O zagładzie Żydów podczas II wojny światowej świadczą źródła i relacje. Nikt przy zdrowych zmysłach jej nie podważa. Ale przeszło 81 lat temu niemieckie potworności, które na własne oczy widział Jan Karski, wielu nie mieściły się w głowie. Reakcja sędziego Sądu Najwyższego USA Feliksa Frankfurtera, zresztą Żyda, doskonale oddaje ówczesną świadomość zachodniego świata.
Esesman pilnujący grupy robotników żydowskich w warszawskim getcie, 1943. Fot. Getty Images
Gdy 22 lipca 1942 roku w getcie warszawskim Niemcy rozpoczynają tak zwaną Grossaktion, czyli masową wywózkę warszawskich Żydów do obozu śmierci w Treblince, Karski sposobi się do swojej czwartej misji na Zachodzie. W wyniku Grossaktion w ciągu dwóch miesięcy ginie niemal 300 tys. Żydów. Żydowscy przywódcy w stolicy podejmują ostatnią próbę zaalarmowania świata o całkowitej eksterminacji swojego narodu. Spotykają się z Karskim, od którego domagają się przekazania aliantom ultimatum – żądania bombardowań niemieckich miast i likwidacji niemieckich jeńców wojennych, ponieważ istnieje zagrożenie, że cały naród żydowski w Europie zostanie wymordowany.
By uwiarygodnić jego przekaz, wprowadzają Karskiego do getta, a następnie do obozu tranzytowego w lubelskiej Izbicy, gdzie emisariusz jest świadkiem rzeczy nie do pojęcia. Opisuje to w raportach i w ciągu następnych miesięcy przedstawia bezpośrednio w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych niemal wszystkim najważniejszym przywódcom zachodniego świata, na czele z prezydentem USA Franklinem Rooseveltem, a także mass mediom i wpływowym literatom.
Choć niemal wszyscy słuchają go z uwagą i odnoszą się do niego życzliwie, strategia wojenna aliantów nie ulega zmianie, a straceńcze powstanie w getcie warszawskim kończy się w maju 1943 roku jego totalnym unicestwieniem. Zachód już nie może udawać, że nie wie, a mimo to zagłada Żydów w obozach śmierci, takich jak Bełżec, Treblinka, Majdanek czy Auschwitz, trwa w najlepsze.
Karski ma poczucie przegranej – „chciał uratować miliony, nie uratował nikogo”. Jego naiwna poniekąd wiara w aliantów w ciągu kilku lat otrzymała drugi potężny cios (po poprzednim – kiedy brytyjskie i francuskie gwarancje dla Polski w przededniu ataku Hitlera okazały się nic niewarte). Wkrótce, jesienią 1943 roku, miał nastąpić nokaut, gdy Roosevelt i Churchill oddali Stalinowi Polskę we władanie.
Płyta gramofonowa i skrzynka na listy
Ta historia ma swoją dramaturgię, a jej finał wcale nie musiał być związany z poczuciem osobistej klęski.
W 1940 roku Jan Kozielewski zostaje kurierem formującego się Związku Walki Zbrojnej; przyjmuje pseudonim „Witold”. Pisze raporty, ma fotograficzną pamięć i zdolność do wiernego zapamiętywania. „Ja byłem płytą gramofonową, skrzynką na listy” – przyznawał. Nauka języków obcych też nie idzie w las: Kozielewski – młody adept dyplomacji II RP, pracował przed wojną kolejno w konsulacie w Opolu, w ambasadach w Genewie i Londynie, gdzie pilnie uczył się języków – mówi nie tylko po niemiecku, lecz także po angielsku i francusku, choć z trudnym do przeoczenia słowiańskim akcentem.
Po koszmarnej kampanii wrześniowej dostaje się do sowieckiej niewoli, a następnie – po wymianie jeńców między Armią Czerwoną i Wehrmachtem na moście na Sanie – ucieka z niemieckiego transportu. Melduje się w Warszawie i zostaje wysłany z raportami przez pół Europy do powstałego we Francji rządu emigracyjnego kierowanego przez generała Władysława Sikorskiego, przed wojną w opozycji do rządzącego Polską od 1926 roku, a tak bliskiego Karskiemu, obozu piłsudczykowskiego.
