaleźć o nich informacje. Odessę będę więc kojarzył z udanymi rozmowami z ministrem obrony Ukrainy, ale też z porannym godzinnym mroźnym spacerem nasyconym do granic historią i ciekawymi ludźmi związanymi z tym niezwykłym miastem.
autor zdjęć: chor. Artur Zakrzewski / DPI MON
komentarze