– Mam bzika na punkcie wojska – wyznaje koszykarz światowej sławy. – Chciałbym, żeby Polacy zmienili nastawienie do żołnierzy.
– Spędził Pan kilka dni w Afganistanie, odwiedzając żołnierzy w bazach Bagram, Ghazni i Waghez. Jak wyglądał ten kraj widziany oczami cywila?
– Ten wyjazd zmienił moje wyobrażenia o działaniach w Afganistanie. Zrozumiałem, że to nie tylko wymiana ognia, ale także żmudne i mozolne działania naszych żołnierzy, którzy wykonują kawał dobrej roboty. Starają się budować w Afganistanie cywilizację: szkoły, szpitale, drogi. Wojnę wygrywa się dziś techniką wspartą nowoczesnymi technologiami.
– Technika zastępuje człowieka?
– Nasi żołnierze to najwyższej klasy profesjonaliści. Technicznie zaczynamy powoli doganiać Amerykanów. Uważam, że w niektórych kategoriach jesteśmy nawet od nich lepsi.
– Czuł się Pan bezpiecznie?
– Jak najbardziej. Nie było ani jednego momentu, kiedy mógłbym się przestraszyć. Zagrożenie poczułem tylko wtedy, gdy amerykańscy koszykarze starali się nas atakować podczas meczu w koszykówkę. Ale mieliśmy własnych ochroniarzy - żołnierze o posturze 120 kilogramów mogli zmieść przeciwnika z parkietu. Wygraliśmy w Bagram, przegraliśmy w Ghazni.
– Jakim doświadczeniem był dla Pana pobyt w polskich bazach w Afganistanie?
– Przede wszystkim wielką przygodą i szansą na podziękowanie żołnierzom za to, co dla nas robią. Czuję wobec nich wielki respekt. Mam nadzieję, że któregoś dnia Polacy zmienią do nich swoje nastawienie i gdy spotkają żołnierza w mundurze podadzą mu rękę i powiedzą: dziękujemy za to, co robisz.
– Dlaczego w Polsce weterani nie cieszą się takim szacunkiem jak w USA?
– W Ameryce ludzie wiedzą, że żołnierze bronią kraju i potrafią to docenić. Sądzę, że w zmianie nastawienia polskiego społeczeństwa do wojska mogą pomóc masowe imprezy organizowane z udziałem żołnierzy.
– Pomagają też takie akcje jak mecz koszykówki „gwiazdy” kontra „żołnierze” rozegrany w lipcu na Torwarze . Czy też ostatnia wizyta w Porcie Wojennym w Gdyni, gdzie zwiedzał Pan okręty podwodne ORP „Orzeł" i Kobben oraz fregatę rakietową ORP „Generał K. Pułaski". Jak przy wzroście 213 centymetrów udało się wejść na okręt podwodny?
– Ledwo mieściłem się w wąskich korytarzach. Było bardzo ciasno, ale to niesamowite doświadczenie. Pokład „Orła" przeszedłem z wielkimi kłopotami w 15 minut, podczas gdy pokonanie tego dystansu zajmuje około dwóch minut. Nie nabiłem sobie guza, ale podwodniakiem na pewno nie zostanę. Chciałbym, aby ta moja kampania na rzecz Wojska Polskiego przeszczepiła na polski grunt amerykańskie poważanie i szacunek dla armii.
– Skąd u Pana takie zainteresowanie mundurem, skoro nie był Pan w wojsku?
– Tata był wojskowym, a ja mam bzika na punkcie militariów, zbieram broń, mundury, różne gadżety. Wyjechałem do USA zanim dostałem wezwanie do odbycia służby wojskowej. Teraz to nadrabiam i staram się działać na rzecz żołnierzy.
Rozmawiała Małgorzata Schwarzgruber
autor zdjęć: chor. Sebasitan Kinasiewicz (Combat Camera DOSZ)
komentarze