Ławeczka Jana Karskiego przed Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie. Fot. Tomasz Mucha
Karski wraca bez kłopotów do Polski, ale kolejnej misji omal nie przypłaca życiem. Podczas przeprawy na Słowacji zostaje zdradzony przez miejscowego górala i aresztowany przez Niemców. Po torturach, na skraju psychicznej wytrzymałości, próbuje podciąć sobie żyły. Odratowano go, a następnie w szeroko zakrojonej akcji podziemia zostaje odbity ze szpitala w Nowym Sączu.
Po okresie wyciszenia i rehabilitacji latem 1942 roku Karski przygotowuje się do kolejnej misji na Zachód. Ma zawieźć raporty związane z funkcjonowaniem Polskiego Państwa Podziemnego.
22 lipca 1942 roku w getcie warszawskim Niemcy rozpoczynają masową wywózkę Żydów do obozu śmierci w Treblince. Na wieść, że ma dostarczyć do transportu kolejną grupę żydowskich dzieci, Adam Czerniaków, przewodniczący współpracującej z Niemcami Rady Żydowskiej, popełnia samobójstwo.
Nikt wcześniej tego nie opisał
Dwójka działaczy organizacji żydowskich w getcie – syjonista Menachem Kirszenbaum i Leon Feiner z lewicowego Bundu – proponują, by Karski na własne oczy zobaczył, jak wygląda groza w getcie. Między 20 a 25 sierpnia „Witold” dwukrotnie przechodzi na drugą stronę muru przez piwnicę kamienicy przy Muranowskiej 6, której brama znajduje się po tzw. aryjskiej stronie. Widzi niemieckich nastolatków z Hitlerjugend traktujących strzelanie do Żydów jak zabawę, nagie trupy na ulicach, wychudzone matki próbujące karmić na ulicy osowiałe dzieci o szklanych oczach, płacz, lament, głód, fetor, strach, obłąkanie. Piekło. „To nie był świat. To nie była ludzkość. Nikt wcześniej nie opisał takiej rzeczywistości” – konstatuje Karski.
Po kilku tygodniach – prawdopodobnie na przełomie września i października – Karski, dla wzmocnienia efektu, zostaje wprowadzony do obozu tranzytowego w Izbicy, skąd odchodzą transporty Żydów do obozu zagłady w Bełżcu. W przebraniu przekupionego ukraińskiego strażnika jest świadkiem dantejskich scen na rampie kolejowej. Tam Żydzi są siłą upychani po sto osób w bydlęcych wagonach, a gdy się ociągają, Niemcy brutalnie ich biją i do nich strzelają. Wagony w środku wysypane są wapnem gaszonym, które pod wpływem potu i odchodów sprawia, że znajdujący się w nich ludzie duszą się z braku tlenu. Po załadowaniu wszystkich wagonów – Karski miał doliczyć się ich 46 – pociąg odjeżdża do Bełżca. Rannych Niemcy dobijają na rampie strzałem w głowę. Nieraz takie wagony nigdzie nie jadą, stoją w Izbicy po kilka dni, a po otwarciu wysypują się z nich tylko zwłoki.
Chcieli, żebym rzygał, to rzygałem…
W wydanej dwa lata później, pod koniec 1944 roku, w USA „Story of a Secret State” Karski tworzy dramatyczną relację: że załamuje się psychicznie, że zaczyna płakać i gestykulować, że zapomina, że ma być „niewzruszonym” wartownikiem. Przewodnik, który go wprowadza, pospiesznie wyciąga go poza teren obozu i zwymyśla, że naraża ich na niebezpieczeństwo. Karski dociera do sklepu, z którego wyruszał do obozu, wymiotuje, pluje krwią. Przesypia cały dzień i rzyga. Wypija dwie szklanki bimbru, zasypia i znowu wymiotuje. Wycieńczony, w końcu zostaje wsadzony do pociągu do Warszawy...
