Polska armia zdecydowanie stawia na robotyzację. Wojsko chce w najbliższym czasie kupić nie tylko bezzałogowe samoloty, ale również okręty patrolowe. Zdecydowana większość z nich ma zostać wyprodukowana przez krajowy przemysł zbrojeniowy. Procedura zakupu średnich bezzałogowców dla Sił Powietrznych już ruszyła.
MQ-9 Reaper
Inspektorat Uzbrojenia, który zajmuje się zakupami dla polskiej armii, ogłosił właśnie, że zaprasza do składania ofert firmy, które chcą uczestniczyć w przetargu na bezzałogowe samoloty klasy MALE (Medium Altitude Long Endurance). Chodzi o takie maszyny, które są w stanie odbywać długie loty na średnich wysokościach. Są one przydatne podczas pokoju, wojny lub w sytuacjach kryzysowych. Mogą bardzo długo prowadzić obserwację danego terenu, a zebrane informacje przekazują w czasie zbliżonym do rzeczywistego. Co ważne, można je uzbroić w kierowane bomby lub pociski. Do końca sierpnia swoje oferty w Inspektoracie Uzbrojenia mieli złożyć producenci tych pierwszych, a do połowy października muszą to zrobić firmy oferujące większe konstrukcje.
Mimo zerwania umowy z izraelską firmą Aeronautics Defense Systems, która przez dwa lata nie potrafiła dostarczyć polskiej armii zamówionych przez nią bezzałogowych samolotów (UAV), nasze siły zbrojne nie zamierzają rezygnować z planu robotyzacji armii. Co więcej, chcą go jeszcze bardziej przyspieszyć. Odpowiedzialny za zakupy nowego sprzętu i uzbrojenia wiceminister obrony narodowej Waldemar Skrzypczak zapowiedział, że wojsko kupi nie tylko małe i średnie drony, ale również bezzałogowe okręty patrolowe. – Wpisaliśmy do planu okręty patrolowe, które służyłyby do kontrolowania stref przybrzeżnych, kotwicowisk, red portów, portów, akwenów w bezpośredniej bliskości – wyjaśniał gen. Skrzypczak.
RQ-1 Predator
Choć jeszcze nie wiadomo, kiedy zostanie ogłoszony przetarg na zakup bezzałogowych patrolowców, jego zapowiedź wpisuje się w program modernizacji Marynarki Wojennej. Zgodnie bowiem z zapowiedziami Ministerstwa Obrony Narodowej, spora część z bezzałogowych samolotów, które w najbliższych latach planuje kupić polska armia, ma trafić do marynarzy. Mają to być zarówno statki rozpoznawcze, jak i bojowe.
Podczas konferencji zorganizowanej przez MON w ramach Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego w Kielcach gen. dyw. Leszek Cwojdziński, dyrektor Departamentu Polityki Zbrojeniowej, zapowiedział, że mając na uwadze dobro zarówno polskiej armii, jak i polskiego przemysłu obronnego resort obrony chce ulokować aż 80 proc. zakupów bezzałogowców w krajowym przemyśle zbrojeniowym. Co bardzo istotne, mają to być nie tylko nieduże i proste w budowie samoloty rozpoznawcze, ale również średniej wielkości maszyny bojowe. Te ostatnie łączyłyby w sobie kilka funkcji. Wypełnione ładunkiem wybuchowym obserwowałyby teren, a w razie potrzeby zamieniałyby się w torpedę lub sterowany pocisk i niszczyły wrogi cel.
Polskie siły zbrojne używają bezzałogowych samolotów od siedmiu lat. Jako pierwsza została w nie wyposażona elitarna jednostka GROM. Komandosi wybrali izraelski bezzałogowiec Orbiter, gdyż jego producent zagwarantował błyskawiczny, bo kilkutygodniowy, czas dostawy pierwszych aparatów. Po tym jak samoloty sprawdziły się w działaniach specjalnych, sięgnęły po nie Wojska Lądowe, które potrzebowały bezzałogowców w Afganistanie. Choć na misji Orbitery potwierdziły swoje walory, szybko okazało się, że potrzebujemy większych maszyn, które mogłyby latać dłużej i dalej. Niestety, mimo iż kontrakt na ich dostawę wygrał sprawdzony jakby się wydawało producent Orbiterów, do dziś takich samolotów nie mamy.
autor zdjęć: USAF
komentarze