Budząc się każdego dnia, nie wiedzieliśmy, co nas spotka. Było jak w wojsku na prawdziwej misji. Przyznam, że na planie chwilami miałem wszystkiego dosyć – mówi w rozmowie z portalem polska-zbrojna.pl Paweł Małaszyński, odtwórca głównej roli w serialu „Misja Afganistan”.
W serialu gra Pan dowódcę plutonu – por. Pawła Konaszewicza. Pańska afgańska misja była trudna?
Pod względem fizycznym i psychicznym to była najtrudniejsza produkcja w mojej dotychczasowej karierze. W tym serialu pozostawiłem krew, pot i łzy. Gdy po dwumiesięcznym pobycie na planie filmowym wracałem do domu, czułem się jak obcy człowiek. Cały czas musiałem trzymać w sobie emocje potrzebne do budowania postaci Konasza. Było to bardzo wyczerpujące.
Postaci, która wcale nie jest fikcyjna?
Wiem tylko tyle, że por. Konaszewicz, którego gram, istnieje naprawdę. Ma swój pierwowzór w rzeczywistości. Jednak kim jest, nie wiem. Nigdy go nie spotkałem. Wiem także, że większość historii opowiedzianych w serialu jest prawdziwa. Zostały napisane na kanwie opowiadań żołnierzy, którzy byli w Afganistanie.
Ile w granej postaci jest Pana samego? Wywodzi się Pan przecież z rodziny o tradycjach wojskowych. Od dziecka odwiedzał Pan strzelnice, jeździł wojskowym sprzętem i trzymał w rękach różne rodzaje broni. Pana siostra jest oficerem.
Wcielić się w postać oficera nie było trudno. Musiałem jednak nauczyć się sporo nowych rzeczy. Nigdy wcześniej nie trzymałem Beryla czy „pekaśki”. Od czasu mojego dzieciństwa zmieniły się też procedury i sprzęt. Do tego doszły zachowania typowo misyjne, których musiałem się nauczyć. Na przykład bardzo szybkiego odbezpieczania broni, wymiany magazynków podczas ostrzału czy też być może dla niektórych rzeczy banalnej, a jednak niebezpiecznej, jaką jest wchodzenie do Rosomaka i wychodzenie z niego. We wszystkim bardzo pomagał nam konsultant wojskowy ppor. Tomasz Doliński – „Kojot”, który wcześniej był dowódcą na misji. Wszyscy bardzo wiele mu zawdzięczamy. Bywało, że jego opinie decydowały o zmianach w scenariuszu lub scenografii.
Co było najtrudniejsze?
Takich rzeczy była niezliczona ilość. Budząc się każdego dnia nie wiedzieliśmy, co nas spotka. Było jak w wojsku na prawdziwej misji. Przyznam, że na planie chwilami miałem wszystkiego dosyć. Wpływ na to miała pogoda, różne przeciwności losu utrudniające kręcenie i spory wysiłek. To wszystko wpływało na stan emocjonalny. Praca przy tym serialu to wyjęte pół roku z mojego życia.
Ta rola zmieniła Pana postrzeganie konfliktu afgańskiego i roli, jaką odgrywają w nim nasi żołnierze?
Szczerze mówiąc, jestem pacyfistą. Dla mnie każdy konflikt, który zagraża jakiemuś społeczeństwu, jest niedorzeczny i absurdalny. Podczas kręcenia serialu zdałem sobie jednak sprawę, jaką trudną robotę wykonują tam nasi żołnierze. Należy się im za to wielki szacunek i zrozumienie. Nikt z nas nie chciałby znaleźć się w obcym kraju ze świadomością, że każdego dnia ryzykuje utratę życia.
Oficerowie mają tam podobno łatwiej?
Nic podobnego. Przecież dowódcy plutonów czy kompanii wykonują ryzykowne zadania razem z podwładnymi. Dowódca, podobnie jak filmowy Konaszewicz, ma nawet trudniej. Musi bowiem podejmować bardzo odpowiedzialne decyzje, które często decydują o życiu żołnierzy.
Kiedy spotkaliśmy się dwa lata temu, mówił Pan, że interesuje się amerykańskimi żołnierzami korpusu marines. Usłyszałem, że chętnie zagrałby Pan rolę żołnierza w jakimś poważnym wojennym filmie akcji. Czy „Misja Afganistan” spełniła te marzenia?
W jakimś sensie na pewno. Żałowałem jednak, że ze względów technicznych nie mogliśmy wyjechać i realizować zdjęć w Maroku, co ułatwiłoby pracę.