Tej melodramatycznej relacji Karski zaprzeczył w rozmowie z Waldemarem Piaseckim, autorem wydanej już po śmierci emisariusza przygniatającej (w sensie dosłownym – dwa tomy obejmujące życie Karskiego do 1945 roku to ponad 2 tys. stron!) jego biografii („Jedno życie. Kompletna opowieść”): „Amerykanie chcieli, abym w książce po powrocie z obozu bez przerwy rzygał. Z wrażenia i przerażenia. Nic tak nie przekonuje czytelnika, jak przyznawanie się do… wymiotów. No to rzygałem…” – przytacza słowa Karskiego Piasecki i dodaje od siebie: „Z zaskoczeniem uświadomił sobie, że widok bestialstwa, a przede wszystkim martwych ludzi, przestaje robić na nim takie wrażenie jak jeszcze rok temu. Wojna spychała go w odczłowieczające zobojętnienie…”.
Umschlagplatz przy ul. Stawki w Warszawie. Deportacja mieszkańców warszawskiego getta do obozu zagłady w Treblince – tzw. Grossaktion, lato 1942. Domena publiczna
Takich przekłamań poczynionych z premedytacją w „Story of a Secret State” ma być zresztą więcej, począwszy od nazwisk bohaterów (w obawie przed demaskacją – wciąż trwała przecież wojna), przez umiejscowienie obozu w Bełżcu, a nie Izbicy (jako bardziej „rozpoznawalnym”, ale funkcjonalnie powiązanym z Izbicą), po narodowość strażników w obozie – estońskich zamiast ukraińskich, by nie drażnić środowisk ukraińskich w kontekście przyszłego potencjalnego sojuszu… Jeżeli dodać do tego wspomnianego emocjonalnego fikołka i zmyślone zachowania, „Story of a Secret State” w żaden sposób nie broni się dziś jako literatura non fiction – ale to już zupełnie inny temat.
Zapewne ci nie uwierzą
Można założyć jednak, że przynajmniej puenta książki oddaje ówczesny stan ducha bohatera: „Obawiam się, że wspomnienia tego, co widziałem w obozach śmierci, już nigdy mnie nie odstąpią. Niczego nie pragnąłbym bardziej, aniżeli oczyszczenia swych myśli z pamięci o tym. Przywoływanie tamtych wydarzeń nieuchronnie przyprawia mnie o mdłości. Jeszcze ważniejsze jest jednak to, że wolałbym się od nich po prostu uwolnić, wymazać samą myśl, że do czegoś takiego mogło dojść”. Po latach, poproszony o opisanie tego, co widział, Karski odpowiada po prostu: „Widziałem straszne rzeczy…”.
„Straszne rzeczy” na Zachodzie są od pewnego czasu znane, Karski nie jest pierwszym, który donosi o przerażającym losie Żydów; ale pierwszym, który jest ich naocznym świadkiem, a więc jego relacja uwiarygodnia wieści o bestialstwie Niemców. Zachód jednak odwraca głowę.
Na zakończenie rozmowy z Karskim jeszcze przed wejściem do getta w Izbicy Feiner z Bundu nie ma złudzeń: „Niestety, znam Anglików. Gdy powiesz im, co spotkało Żydów, zapewne ci nie uwierzą”. Dlaczego? Może tak: zaledwie ćwierć wieku wcześniej podobne „niesamowite” opowieści stanowiły pożywkę dla brytyjskiej akcji propagandowej przeciw Niemcom.
Gdy już w Anglii Karski opowiada o morderczym masowym procederze Niemców, jakiego się dopuszczają wobec Żydów, jeden z zaufanych i wysoko postawionych urzędników rządu Churchilla oznajmia: „Podczas pierwszej wojny światowej rozgłaszano w całej Europie, że ulubionym zajęciem niemieckich żołnierzy było chwytanie dzieci za nóżki i rozbijanie im dla zabawy czaszek o mur. Oczywiście, wiedzieliśmy, że była to nieprawda, ale nie uczyniliśmy nic, by ją zdementować. Ona umacniała morale społeczeństwa”.
