Prezydent USA zadzwonił do Bronisława Komorowskiego 11 listopada, a nie do wszystkich państw dzwoni w dniu ich święta. Odzwierciedla to naszą rolę w amerykańskiej polityce – państwa ważnego, choć nie najważniejszego – mówi prof. Zbigniew Lewicki, szef Katedry Amerykanistyki na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Polski nie było na liście 13 państw, do których po wyborach zadzwonił prezydent Barack Obama. To zły znak?
Nie możemy okazywać niezadowolenia, że nie jesteśmy traktowani jak Wielka Brytania, Francja czy Niemcy. Obama zadzwonił do prezydenta Bronisława Komorowskiego 11 listopada, a nie do wszystkich państw dzwoni w dniu ich narodowego święta. Ten telefon w pełni odzwierciedla naszą rolę w amerykańskiej polityce jako państwa ważnego, choć nie najważniejszego.
Druga kadencja amerykańskich prezydentów różni się od pierwszej, nie czekają ich kolejne wybory, mogą zrobić więcej. Czego się Pan spodziewa po kolejnych latach prezydentury Obamy?
Druga kadencja współczesnych prezydentów USA przeważnie jest gorsza. Afera „Iran-Contras”, gdy nielegalnie sprzedawano broń Iranowi, by wspomóc prawicową partyzantkę w Nikaragui, położyła się cieniem na kadencji Ronalda Reagana. Przypomnę problemy Billa Clintona, wobec którego wszczęta została procedura impeachmentu. Na początku drugiej kadencji Barack Obama wydaje się być zmęczony i zniechęcony. Opuszczają go ważni doradcy. Oby nie doszło gdzieś na świecie do poważnego kryzysu.
Jak wytłumaczyć 70-procentowe poparcie Europejczyków dla Obamy?
Jest popularny, bo nie wtrąca się w sprawy europejskie. Francja, Niemcy i Włochy cieszą się, że amerykański prezydent nie przeszkadza im realizować planów politycznych. Obama zapowiedział przecież, że nie będzie przyjeżdżał na szczyty Unii, gdzie spotyka 27 przywódców UE.
Dlaczego uważa Pan, że obecny prezydent Stanów Zjednoczonych to nie najlepszy wybór dla świata?
To zły wybór głównie dla Europy. Obama odwraca się od Starego Kontynentu i zwraca się ku Pacyfikowi. Wyolbrzymia znaczenie Chin, których gospodarka oparta jest na słabych fundamentach: na niewolniczej pracy, a nie na nowoczesnym przemyśle. Trzeba jednak przyznać, że Europa dała Obamie powody, by się do niej zniechęcił. Na początku pierwszej kadencji odwiedził kilka europejskich stolic, rozmawiał o zwiększeniu kontyngentów w Afganistanie i szybko zrozumiał, że Europa jest chętna do współdziałania, ale nie do współfinansowania. W odpowiedzi Amerykanie także będą się w mniejszym stopniu angażować w sprawy europejskiej obrony. Wiele państw stanie przed dylematem: czy zmniejszyć wydatki socjalne a więcej pieniędzy przeznaczyć na bezpieczeństwo. Myślę jednak, że żaden rząd tego nie zrobi z obaw przed strajkami.
Czy fakt, że na polskiej ziemi stacjonują teraz amerykańscy żołnierze zwiększa nasze bezpieczeństwo?
Mogłoby się wydawać, że tak. Trzeba jednak pamiętać, że w 2008 roku w Gruzji było 500 amerykańskich żołnierzy, a gdy rozpoczął się konflikt z Rosją natychmiast wyjechali. Po tym doświadczeniu zmieniłem zdanie i uważam, że sama obecność 10 żołnierzy nic nam nie da, jeśli USA nie będą chciały nam pomóc.
Na świecie jest dziś kilka zapalnych punktów. Beczką prochu wydaje się być Bliski Wschód, na którym mamy konflikt izraelsko- palestyński, wojnę w Syrii, oraz Iran, który chce uzyskać broń atomową. Co zrobi Obama?
Barack Obama jest pierwszym amerykańskim prezydentem, który nie powołał specjalnego wysłannika ds. Bliskiego Wschodu. Oznacza to brak zainteresowania tym regionem. Za jego kadencji USA w niewielkim stopniu angażują się w rozwiązanie konfliktu izraelsko- arabskiego. Konflikt w Syrii jest na rękę Izraelowi. Kraj ten był największym przeciwnikiem Tel Awiwu, najmniej skłonnym do rozmów. Rozbicie wewnętrzne Syrii sprawia, że słabnie główny przeciwnik Izraela. Z zainteresowaniem patrzę natomiast na skutki amerykańskich działań ekonomicznych wobec Iranu: już niewiele państw kupuje irańską ropę.
Skończy się na sankcjach, czy może dojść do wojny z Iranem?
Stany Zjednoczone nie dążą do konfliktu zbrojnego. Pozostaje jednak pytanie, co zrobi Izrael. Czy i w jakim momencie uzna, że zagrożenie minęło lub wzrosło. Scenariusz optymistyczny zakłada, że Iran nie posiada jeszcze bomby atomowej, a sankcje ekonomiczne ze strony USA wystarczą, by zmusić go do ustępstw.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski
komentarze