Zabrakło pieniędzy?
Nie chodzi tylko o pieniądze. Wojsko nie pozwoliłoby nam zabrać tam Rosomaków, Hummerów, wypożyczonej broni i wiele innego sprzętu. Z konieczności musieliśmy stworzyć Afganistan w Polsce.
Udało się?
Uważam, że tak. Zdjęcia były kręcone na poligonie w Żaganiu, Świętoszowie i w kamieniołomach w Piechcinie, które miały odwzorować górzyste tereny rejonu prowincji Ghazni. Gdy oglądam niektóre fragmenty filmu, muszę przyznać, że reżyser Maciek Dejczer i operator Jarek Szozda zrobili fantastyczną robotę. Widz nie odczuje, że akcja dzieje się w kraju. Skupi się na postaciach i historii, którą przedstawiają. Oskar należy się także Grzegorzowi Piątkowskiemu za scenografię. Wioski afgańskie, polska baza czy TOK (stanowisko dowodzenia) sami żołnierze ocenili jako niemal identyczne z tymi na misji.
Było jednak pewne ryzyko…
Owszem, bo jako pierwsi rzuciliśmy się na głęboką wodę, robiąc serial o wojnie, która nadal trwa. Takiej produkcji jeszcze w naszym kraju nie było. Uznaliśmy jednak, że warto zaryzykować. W myśl zasady, że jak spadać, to z wysokiego konia. Nie robiliśmy w końcu filmu instruktażowego. Staraliśmy się oddać emocje i problemy żołnierzy, którzy wyjeżdżają tysiące kilometrów od domu i zderzają się z wojenną rzeczywistością. Mamy nadzieję, że obraz, który powstał, jest wiarygodny.
Dwa lata temu mówił Pan, że nigdy jeszcze nie spotkał się z żołnierzami na jakimś wieczorze autorskim czy przy innej okazji. Teraz to się pewnie zmieni?
I nadal żadnego zaproszenia od wojska nie dostałem. Zapewniam jednak, że jeśli otrzymam, to w miarę wolnego czasu z pewnością z niego skorzystam. Podczas takiego spotkania chętnie wysłucham opinii środowiska wojskowych o serialu. Zdaję sobie jednak sprawę, że będzie tak, że co żołnierz, to inna opinia. Każdy, kto brał udział w misji, ma bowiem inne doświadczenia. Każdy dowódca plutonu taką czy inną operację przeprowadziłby po swojemu – często inaczej niż por. Konaszewicz. Na razie, po premierze kinowej pierwszych dwóch odcinków, żołnierze mówili nam, że jest dobrze, że serial dosyć wiernie pokazuje ważny fragment ich służby.
Czy na horyzoncie zawodowym pojawiła się już jakaś kolejna mundurowa rola?
Szczerze mówiąc, po półrocznej wędrówce przez Afganistan odpuszczam sobie wszelkie role żołnierzy czy oficerów. Nie wiem na jak długo, ale jakiś czas muszę odpocząć.
Zaraz, zaraz… Wiem, że w Pana szufladzie od dawna leży gotowy scenariusz na kolejny wojenny film…
Zgadza się. Jednak jest to scenariusz o żołnierzach jednostki GROM i ich operacjach. Czy kiedyś powstanie z niego film i czy dostanę po latach znów propozycję roli w tym projekcie, nie mam na razie pojęcia. Chociaż zauważam, że coś zmienia się w naszej kinematografii i w podejściu do filmów o wojsku i wojnie. Mam informacje, że aktualnie powstają w Egipcie zdjęcia do filmu o dokonaniach naszych żołnierzy na misji w Iraku. Będzie to opowieść o walkach, jakie Polacy stoczyli w 2004 r. podczas powstania al-Sadra w Karbali.
A jeśli serial „chwyci” i trzeba będzie nakręcić kolejne 13 odcinków…
W tej chwili nie wiem, o czym miałyby one być. Serial został zamknięty półrocznym pobytem na misji, bo tyle ona trwa. Pokazaliśmy, co może wydarzyć się podczas jednej afgańskiej tury w polskim kontyngencie. Widz zobaczy właściwie wszystko. No chyba że scenariusz sprawi, że por. Konaszewicz wyruszy ze swoimi ludźmi na kolejną zmianę lub misję w jakiś inny rejon świata.
autor zdjęć: Robert Palka, Bogusław Politowski
komentarze