Nawet polski minister spraw zagranicznych w Londynie Edward Raczyński nie jest w stanie uwierzyć, co zdaje się wówczas typowe: „Wydawało mi się to tak diabelskie, wydawało się tak straszliwe, że z początku myślałem, iż doniesienia są przesadzone”.
Może to wstrząśnie jego sumieniem…
W grudniu 1942 roku Karski spotyka się z dwoma żydowskimi członkami Polskiej Rady Narodowej w Londynie – Szmulem Zygielbojmem z Bundu i syjonistą Ignacym Schwarzbartem, posłem przedwojennego Sejmu. Schwarzbart wcześniej czyta raport Karskiego i oszołomiony skalą tragedii, natychmiast wysyła depeszę do Światowego Kongresu Żydów w Nowym Jorku, którą kończy słowami: „Tysiące ofiar dziennie w całej Polsce Stop Uwierzcie w rzeczy nie do uwierzenia Stop…”.
Zygielbojm w 1940 roku opuścił Warszawę, gdzie zostawił żonę z trójką dzieci, i przedostał się do Brukseli, a następnie do Londynu. Teraz okazuje bezradność wobec przekazanego przez Karskiego postulatu polskich Żydów, aby ich rodacy na Zachodzie wdarli się do gabinetów ważnych przywódców w Anglii i Ameryce, by tam podjęli głodówkę, by tam ginęli na oczach świata. „Może to wstrząśnie jego sumieniem”.
„To niemożliwe, zupełnie niemożliwe! Przyjdzie dwóch policjantów, którzy mnie po prostu zaaresztują” – broni się przed Karskim.
Na przełomie 1942 i 1943 roku Zygielbojm wygłasza przemówienie w radiu BBC, ale tylko po polsku. „Wstydem jest żyć, należeć do rasy ludzkiej, skoro do tej pory nie podjęto żadnych kroków, by zapobiec największej zbrodni w dziejach ludzkości” – mówi dramatycznie.
12 maja 1943 roku, na wieść o upadku powstania w getcie, odkręca kurki z gazem w swoim mieszkaniu… „Śmiercią swoją pragnę wyrazić najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat przygląda się i dopuszcza do zagłady ludu żydowskiego” – pisze w pożegnalnym liście.
Karski jest poruszony samobójstwem Zygielbojma. Czuje się, jakby osobiście wręczył mu wyrok śmierci.
W lutym 1943 roku Karski odbywa serię spotkań z najwyższymi urzędnikami rządu Jego Królewskiej Mości. Wielbi ministra spraw zagranicznych Anthony’ego Edena, ale ten – pomimo wspaniałych manier i wielkiego szacunku dla polskiego emisariusza – rozczarowuje „Witolda”. Gdy Karski próbuje przekazać wiadomości od podziemia żydowskiego w Polsce, Eden łagodnie mu przerywa i zaczyna zadawać pytania, z których żadne nie dotyczy Żydów.
Po latach historycy zbadali, że Eden musiał znacznie wcześniej zapoznać się z raportem Karskiego, ale nie podjął tematu, bo przeciwdziałanie tragedii żydowskiej nie mieściło się w strategii alianckiej. Alianci mieli inne, ważniejsze sprawy na głowie: zwycięstwo w jak najkrótszym czasie w dwóch wojnach – z Niemcami i Japonią, oszczędzając własnych ludzi, i nie chcieli robić niczego, co mogłoby zantagonizować Rosję, państwo, które na przełomie lat 1942 i 1943 walczyło z Niemcami i ponosiło straszliwe straty. W tym czasie było coraz bardziej wiadome, że Polska i Europa Wschodnia znajdą się w orbicie wpływów Stalina i na wszelkie działania na tym terenie musiałyby uzyskać jego zgodę.
Szmul Zygielbojm, członek Bundu, a od 1942 Polskiej Rady Narodowej w Londynie. Samobójcza śmierć w 1943. Domena publiczna
„Żydzi byli całkowicie bezradni. Strategią wojenną była militarna klęska Niemiec i klęska niemieckiego potencjału wojennego na całą wieczność. Nic nie mogło przeszkodzić w militarnym zmiażdżeniu Trzeciej Rzeszy. Żydzi nie mieli kraju, rządu. Walczyli […], ale nie mieli tożsamości” – podsumował Karski po latach.
Włosy stanęły dęba na głowie
W czerwcu 1943 roku „Witold” zostaje wysłany z misją do USA. Znów niezliczone spotkania z oficjelami, urzędnikami, dziennikarzami. Jego „mrożące krew w żyłach” opowieści sprawiają, że nawet doradcom prezydenta Roosevelta „włosy stanęły dęba na głowie”.
Jednym z nich jest sędzia Sądu Najwyższego Felix Frankfurter, Żyd. Karski przez pół godziny, z makabrycznymi detalami, opowiada, co widział w getcie i obozie w Izbicy. „Panie Karski, człowiek taki jak ja, rozmawiając z człowiekiem takim jak pan, musi pozostać absolutnie szczery. Muszę więc panu wyznać: nie mogę w to uwierzyć”.
„Feliksie, co ty mówisz! Jak możesz mu zarzucać kłamstwo!” – protestuje obecny przy rozmowie polski ambasador w Nowym Jorku Jan Ciechanowski. Frankfurter odpowiada z rezygnacją: „Nie powiedziałem, że ten młody człowiek kłamie. Powiedziałem, że nie mogę mu uwierzyć, a to jest różnica”.
Po tej niefortunnej rozmowie w kolejnych spotkaniach z amerykańskim establishmentem Karski przestaje wracać do własnych przeżyć.
Półtora roku później, w grudniu 1944 roku, przeprowadzono w USA badania opinii publicznej, z których wynikało, że w to, że Żydzi są ofiarami ludobójstwa, wierzy tylko 27% Amerykanów. Tylko 4% wierzyło, że liczba 5 mln ofiar Holokaustu jest prawdziwa.
28 lipca 1944 roku Karski spotyka się z najpotężniejszym człowiekiem na Ziemi. Przez godzinę i dwadzieścia minut rozmawia z Franklinem D. Rooseveltem. Jest pod wrażeniem autorytetu i charyzmy prezydenta USA, ale też wychodzi z Białego Domu przekonany, że nie udało mu się skłonić Roosevelta do żadnych realnych działań. Natomiast John Pehle, który został szefem Rady do spraw Uchodźców Wojennych (War Refugee Board) – federalnej agencji, która pomogła osiedlić ocalałych Żydów – miał powiedzieć później, że w wyniku wstrząsającego wrażenia po rozmowie z Karskim Roosevelt zdecydował się ustanowić specjalną radę. Misja „z dnia na dzień zmieniła politykę USA z w najlepszym razie obojętnej na pozytywnie zaangażowaną”.
Karski, na polecenie władz, zostaje w Ameryce, jesienią 1944 roku wychodzą jego wspomnienia zatytułowane „Story of a Secret State” (pierwsze wydanie polskie pod tytułem „Tajne państwo” ukazało się dopiero w latach dziewięćdziesiątych). Książka staje się bestsellerem, rozchodzi w nakładzie prawie 400 tys. egzemplarzy (ponad 300 tys. z nich trafia do abonentów Klubu Książki Miesiąca, którzy otrzymują raz w miesiącu wybraną pozycję). Karski jest zapraszany na odczyty, rauty amerykańskiej elity finansowej, koktajle.
Na marginesie życia politycznego
Sława nie trwa długo, wkrótce wydarzenia wojenne przenoszą zainteresowania Amerykanów na Pacyfik. Po uznaniu latem 1945 roku przez aliantów Rządu Jedności Narodowej w Polsce i utracie znaczenia przez rząd emigracyjny, Karski traci wpływy jako bohater Państwa Podziemnego, jest wypchnięty na margines życia politycznego. Zostaje na emigracji na paszporcie dyplomatycznym z fałszywymi danymi – pod nazwiskiem Jan Karski. Z czego żyje? Dla powstającego Instytutu Hoovera zbiera po całej Europie dokumenty rządów emigracyjnych państw Europy Środkowo-Wschodniej znajdujących się pod sowiecką kuratelą.
W 1953 roku, po zaliczeniu czteroletnich studiów magisterskich, Karski przyjmuje posadę wykładowcy na katolickim Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie. Będzie nim formalnie przez cztery dekady.
Jako emisariusz Żydów na kilka dekad znika z radarów życia społecznego Ameryki i Polski oraz ze świadomości kolejnych pokoleń. Świat chce zapomnieć o wojnie. Rozpoznają go tylko studenci – jako profesora, czasem odnajdują w bibliotece „Story of a Secret State”. Żyje, pomaga bratu Marianowi Kozielewskiemu, współautorowi pierwszego memoriału o losie Żydów polskich z 1940 roku, którego wraz z żoną sprowadza do siebie. Jan żeni się z polską Żydówką, znaną tancerką Polą Nireńską. Marian nie może się jednak odnaleźć w amerykańskiej rzeczywistości i w 1964 roku popełnia samobójstwo. Jego los w 1992 roku dzieli Pola, rzucając się z jedenastego piętra mieszkania Karskich w Bethesda.
Drugi grzech pierworodny
Sytuacja wokół Jana Karskiego zmienia się, gdy w 1978 roku udziela długiego wywiadu Claude’owi Lanzmannowi, autorowi monumentalnego dziewięciogodzinnego filmu „Shoah”, o zagładzie Żydów w II wojnie światowej. Przeszłość wraca z podwójną siłą. Karski, cofając się do wydarzeń sprzed dekad, znów przeżywa załamanie, ale snuje swoją opowieść. Nerwowego napięcia nie wytrzymuje Nireńska, która w zagładzie straciła rodzinę, a na Polskę jest śmiertelnie obrażona za antysemityzm do tego stopnia, że nie używa języka rodziców. Na „dzień dobry” bez racjonalnego powodu obsztorcowuje Lanzmanna i na czas wywiadu ucieka z domu.
„Shoah” premierę ma dopiero siedem lat później, w 1985 roku, a z ośmiu godzin rozmów z Karskim Lanzmann wykorzystuje około czterdziestu minut dotyczących getta warszawskiego. Gdy w dzień po emisji w amerykańskiej telewizji Karski zjawia się na uczelni, studenci wstają z miejsc i witają go kilkuminutową owacją.
Wcześniej, w 1981 roku, Karski bierze udział w Międzynarodowej Konferencji Oswobodzicieli z udziałem kombatantów, którzy wyzwalali obozy śmierci. Jego przemówienie zostaje uznane za najważniejsze. Odżywają emocje sprzed prawie czterdziestu lat, Karski kończy z emfazą: „Tak jak rodzina obecnej na sali mojej żony, cała wymordowana w gettach albo w obozach koncentracyjnych i piecach krematoryjnych, tak wszyscy zgładzeni Żydzi stali się moją rodziną. Ale ja jestem chrześcijańskim Żydem. Jestem praktykującym katolikiem. Moja wiara każe mi mówić, że ludzkość popełniła drugi grzech pierworodny, dopuszczając do zagłady z nakazu czy zaniedbania, z samonarzuconej niewiedzy lub nieczułości, z egoizmu czy hipokryzji, czy też z zimnego wyrachowania. Ten grzech będzie prześladował ludzkość do końca świata. Prześladuje i mnie… Chcę, żeby tak pozostało…”.
W 1982 roku Karski wraz z żoną spędzają na zaproszenie tamtejszego rządu trzy tygodnie w Izraelu. Jan sadzi drzewko ze swoim nazwiskiem przy Alei Sprawiedliwych, prowadzącej do Instytutu Yad Vashem. Odbiera medal „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata”.
12 maja 1994 roku w ambasadzie Izraela w Waszyngtonie Jan Karski przyjmuje honorowe obywatelstwo państwa Izrael. Rok później, 3 maja, w dniu święta narodowego, prezydent RP Lech Wałęsa i Kapituła przyznają mu Order Orła Białego – najwyższe odznaczenie Rzeczypospolitej. Karski staje się bardzo popularny, często podróżuje do kraju, angażuje się politycznie, udziela wywiadów. W rozmowach z Maciejem Wierzyńskim dla Głosu Ameryki zauważa gorzko: „Jak patrzę na to teraz, po pięćdziesięciu latach, to widzę, że Żydzi nie mieli szans na przeżycie drugiej wojny światowej. Są takie tragiczne sytuacje. Podobnie zresztą jak nie mieli szans na niepodległość środkowowschodni Europejczycy. Nie mieli szans, nie można ich było przed Rosją ocalić”.
Fatalne przejęzyczenie
Jan Karski umiera w Waszyngtonie 13 lipca 2000 roku w wieku 86 lat. W 2012 roku prezydent USA Barack Obama pośmiertnie wyróżnia Karskiego Prezydenckim Medalem Wolności, najwyższym cywilnym odznaczeniem państwowym w USA. Przypominając postać Karskiego i jego wizytę w getcie warszawskim oraz w lubelskiej Izbicy, Obama powiedział, że kurier podziemia AK „został przeszmuglowany do […] polskiego obozu śmierci”… Wynikła z tego polityczna burza – jedni pisali, że to zwyczajne przejęzyczenie, inni, że po siedemdziesięciu latach tak mizerna jest wciąż świadomość Zachodu, czym był w Polsce Holokaust i kto był jego sprawcą.
Tomasz Mucha, dziennikarz i redaktor („Trybuna Śląska”, „Dziennik Zachodni”, „Sport”, „Interia”), publikował także w „Zwierciadle”, „Twój Styl Man”, „Angorze” i „Przeglądzie”; laureat „Złotego Pióra” przyznawanego przez Polski Komitet Olimpijski; pasjonat kina i historii najnowszej, koordynator i autor projektów historycznych dla młodzieży; autor warsztatów dziennikarskich dla studentów Uniwersytetu Śląskiego, prelegent filmowy.
Źródła cytatów i bibliografia
M.M. Drozdowski, Jan Karski Kozielewski: 1914–2000, Warszawa 2014.
S.M. Jankowski, Karski. Raporty tajnego emisariusza, Poznań 2009.
J. Karski, Tajne państwo. Opowieść o polskim podziemiu, tłum. G. Siwek, Kraków 2014.
J. Karski, M. Wierzyński, Emisariusz własnymi słowami: zapis rozmów przeprowadzonych w latach 1995–1997 w Waszyngtonie emitowanych w Głosie Ameryki, Warszawa 2012.
W. Kostyrko, Tancerka i zagłada. Historia Poli Nireńskiej, Warszawa 2019.
K. Mirecka-Ploss, Jan Karski – człowiek, któremu powiedziałam prawdę: wspomnienia ikony Polonii amerykańskiej, Katowice 2014.
W. Piasecki, Jan Karski – jedno życie. Kompletna opowieść, t. 1 (1914–1939): Madagaskar, Kraków 2015; t. 2 (1939–1945): Inferno, Kraków 2017.
T. Snyder, Czarna ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie, tłum. B. Pietrzyk, Kraków 2015.
E.T. Wood, S.M. Jankowski, Karski. Opowieść o emisariuszu, tłum. J. Piekło, P. Pieńkowski, J. Pawlikowska-Czubak, Kraków–Oświęcim 1996.
autor zdjęć: Getty Images, Tomasz Mucha, domena publiczna
komentarze